Przy nowym UFO spędziłem (według licznika na Steamie) ponad 40 godzin. Przy starym – w sumie pewnie kilka miesięcy. Wiekopomne dzieło Microprose znam jak własną kieszeń, widziałem w nim prawdopodobnie wszystko, co ma do zaoferowania, na dowolnym poziomie trudności. Natomiast nad produkcją Firaxis przesiedziałem ostatni tydzień i choć nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że poznałem ją w 100%, wyrobiłem sobie o niej dość składną opinię.
Stąd też niniejszy tekst, będący próbą ostatecznego rozwiązania najgłośniejszego sporu tej jesieni – czy nowe UFO to żenada, żerująca na ukochanej przez fanów marce, czy też dobre przystosowanie elementów składowych oryginału do nowych realiów panujących na rynku gier video? By to sprawdzić, postanowiłem porównać najważniejsze cechy obu produkcji i przyznawać im punkty w pięciostopniowej skali. Na koniec wystarczy wszystko podliczyć, by uzyskać odpowiedź na pytanie „Co tak naprawdę jest lepsze”. Oczywiście ci, którzy oczekują po niniejszym artykule obiektywnej opinii, mogą sobie wrócić do czytania podręcznika „Wycinanki z krepiny dla klas 1-3”, po drodze zahaczając o jakiś słownik z definicją hasła „oksymoron”.
Obcy są wśród nas przynajmniej od 1947 roku, kiedy w mieścinie Roswell w USA rozbił się najprawdziwszy latający spodek. Przez grubo ponad pół wieku w ludzkich zadkach lądowały sondy, a bydło (dosłownie - krowy) rozpoczęło zwiedzanie orbity okołoziemskiej. Twórcy gier doskonale o tym wiedzą i pod płaszczykiem efektownej rozgrywki i wybuchowych strzelanin próbują przemycić ukrywaną przez rządy całego świata Prawdę (przez duże "p"). Zapraszam na krótką wycieczkę po udokumentowanych bliskich spotkaniach trzeciego, a nawet i czwartego stopnia, z zupełnie nie zmyślonymi kosmitami.
Nad pierwszym UFO Enemy Unknown (lub jak mawiają w Ameryce X-COM: Ufo Defense), jak wielu, spędziłem mnóstwo czasu którego za zmarnowany uznać nie można. Pomysł był prosty, my, dobrzy ziemianie, kontra potwory z kosmosu mające chrapkę na naszą małą planetę. Gra toczyła się na dwóch głównych płaszczyznach. Strategiczno-ekomonicznej polegającej na zarządzaniu naszymi skromnymi zasobami i rozwoju technologii oraz na płaszczyźnie taktycznej, gdzie lufa w lufę stawaliśmy do walki z różnymi rodzajami ufoków.
2011 rok zapowiada się pysznie dla fanów filmów o pozaziemskich cywilizacjach. W marcu do kin zawita epiczne Battle: Los Angeles, w czerwcu zaś widzowie z chęcią wybiorą się na Super 8 w reżyserii J.J. Abramsa. Jeżeli dodamy do tego Cowboy vs Aliens oraz (na siłę) nowe Transformersy, remake The Thing i zmierzchopodobne I am number Four to nie ma sensu dłużej dusić tego w sobie - ufoki wracają do łask! Whoaaa!
Z wielką radością chciałym poinformować, iż do tego grona dołączy serial. I to nie bylejaki, bo wyprodukowany przez Stevena Spielberga. Falling Skies zadebiutuje w sieci TNT już za pół roku i nie sądzę, aby jakiś fan science-fiction, a przede wszystkim gatunku "Bitka z obcymi" przeszedł obok tego wydarzenia obojętnie. Rzecz raczej nie szokuje oryginalnością, bo fabuła skupia się na tradycyjnym ataku na matkę Ziemię. Przeciwko zapędom gości z kosmosu stawia się nauczyciel, żołnierz, pani doktor, jakieś dzieci oraz całe zastępy wojsk wuja Sama. Po zwiastunie widać, że całość nie kosztowała 5 dolców i może warto dać temu szanse.