Wydawać by się mogło, że dzisiejsze czasy dla kultury kryzys, a przynajmniej dla obcowania z nią na żywo. Rozwój Internetu i nowinki techniczne pozwoliły wielu osobom na ograniczenie kontaktu z otoczeniem do niezbędnego minimum. Po co mielibyśmy iść do biblioteki, kina czy teatru, skoro możemy zrobić wszystko w domowym zaciszu? Książki, a właściwie ebooki, można ściągnąć na tablet, filmy obejrzeć na jednej z licznych darmowych witryn internetowych, a muzyki wysłuchać za pośrednictwem YouTube czy Spotify. Na szczęście dla nas i dla przyszłych pokoleń, kultura łatwo się nie poddaje i dzielnie walczy z narastającym zanikiem kontaktów międzyludzkich. Jej najlepszym orężem są zdecydowanie wszelkiego rodzaju koncerty.
Co jest w nich tak magiczne, że ciągle mają rację bytu w dzisiejszym świecie? Co sprawia, że spragnieni kontaktu z ulubionym artystą (chociaż najczęściej ogranicza się on do przebywania w tym samym miejscu) fani przejeżdżają setki kilometrów, żeby na kilkadziesiąt minut pogrążyć się w innej, lepszej rzeczywistości? Dlaczego ludzie mający w codziennych realiach pretensje do całego świata, kiedy muszą postać kilkanaście minut w kolejce do lekarza, są w stanie czatować pod sceną kilka, a czasem i kilkanaście godzin, żeby być niej jak najbliżej?
Magia koncertów działa zarówno na odbiorców muzyki, jak i na samych artystów. Z jednej strony mamy więc fanów - setki, czasem nawet tysiące osób, których może dzielić wiele - status społeczny, płeć, poglądy polityczne. Łączy ich jednak zawsze jedno - uwielbienie do wybranego artysty i jego twórczości. Z drugiej zaś strony są sami muzycy, którzy poprzez występy na scenie zyskują status niemal bogów. Sztandarowym przykładem może być Mick Jagger, który (jakby to powiedziała moja babcia) nie grzeszy urodą, a mimo to w czasach największej świetności Rolling Stones ów był bożyszczem damskiej części publiczności.
Koncerty są fenomenem, który pokazuje, że nie jest jeszcze z nami tak źle. Dopóki mamy siłę i ochotę, żeby wysłuchać na żywo ulubionego artysty, dopóki doceniamy wyższość koncertów nad nagraniami studyjnymi, dopóty nie musimy obawiać się przyszłości, w której najbliższy kontakt z naszą ukochaną muzyką będziemy mieli poprzez białe słuchawki iPoda. Bowiem taka perspektywa - a sądzę, że w tej kwestii większość czytelników się ze mną zgodzi - byłaby co najmniej przerażająca.