Recenzja płyty Korn - The Nothing. Znowu to samo, ale to przecież nic złego
1999 to był TAKI rok - co się działo w muzyce 20 lat temu?
Po co komu Korn? Recenzja płyty Jonathan Davis - Black Labyrinth
Recenzja płyty The Serenity of Suffering. Korn wraca do korzeni
Znany wykonawca, którego tylko jednej płyty słucham - koRn, Untouchables
Świąteczna Lista Przebojów cz.1
Trzy lata czekaliśmy na nowy album dowodzonej przez Jonathana Davisa ekipy. Korn właśnie wydał krążek zatytułowany The Nothing, a fani poznali odpowiedź na pytanie "czy zaskakująco udana poprzednia płyta była wypadkiem przy pracy?". Ta odpowiedź to "wszystko wskazuje na to, że nie był to przypadek, bo 13. album w karierze Korna znowu jest całkiem niezły".
The Nothing powstawał w trudnym okresie - w roku 2018, po 4 latach od rozwodu i po wielu narkotykowych problemach, zmarła żona Davisa. Wokalista, niczym rasowy artysta, swoją żałobę i cierpienie przekuł w muzykę. Album traktuje więc o pustce i mrocznych stronach ludzkiej egzystencji. Wydawałoby się więc, że ma szansę być innym od poprzedników, prawda?
Każdy z nas mógłby bez problemu cofnąć się o kilkanaście lub więcej lat i wskazać jakiś jeden rok, gdy na rynku pojawiło się mnóstwo ważnych dla niego/niej albumów autorstwa wielu zdolnych artystów. Takie działanie łatwo może wpisać się w poetykę marudzenia z serii "dawniej było lepiej, teraz nie ma niczego ciekawego". Ja jestem daleki od tego typu stwierdzeń, ale muszę przyznać, że 1999 był zaiste ognisty.
Bliska memu sercu muzyka 20 lat temu trzyma się dzielnie do dzisiaj - do tych albumów, albo innych dzieł tych wykonawców, wracam bardzo często. Ale żeby nie być tak bardzo jednostronnym, gitarowym, rockowym, metalowym czy alternatywnym, wskażę jeszcze kilka innych kilerów, którzy mają na karku dwie dekady. Gotowi na krótką wycieczkę w przeszłość?
Zespół Korn, który w połowie lat 90-tych wprowadził na listy przebojów gatunek zwany nu-metalem i zapoczątkował kilka lat bardzo intensywnej mody na nowy rodzaj gitarowego grania, od pewnego czasu trochę się miota i szuka swojego miejsca na rynku. Co prawda ostatni album - The Serenity of Suffering - okazał się przyjemnym powrotem do solidnych wydawnictw sprzed lat, ale fani ekipy dowodzonej przez Jonathana Davisa dopiero teraz dostali coś, z czego nie trzeba się tłumaczyć znajomym. Black Labyrinth, długo oczekiwany solowy album Davisa, w końcu zadebiutował, a wraz z nim sporo pozytywnych recenzji. W tym moja!
Płyta, której podwaliny powstały w 2002 roku podczas pisania muzyki do filmu Królowa potępionych (Davis użyczył wokalu panu aktorowi, który zastąpił Toma Cruise'a w roli Lestata), zaczęła nabierać kształtów 10 lat temu. Jonathan Davis zrobił sobie urlop od Korna i zaczął grać koncerty z ekipą nazwaną Simply Fucking Amazing. Było granie na żywo i było granie w studiu. Musiała minąć dekada, by album w końcu stał się ciałem i powędrował do naszych głośników. Ale warto było.
Stwierdzenie z tytułu tekstu, że Korn wraca do korzeni, było używane kilkakrotnie w ostatnich latach. The Serenity of Suffering to już 12. album w historii grupy, która od ponad 20 lat istnieje w zbiorowej świadomości. I co ciekawe, mimo ogromnego doświadczenia, jest to ekipa mająca pewien problem z dostarczaniem wysokiej jakości materiału przy okazji każdego kolejnego wydawnictwa. Czy nowy album to rzeczywiście echo sukcesów sprzed lat czy kolejne puste obietnice?
Temat Tygodnia jest nowym cyklem felietonów, w którym pojawiać się będą wpisy autorów nawiązujących do wybranej w drodze głosowania tematyki. Każdy z nas podejmuje zagadnienie w inny sposób, ukazując tym samym różnorodność spojrzenia na dany temat. W tym tygodniu zdecydowaliśmy się poruszyć kwestię "Znanego wykonawcy, którego tylko jednej płyty słucham".
Odkąd pamiętam, zawsze lubiłem słuchać rocka. Polskiego czy zagranicznego. Z kolei żadnych odłamów metalu wówczas nie preferowałem, bo uważałem je za zbyt mocne. Zbyt ciężkie. Jednak nadszedł czas gdy takie kawałki zaczęły mnie rajcować, a było to gdzieś pod koniec podstawówki. Przygodę z metalem zaczynało się od Iron Maiden, Black Sabbath, Metallicy, poprzez System of a Down itd. Pewnego dnia w moje ręce wpadł album zespołu koRn zatytułowany Untouchables. I prawdę mówiąc... na tym moja większa przygoda z tym zespołem zakończyła się.
Nie ma świątecznej atmosfery bez Kevina samego w domu. Nie ma świątecznej atmosfery bez porządnej reklamy Coca-Coli. Nie ma świąt bez... Last Christmas zespołu Wham! Ale co w sytuacji, kiedy po dziurki w nosie mamy tego jednego obowiązkowego świątecznego przeboju? Okazuje się, że lista świątecznych songów jest całkiem długa, a wśród nich jest kilka wartych uwagi perełek. Zatem... Świątecznej Listy Przebojów część pierwsza przed nami!
W tym wpisie chodzi o trzy rzeczy: humor, gitary i rockową energię. Dodatkowo to wszystko musi być sfilmowane z pomysłem - zaklęte w formę kilkuminutowego filmiku i musi dawać radę. Innymi słowy zapraszam na subiektywną jak jasny gwint listę wesołych rockowych teledysków. Listę, którą z powodzeniem można uzupełnić o drugie tyle propozycji, ale albo ich nie znam, albo uznałem za gorsze niż te umieszczone, albo cokolwiek innego. Poklikacje, posłuchajcie, pouśmiechajcie się... Kolejność przypadkowa.