Dasz się ponieść? - magia koncertów - Floyd - 30 kwietnia 2013

Dasz się ponieść? - magia koncertów

Wydawać by się mogło, że dzisiejsze cza­sy dla kultury kryzys, a przy­najmniej dla obcowania z nią na żywo. Rozwój Internetu i nowinki techniczne pozwoli­ły wielu osobom na ograniczenie kontaktu z oto­czeniem do niezbędnego minimum. Po co mie­libyśmy iść do biblioteki, kina czy teatru, skoro możemy zrobić wszystko w domowym zaciszu? Książki, a właściwie ebooki, można ściągnąć na tablet, filmy obejrzeć na jednej z licznych dar­mowych witryn internetowych, a muzyki wysłu­chać za pośrednictwem YouTube czy Spotify. Na szczęście dla nas i dla przyszłych pokoleń, kultu­ra łatwo się nie poddaje i dzielnie walczy z nara­stającym zanikiem kontaktów międzyludzkich. Jej najlepszym orężem są zdecydowanie wszel­kiego rodzaju koncerty.

Co jest w nich tak magiczne, że ciągle mają rację bytu w dzisiejszym świecie? Co sprawia, że spragnieni kontaktu z ulubionym artystą (cho­ciaż najczęściej ogranicza się on do przebywania w tym samym miejscu) fani przejeżdżają setki kilometrów, żeby na kilkadziesiąt minut pogrą­żyć się w innej, lepszej rzeczywistości? Dlaczego ludzie mający w codziennych realiach pretensje do całego świata, kiedy muszą postać kilkana­ście minut w kolejce do lekarza, są w stanie cza­tować pod sceną kilka, a czasem i kilkanaście godzin, żeby być niej jak najbliżej?

Magia koncertów działa zarówno na odbior­ców muzyki, jak i na samych artystów. Z jednej strony mamy więc fanów - setki, czasem nawet tysiące osób, których może dzielić wiele - status społeczny, płeć, poglądy polityczne. Łączy ich jednak zawsze jedno - uwielbienie do wybrane­go artysty i jego twórczości. Z drugiej zaś strony są sami muzycy, którzy poprzez występy na sce­nie zyskują status niemal bogów. Sztandarowym przykładem może być Mick Jagger, który (jak­by to powiedziała moja babcia) nie grzeszy uro­dą, a mimo to w czasach największej świetności Rolling Stones ów był bożyszczem damskiej czę­ści publiczności.

Koncerty są fenomenem, który pokazuje, że nie jest jeszcze z nami tak źle. Dopóki mamy siłę i ochotę, żeby wysłuchać na żywo ulubionego artysty, dopóki doceniamy wyższość koncertów nad nagraniami studyjnymi, dopóty nie musimy obawiać się przyszłości, w której najbliższy kon­takt z naszą ukochaną muzyką będziemy mie­li poprzez białe słuchawki iPoda. Bowiem taka perspektywa - a sądzę, że w tej kwestii więk­szość czytelników się ze mną zgodzi - byłaby co najmniej przerażająca.

Floyd
30 kwietnia 2013 - 23:57