Sandboksowe problemy Mad Maxa
Pocztówkowa recenzja gry Mad Max - drogi gniewu na najpiękniejszej wirtualnej pustyni
Tworzenie opus magnum, czyli recenzja Layers of Fear
Gra o samotności – recenzja gry Mad Max
Mało wam Mad Maxa? Warto czekać na Crossout
Nie tylko Mad Max - oni rzucili rękawice Metal Gear Solid
W tegoroczne wakacje udało mi się nadrobić zaległości w temacie Mad Maxa. Z letniej projekcji pod chmurką „dzieła” Na drodze gniewu wyszedłem z mieszanymi uczuciami - głównie przez drewnianego aktora wcielającego się w główną postać. Gdyby minimalnie zmodyfikować kilka scen - film oraz fabuła obroniłyby się spokojnie bez osoby Maxa. Po czymś takim nie miałem większych nadziei związanych z grą, ale ta z kolei okazała się bardzo miłym zaskoczeniem. Może nie dzięki fabule czy postaciom, jednak mechanika walki, klimat postapokaliptycznych pustkowi i przepiękne plenery pochłonęły mnie bez reszty!
Studio Bloober Team istnieje w Krakowie już od jakiegoś czasu. Systematycznie wydawała do tej pory tytuły, które bez umniejszania, można nazwać średniakami. W końcu jednak zdecydowano się na odrobinę zmiany oraz tworzenie produkcji w iście horrorowym klimacie. Ich pierwszym dzieckiem stało się Layers of Fear. Podczas gdy przeglądałem kolejne nowinki w branży, zaskoczył mnie sam tytuł produkcji. „layers” oznacza „warstwy”. Pomyślałem, że interpretując tytuł dosłownie, możemy otrzymać fabułę związaną z obrazami, malarstwem. I nie myliłem się, ponieważ Layers of Fear to droga, którą musiał przejść pewien malarz, aby ukończyć swoje opus magnum.
Mad Max to gra pełna sprzeczności. Z jednej strony jest to nieco dłużący się sandboks, jakich wiele teraz na rynku. Z drugiej, całkiem zgrabna opowieść utrzymana w klimatach kultowych filmów. Kilka momentów, rozwiązań i wątków jestem natomiast w stanie określić jako naprawdę genialne i zapamiętam je na długo.
Na Pustkowiach, poznając historie Maxa i post nuklearnej rzeczywistości spędziłem prawie dwa miesiące. Bardzo chciałbym podzielić się tym, w jaki sposób zmieniło się moje życie po ukończeniu Mad Maxa. Problem polega na tym, że nic się nie zmieniło w postrzeganiu przeze mnie gier po „zaliczeniu” tytułu zaserwowanego mi przez Avalanche Studios. Do tematu podchodziłem z bardzo pozytywnym nastawieniem. Dodatkowo po obejrzeniu nowej odsłony filmu, moje oczekiwania wzrosły do niesamowitego wręcz poziomu. Jako, że do premiery pozostało jeszcze kilka dobrych tygodni, aby lepiej odnaleźć się w świecie „Szalonego Maxa” zabrałem się za oglądanie oryginalnych wersji filmów. I znów „pod kopułą gromu” zrodziła mi się kolejna myśl, jasno mówiąca, że ta gra będzie czymś więcej niż inne ogrywane przeze mnie tytuły.
Jeśli podobała się wam samochodowa rozwałka w wydanych niedawno przygodach Mad Maxa, powinniście śledzić nową produkcję Gaijin Entertainment. Jawi się ona bowiem jako coś więcej, niż postapokaliptyczny War Thunder.
Rozpoczęcie roku szkolnego, oprócz emocji związanych z powrotem do szkół, przyniosło także duże premiery: Metal Gear Solid V: The Phantom Pain oraz Mad Max. Niezależnie od preferencji otrzymaliśmy dwie dobre gry akcji, w których punkt ciężkości został przesunięty w skrajnie różne strony. W przypadku Mad Maxa do dyspozycji oddano nam świat wypełniony ciekawymi zadaniami, wartką fabułą, masą interesujących aktywności, ogromną ilością różnorodnych znajdziek i… zaraz, zaraz… czy aby na pewno?
1 września 2015 roku. Dzień długo wyczekiwanej premiery Metal Gear Solid V: Phantom Pain. Na kolejną odsłonę legendarnej serii czekały miliony graczy i wielu z nich nawet nie zwracało uwagi, że w podobnym okresie na rynek trafić mają też One Piece: Pirate Warriors 3, Lost Horizon czy Mad Max. Dla tych gier zderzenie z Big Bossem może być bardzo bolesne. To jednak nie pierwsi śmiałkowie, którzy rzucili rękawice MGS-owi i spróbowali podbić rynek w momencie premiery kolejnej odsłony słynnego cyklu.