Nie przepadam za FPS'ami. Pierwsza osoba, strzelanie do wszystkiego, co popadnie. To nie zabawa, za którą przepadam, chociaż przyznam, że czasem warto uderzyć rundę w Zombie Mode z CoD'a. Głównie jednak unikam tego rodzaju rozgrywki. Pogrywam więc od dawnych czasów w przygodówki, akcje, Soulslike itd. Dodatkowo jestem konsolowcem wiernym Microsoftowi od początku Xboxa360 (wcześniej miałem epizody z PS oraz PC). No i wiadomo, jeżeli chodzi o Xboxa to marką sztandarową jest oczywiście seria Halo. Niestety jak wspomniałem wcześniej, nie lubię FPS'ów, więc pominąłem całą serię, włącznie z Halo Wars.
Wybierając się na niektóre filmy do kina, nie oczekuję wiele. Tyle razy już wychodziłem nieco zniesmaczony, że aktualnie w ogóle nie hype'uje się na żadną kolejną produkcją. Ludzie mówią, że dobry? Okej. Zobacze i sam ocenie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie potrzebuję górnolotnej fabuły z przesłaniem, po którym zmieni się moje życie. Nie oczekuję tego. Głównie ze względu na to, że jakieś 95% filmów, które wychodzą to średniaki. I tak też jest w przypadku Chaty, Stuarta Hazeldine.
Starsze filmy xXx jakoś nie zapadły mi w pamięć. Nie jestem nawet pewny w stu procentach, czy je obejrzałem, gdyż forma tych produkcji od samego początku, zarania dziejów, miała być szybka, niezobowiązująca i na raz. Szczerze, chciałbym poznać motywację osoby, która oglądała te filmy dwa, a może trzy oraz więcej razy. Pod tym względem nowa część z podtytułem Reaktywacja nie różni się wcale od poprzednich. Vin Diesel po raz kolejny wchodzi w oko cyklonu i wychodzi z niego z uśmiechem.
Kino familijne. Oh... Jakie to są gnioty. Nie wiem, dla kogo, bądź dla czego powstał taki gatunek. Głównie są to nudne jak flaki z olejem, pełne głupot filmidła, nadające się jedynie do wiecznego powtarzania na Polsacie, czy TVN'ie. Kino, które nic nie wnosi. A tu, ni stąd, ni zowąd pojawił się Był sobie pies, adaptacja książki W. Bruce'a Camerona. Ta produkcja to wyjątek (potwierdzający regułę), który niejako zmusza mnie bym odszczekał (hehe) wszystko to, co powiedziałem wcześniej.
Siedząc kiedyś w kinie, kilkukrotnie natrafiałem na zwiastun filmu Lekarstwo na życie. Zapowiadało się nieźle. Horror, w którym nie ma straszaków, a narastające napięcie. Brak w nim głupiego zachowania aktorów, które niejako jest nieodłączną częścią podobnych produkcji. Powrót do korzeni? Czemu nie! Do tego doświadczony reżyser, którego głównie będziemy kojarzyć jako współtwórcę trzech pierwszych części Piratów z Karaibów. Zapowiadało się naprawdę nieźle. Ale czy tak wyszło? Przekonajcie się sami.
Horrory nigdy jakoś mnie nie pociągały. Tym bardziej, że znakomita większość z nich jest po prostu słaba. Można powiedzieć, że to jeden z gatunków filmowych, który traktuję na równi z komediami romantycznymi. Nudne, bezgustne filmidła, które nie przyciągają uwagi i tylko zabierają nasz cenny czas. Do kin jakiś czas temu wszedł nowy horror o tytule Rings. Produkcja wykorzystuje motyw „dziewczynki z telewizora”, czyli Samary. Za oryginalnymi, wcześniejszymi produkcjami jakoś nie przepadałem. A teraz jest jeszcze gorzej. Samara nie dość, że nie straszy to jeszcze nuży.
Batman to superbohater nie bez wad. Wiedziałem to od kiedy tylko go poznałem. I ta właśnie cecha sprawiła, że będąc młodszym, Bruce Wayne stał się dla mnie wzorem herosa. Nie miał żadnych supermocy (oprócz pieniędzy), był wytrenowany, a jego geneza sprawiała, że nie można było go nie docenić. Po wielu świetnych, jak i kilku żałosnych filmach z udziałem Mrocznego Rycerza przyszedł czas na ukazanie światu Człowieka-nietoperza w formie LEGO. Początkowo atakowały nas wyłącznie gry, jednakże po udanym LEGO Movie należało się spodziewać kolejnych ekranizacji. Niedawno ukazał się LEGO Batman Film, na który pójść musiałem. A oto krótki tekst o moich wrażeniach.
W końcu się przemogłem i wybrałem na La La Land. Warto na samym początku wspomnieć, że pewnie jak większość z Was, nie jestem fanem musicali. Kilkukrotnie zdarzyło mi się je oglądać i chociaż nie byłem po nich zawiedziony to jakoś nie zakotwiczyły mi w umyśle. Nie ciągnie mnie do nich i kojarzy się głównie z High School Musical, który ma opinię dość... Sami wiecie.
Wybrałem się do kina na Po prostu przyjaźń, myśląc sobie... No właśnie, co? Chyba nic nie myślałem. Niczego od tego filmu nie wymagałem. Nie spodziewałem się produkcji zasługującej nawet na 4/10. Wydawało mi się, że obejrzę ten gniot do końca, a na następny dzień o nim zapomnę. Tak jednak się nie stało i piszę nierecenzję dla Was, aby ostrzec wszystkich tych, którzy jak ja wybraliby się z głupot na tego idealnego przedstawiciela polskiej komedii romantycznej.
Od czasu do czasu dobrze jest obejrzeć ckliwy, prosty film, który sięga po banalne struktury po to by tylko wycisnąć odrobinę łez z widza. Takim dziełem jest z pewnością Ukryte piękno, czyli produkcja ukazana w kinie jakiś czas temu. Nie jest to jednak, w mojej opinii, kompletny „must see” dla każdego z Was. Raczej jeżeli chcecie spędzić popołudnie w kinie, bądź nie wiecie na co iść z drugą połówką (a ona chce koniecznie na komedie romantyczną) to Ukryte piękno wydaje się uczciwym kompromisem.