W dobie smartfonów popularność empetrójek wyraźnie spadła. Po co nosić ze sobą dwa urządzania, skoro można mieć wszystko w jednym. Wydawać by się mogło, że słuchanie muzyki z telefonu, który nosimy przy sobie zawsze i wszędzie, to idealne rozwiązanie i nic nie może go zastąpić. Wystarczy, że mamy przy sobie słuchawki i nasz ajfon czy inny galaxy zmienia się w odtwarzacz mp3, za który jeszcze kilka lat temu trzeba było zapłacić kilkaset złotych. Od kiedy zgubiłem ośmiogigabajtowego Walkmana Sony (nie śmiejcie się, ich mp3 noszą z dumą tradycyjną nazwę Walkman), moja klockowata Motorola stała dla mnie mobilną biblioteką muzyki i świetnym sposobem na zagłuszenie odgłosów otoczenia w autobusach i tramwajach. To rozwiązanie miało dwie wady. Telefon ważący niemal 200g beznadziejnie sprawdzał się podczas biegania. Był po prostu za ciężki i za bardzo ciążył mi w szortach, a kiedy wsadzałem go do nerki, ta zsuwała mi się z tyłka po stu metrach. Druga bolączka słuchania muzyki ze smartfona to duże zużycie baterii, co powoduje, że telefon rzadko kiedy potrafi przeżyć cały dzień na chodzie. Zdecydowałem, że czas z powrotem zaopatrzyć się w solidną empetrójkę. Wybór padł na malutkiego iPoda Shuffle.
Wydawać by się mogło, że dzisiejsze czasy dla kultury kryzys, a przynajmniej dla obcowania z nią na żywo. Rozwój Internetu i nowinki techniczne pozwoliły wielu osobom na ograniczenie kontaktu z otoczeniem do niezbędnego minimum. Po co mielibyśmy iść do biblioteki, kina czy teatru, skoro możemy zrobić wszystko w domowym zaciszu? Książki, a właściwie ebooki, można ściągnąć na tablet, filmy obejrzeć na jednej z licznych darmowych witryn internetowych, a muzyki wysłuchać za pośrednictwem YouTube czy Spotify. Na szczęście dla nas i dla przyszłych pokoleń, kultura łatwo się nie poddaje i dzielnie walczy z narastającym zanikiem kontaktów międzyludzkich. Jej najlepszym orężem są zdecydowanie wszelkiego rodzaju koncerty.
Wstyd się przyznać, ale dwanaście lat temu, przy okazji premiery słynnej, nieszablonowej strategii Majesty na PC, ja wciąż świetnie się bawiłem przy Warcrafcie II, StarCrafcie, Age of Empires i nie tylko… Choć nie boję się nowości – z mieszanymi uczuciami obserwowałem losy RTSa, w którym nie kierujemy bezpośrednio naszymi jednostkami. Ale do czasu… na tablecie złapałem w promocji (konkretnie za darmo) mobilną wersję zabawy we własne królestwo i… od razu łyknąłem bakcyla!
Run Roo Run! na screenach wydawał mi się nieco bardziej skomplikowanym, rozbudowanym i wciągającym endless runnerem. Po ściągnięciu na tablet okazało się, że to trochę runner, trochę platformówka, a trochę zręcznościówka pełną gębą, która nie wybacza pomyłek pokroju setnych sekundy, prawie jak Dark Souls.
Nie lubię gatunku tower defense z wielu powodów. M.in. dlatego, że zwykle po kilku etapach okazuje się, że twórcom wyczerpały się dobre pomysły na rozgrywkę i ta staje się zwyczajnie nudna. Owszem, schematyczność i powtarzalność to cechy wpisane w tego typu gry, ale można z tych – teoretycznie – wad ukształtować czynnik decydujący o wysokiej gry walności produkcji! Twórcy Kingdom Rush doskonale zdają sobie sprawę z bolączek i zalet gier typu tower defense, dzięki czemu udało im się stworzyć niemal ideał w swojej klasie. Co ciekawe – można w niego zagrać za darmo!
Nie wiem dlaczego produkty firmy Apple są w Polsce postrzegane jako bezużyteczne gadżety dla szpanerów. Systemy iOS są naprawdę przemyślane, szybkie i – w porównaniu do Windows Phone i (szczególnie) Androida – mniej awaryjne. Oprogramowanie (czyli Mac OS, OS X) komputerów Jabłuszka nadaje się doskonale dla fotografów, filmowców i nie tylko. Ale nie zamierzam Was przekonywać do tego, że to produkty bez wad, albo namawiać do kupna. Chcę pokazać Wam-graczom, jak wiele może Was ominąć, gdy nie macie w swojej kieszeni iPoda, iPhone’a, lub – przede wszystkim – iPada w plecaku.