Rok, w który niedawno wkroczyliśmy będzie ojcem wielu interesujących i ciekawych premier. Dowolność wyboru gier, po które gracz może sięgnąć nie zamyka się tylko i wyłącznie na paru większych tytułach AAA, choć te jak co roku wzbudzają największy zachwyt oraz niechlubny niepokój. Związane jest to z tym, że pieczołowitość producentów i dokładne opracowywanie contentu w nich zawartych ustępuje na rzecz kurczącego się czasu, braku środków lub po prostu czystego lenistwa. Nastał czas, kiedy to wykupienie preordera wiąże się z możliwością utopienia gotówki w kieliszku drogiego wina, podanego w formie aperitifu (czyt. wersji okrojonej, pozbawionej jakiejkolwiek dodatkowej treści, dostarczonej wprost do rąk gracza), przy jednoczesnej bierności ze strony community, czyli konsumentów. Przykładów z ubiegłego roku - gdzie zamiast właściwej treści otrzymujemy półprodukt - jest dużo, a niewzruszeni producenci sprawiają wrażenie rynny, po której ścieka deszczówka. Mimo możliwości głosowania portfelem, my gracze często z tego rezygnujemy, a upust swojemu niezadowoleniu dajemy dopiero po fakcie, gdzie pieniądze zasiliły już właściwe konto. Spowodowane może to być w większości tym, że ulegamy niezdrowemu hype’owi, nakręcanemu przez media lub osoby będące twarzami danego produktu. Metod manipulacji naszymi finansami jest tu wiele, począwszy od wspomnianego wcześniej powoływania się na autorytety, a kończąc w gąszczu społecznej reguły słuszności. Niemniej jednak nie jest to omawiany problem artykułu, a tylko drobne wtrącenie do treści, do której niezwłocznie wracam.
Na początku chciałbym zaznaczyć, że będzie to lista stricte subiektywna, a pominięcie dwóch części Modern Warfare i Black Ops nie sugeruje, że te gry są w jakiś sposób gorsze. Chciałem się skupić tylko na pionierskich i kluczowych momentach całej serii (głównie do roku 2010), biorąc pod uwagę własne doświadczenia płynące z konsumpcji tego typu treści. W związku z tym trzymałem się głównie trybu dla pojedynczego gracza, bo sam tryb multiplayer zasługuje na zupełnie inny artykuł.
Małe wielkiego początki
Kultowa seria Call of Duty zadebiutowała w 2003 roku. Produkcja stworzona przez studio Infinity Ward szybko stała się jedną z najcieplej przyjętych gier tamtego okresu. Osadzenie tematyki w realiach II Wojny Światowej pozwalało na wyruszenie na front w skórze brytyjskiego, czy też rosyjskiego piechura. Dynamiczna i pełna akcji historia skradła dusze wielu sympatykom tego typu rozgrywki, o czym sam przekonałem się parę lat później i do czego z przyjemnością od czasu do czasu wracam. Sama drugowojenna tematyka powracała jeszcze w dodatku United Offensive, za którego powstanie odpowiada studio Gray Matter, a całość okraszona podrasowanymi efektami i teksturami dodawała nieco powiewu świeżości w stosunku do podstawki.
Druga odsłona z serii Call of Duty swoją premierę miała dwa lata później, czyli w 2005 roku. Przedstawiona historia rzucała nas w wir wydarzeń lat 40. i 50 XX wieku, gdzie mogliśmy wejść w rolę uczestnika walk na największych frontach drugiej Wielkiej Wojny. Zachodnioeuropejskie krajobrazy natury kontrastowały z piaszczystymi pustyniami Afryki oraz zimnymi terenami Stalingradu, przenosząc nas wprost pod ostrzał nieprzyjaciela, gdzie tylko jedna błędna decyzja oznaczała śmierć. Znakomita grywalność, wartka akcja - to tylko jedne z wielu istotnych elementów tej produkcji.
Między nami graczami: Piękny okres dla serii, nieprawdaż?
Sam osobiście najlepiej wspominam tę drugą część, choć i do pierwszej odsłony serii żywię ogromną sympatię. Wynikać to może z tego, że jestem sympatykiem historii XX wieku, a wydarzenia jakie działy się na wielkich frontach zaskakują i inspirują mnie do dziś. Pomijając też osobiste zainteresowania, warto zwrócić uwagę na czas, w którym kupując produkt otrzymywaliśmy to, za co płacimy. Nie ma tutaj mowy o wyciętej treści, cenach za DLC oscylujących w kwotach samej podstawki oraz o mikropłatnościach (sic!).
Inny konflikt, inny front
Rewolucja nastąpiła wraz z wydaniem Call of Duty 4: Modern Warfare, w którym na próżno było szukać odwołań do wydarzeń poprzednich części. Całkiem nowa historia przedstawiała fikcyjny konflikt XX i XXI wieku, gdzie punktem zapalnym stał się terroryzm i chęć przejęcia władzy. Po raz pierwszy poznaliśmy wyraźnie nakreślony czarny charakter jakim był niesławny Zakajew, co spowodowało, że naszym celem stało się uniemożliwienie jego niecnych zapędów. Odważna decyzja studia Infinity Ward przyniosła oczekiwane skutki, a gra stała się światowym hitem. Atrakcyjna oprawa graficzna zapraszała nas zza ekranu, aby tylko pozwolić się jej wciągnąć - oczywiście pozornie na parę minut, które później zmieniały się w długie godziny. Sam osobiście przed premierą gry miałem dość mieszane uczucia, bo nie wiedziałem czego mogę się spodziewać po decyzji zerwania z poprzednim wojennym uniwersum. Mimo całkowitego braku powiązania historycznego była to - i dalej jest - jedną z najlepszych gier z serii Call of Duty, o czym cały czas powtarzam i czego się trzymam.
Między nami graczami: Price, ty stary draniu!
Legenda w dwóch osobach oraz postać, o której każdy fan serii wie, i do której uśmiecha mu się gęba. Niektórzy kojarzą go z początków serii, a inni z rewelacyjnego i wyżej omawianego Modern Warfare (nie mylić Price’a i Johna Price’a). Kiedy po raz pierwszy poznałem go w drugiej częsci - bo właśnie od Call of Duty 2 rozpoczęła się moja przygoda z serią - wiedziałem, że ten bad-ass nieźle namiesza.Kapitan Price - bo tak zwracają się do niego wszyscy - towarzyszy nam w czasie walk na frontach pierwszej i drugiej odsłony serii. Wyraźnie czysty brytyjski akcent i charakterystyczny szalik w kratę świadczył o tym, że prawdopodobnie pochodził z arystokratycznego rodu żyjącego między wiekiem XVIII, a XIX. Twardy, bezwzględny i zawsze skory do pomocy. Cóż więcej pisać.
Wcześniej nadmieniłem, żeby nie mylić Price’a z Price’em. Z pozoru masło maślane, lecz należy w jakiś sposób wyjaśnić, skąd niby postać z charakterystycznym wąsem towarzyszy nam w czasie II Wojny Światowej, jak i fikcyjnego konfliktu ulokowanego w nowoczesności. Sam Price nr 1 zginął na statku w jednej z misji w pierwszej odsłonie serii, będąc zastrzelonym z rąk niemieckich marynarzy. Jest to datowane na 1944 rok, co w rzeczywistym rozrachunku mogłoby się zgadzać, bo postać ta towarzyszy nam również w Call of Duty 2, którego historia dzieje się na przełomie tych wydarzeń. Nawet sami twórcy dostrzegli ogromną nić sympatii między graczami, a samym Price’em, więc zakończenie żywota tej postaci byłoby nie lada uchybieniem z ich strony. Mimo to bez zbędnych wyjaśnień, postać ta powróciła w pierwszym Modern Warfare sugerując zmartwychwstanie. Dla nas, graczy, racjonalne stało się wyjaśnienie o pokrewieństwie Price’a nr 1 z Price’em nr 2, choć można by rzec o celowej decyzji przywrócenia Pana Niezniszczalnego, co miało za zadanie przysłużyć się całej serii. Decyzja dobra? Moim zdaniem tak, oczywiście bez względu na to, czy są między tymi postaciami jakieś powiązania biologiczne.
Zółtki na horyzoncie
Rok 2008 przyniósł nam nową grę z serii Call of Duty o podtytule World at War, w której to po raz piąty przyszło nam złapać za broń i uczestniczyć w wielkim konflikcie, tym razem umiejscowionym z gęstych lasach azjatyckiej dżungli oraz opustoszałych terenach Europy. Studio Treyarch odpowiedzialne wcześniej za dodatek do Call of Duty 2 oraz pełną wersję Call of Duty 3 wprowadziło nas na nowe poletko działań militarnych, umiejscowione dość egzotycznie, bo w klimacie azjatyckim. Mi ten zabieg oczywiście się podobał i nie mogłem narzekać na monotoniczność, bo dodatkowo ku mojej uciesze otrzymałem możliwość uczestniczenia w działaniach na terenie macierzystego kontynentu. W tym przypadku Treyarch mógł mieć powody do dumy, bo stworzył jedną z lepszych odsłon serii, czyli ten jakże soczysty i mięsisty throwback.
Na uwagę zasługiwał również nowatorsko wprowadzony tryb Zombie, który później zagościł we wszystkich trzech częściach Black Ops oraz w niedawno wydanym Infinite Warfare oraz wcześniejszym – i najgorszym z serii Advaced Warfare. Do rozwałki mieliśmy do dyspozycji pokaźny arsenał broni (często hybryd lub nawet innych wynalazków), perków oraz materiałów wybuchowych. Brnięcie przez kolejne fale umarlaków stawało się coraz trudniejsze, na co z lekarstwem przychodził tryb współpracy z przyjacielem lub innym graczem, który dostarczał nieprzebrane potoki rozrywki i był wisienką na torcie całej produkcji.
Upał tropików i zimny powiew Uralu
Po raz kolejny studio Treyarch wysłało nas na front w 2010 roku. Była to już siódma odsłona serii, bo w między czasie postało jeszcze Modern Warfare 2.Tym razem dane nam było wkroczyć na tereny działań militarnych Zimnej Wojny, które rozciągały się od Wietnamu, aż po Góry Ural. Fenomenalny singiel opowiadał trzymającą w napięciu historie, a dodatkowo towarzystwo samego Wiktora Reznowa - czyli bohatera dobrze znanego fanom World at War - dostarczało fenomenalnych zwrotów akcji. Dla mnie osobiście część ta była szczególna, bo zakochałem się w niej od pierwszej minuty (szczególnie, że klimatem nie odbiegała od wcześniejszej gry tego studia). W żadnej innej odsłonie nie będzie nam dane zlikwidować samego Castro; być w niewoli sowietów, a swoje rozkazy otrzymywać od samego Johna Kennedy’ego oraz lądować w Wietnamie, gdzie błysk aviatorów [1] zręcznie odbijał jasne, ciemnopomarańczowe słońce zachodzącego dnia. A wszystko w akompaniamencie Fortunate Son zespołu Creedence Clearwater Revival oraz Sympathy For The Devil wybitnego The Rolling Stones. Miód.
W końcowym rozrachunku moje TOP 5 prezentuje się tak:
Podsumowań nastał czas
Wszystkie produkcje, które wymieniłem wcześniej wniosły ogromny wkład do całej serii. Początkowo twórcy postawili na ciężki klimat II wojny światowej, czyli przytłaczający swoją brutalnością obraz upadającego świata – aby później nie bać się skierować swoje poczynania na nieco egzotyczne fronty bujnej azjatyckiej dżungli. Eksperyment związany z przeniesieniem całej serii na poletko działań ulokowanych w czasach teraźniejszych również był dobry, bo od pewnego momentu dał należyty powiew świeżości dla serii. Niestety coraz to dalsze wybieganie w przyszłość nie było powodem do dumy – co z resztą pokazał zimny kubeł wody wylany na twórców przed i po premierze Infinite Warfare. Całość stała się nieco przejedzona i nużąca szczególnie, że nie wprowadzała nowych rozwiązań, a była kalką 1:1 wydanego wcześniej Black Ops 3. Egzoszkielety i inne tego typu rozwiązania kierowały nas bliżej niebu, zamiast skupić się należycie na wątku fabularnym i tym, co każdego roku wysuwało serię na piedestał popularności. Bolączką serii stały się płatne Season Passy zbliżające się do kwoty za samą podstawową wersję gry. W skład nich wchodziły mapy oraz inne rozbudowane tryby rozgrywki sieciowej lub zombie. Czas, w którym to zawartość dodatkowa nie burzyła równości gracz-gracz dobiegła końca, a tylko dzięki posiadaniu wspomnianej wcześniej przepustki mamy dostęp do użycia innych, a czasem nawet lepszych rodzajów broni. Mikropłatności zalewające rynek również odcisnęły swoje znamię na serii Call of Duty. Supply Drops stały się normą, a pościg za ich zawartością naruszał ład i spokój naszego portfela lub karty kredytowej. Nie liczy się to, że zapłaciliśmy za swoją kopię gry oraz zakupiliśmy Przepustkę Sezonową. Dzisiaj liczy się zysk i skubanie gracza na każdym możliwym kroku. Czas pokaże co przyniesie tegoroczna odsłona, choć tutaj nie mam aż takich obaw, ponieważ twórcy obiecali powrót do korzeni. Czyżby fikcyjny konflikt rodem z Modern Warfare i Black Ops, a może powrót do realiów drugowojennych zawierających nieco odwołań do historii? A dla Was, która odsłona serii jest najlepsza i czy tęsknicie za czasami, w których wykonanie skoku nie wynosiło nas na orbitę okołoziemską? Dajcie znać w komentarzach.