Wspomnienia tylko do odczytu - Matihias - 9 października 2017

Wspomnienia tylko do odczytu

Matihias ocenia: 2064: Read Only Memories
80


2064: Read Only Memories jest grą indie wydaną w 2015 roku. Jej produkcja zaczęła się już w 2013 roku, tuż po udanej zbiórce na Kickstarterze. Choć, prawdę mówiąc, nadal jest rozwijana. Patch dodający udźwiękowienie postaci pojawił się w 2017 roku, a na 2018 szykowana jest wersja na Nintendo Switch. Wersja recenzowana jest na PC.


2064 jest uproszczoną grą przygodową, nawiązującą gameplayem i grafiką do Snatchera i Rise of the Dragon. Jednak nad całym tytułem unosi się duch animowanego retrofuturyzmu z lat 80 ubiegłego stulecia.


Bohater i jego robot

 

Historia kręci się wokół śledztwa, jakie pewien dziennikarz prowadzi na zlecenie robota obdarzonego w pełni sztuczną inteligencją, dorównująca ludzkiej. Razem z Turingiem, bo tak się nazywa rzeczony robot, szukamy porwanego wynalazcy, a zarazem twórcy blaszaka. W czasie przygody spotykamy mnóstwa postaci niezależnych. Bardzo zindywidualizowanych postaci niezależnych, które naprawdę trudno pomylić. Po pewnym czasie historia zaczyna koncentrować się wokół Smutnego Chłopca, kontroli sieci i uwolnienia wszystkich sztucznych inteligencji.

 

Jak bohaterowie są wybierani (według Turinga).


Cała historia składa się na opowieść cyberpunkową, tylko pozbawioną mroku i dusznej atmosfery Łowcy Androidów. Bowiem jak można mówić o mroku, gdy świat który widzimy, przypomina rozpikselizowaną kreskówkę sprzed trzydziestu siedmiu lat?

 

Przeanalizuj to jeszcze raz, Turing

 

Twórcy ROMa stworzyli przygodówkę w starym stylu, ale nie takim jak tekstówki, ani stare Kings Questy czy gierki z serii o Larrym. Gameplay jest zaczerpnięty z dawniejszych japońskich gier przygodowych, gdzie było dużo do czytania, jednak nie zrezygnowano z widoku na świat, zbierania przedmiotów, i prostych gierek zręcznościowych, stanowiących miły przerywnik. Oczywiście wszystko to pokazane było w pixel artcie. Najlepszym przykładem jest wymieniony wcześniej Snatcher z 1988, z którego panowie z MidBossa wiele zaczerpnęli.

Świat przedstawiony to animowany miszmasz. Akcja dzieje się w Neo San Francisco. (Kuźwa, „Neo”- jakie to retrofuturystyczne). Z jednej strony czuć japońską anime i mangę, a z drugiej strony nikogo nie dziwiłoby zobaczenie w tym Neo SF człekokształtnych żółwi, rodem ze ścieków, pijących piwo ze szkodnikami z Marsa, uwielbiającymi jeździć motocyklami.

 

Neo San Francisco to bardzo ciekawe miejsce.


Turning przypomina powiększoną wersję Wolframika od Diodaka, tyle że bardziej irytującą. Główny bohater i jego metalowy kompan walczą z przeciwnikiem bardzo podobnym do Władcy Marionetek ze znanego anime. Na swojej drodze spotyka inteligentniejszą wersję Terminatora, a gdzieś w tle walczą o swoje prawa obywatelskie antropomorficzne zwierzaki.

I to wszystko w pikselowym sosie. Ale jeszcze jednym i ważnym elementem gry jest…

 

Subtelny urok tęczowej propagandy

 

Oprócz pieniędzy z Kickstartera, w czasie tworzenia gry swoje trzy grosze dodały towarzystwa LGBT z Ameryki Północnej. A że jak się płaci, to się wymaga.

W grze wtłoczono olbrzymią masę ideologi queer i parę niezwykle nienachalnie złośliwych skojarzeń. Większość postaci jakie spotykamy są „odmienni”. Wesoła para homoseksualistów prowadząca bar, ludziozwierzęta walczący z rządem i starający się wszystkim udowodnić, że nie są niebezpieczni dla ogółu, policjantka Lexi czująca mięte do siostry bohatera przez nas sterowanego czy kobieta-mężczyzna z brodą terroryzujaca/cy studio telewizyjne. To tylko przykłady różnorodności osobowej jaką spotkamy w czasie rozgrywki.

Jedną z głównych zasad queer jest podważanie panujących zasad międzyludzkich i Turing od czasu do czasu truję nam tym głowę. Taki sucharek pierwszy z brzegu, w którym pytamy się tej wygadanej żarówy, jak mam się do niego odzywać. T. zaczyna nawijkę o tym, że takie rzeczy są zwykle kwestią gorsetu jakie nakłada społeczeństwo na ludzi. Jednak on będzie lepszy i sam zadecyduję. Ale jednym z najlepszych, najperfidniejszych i najsubtelniejszych chwytów propagandowych jest postać heteroseksualnego, strachliwego, żonatego inwalidy proszącego nas o pomoc w ucieczce z miasta, dla niego i jego żony. W kontraście do tej osóbki jest chociażby odważna i pewna siebie, wspomniana wcześniej, policjantka. Oczywiście homoseksualistka.

 

Detektyw Lexi na tropie.


Jeden początek,mnogość rozwiązań, wielość zakończeń

 

Choć gra jest przygodówką, to jednak nie prowadzi nas za rączkę. Zginąć można dopiero pod koniec zabawy, a do tego momentu wszystko da się obejść. Obejść w znaczeniu załatwić problem na co najmniej dwa różne sposoby. Nawet sposób w jaki komunikujemy się ze światem, to czy jesteśmy szczerym cynikiem czy skończoną lizdupą, ma wpływ na fabułę i zakończenie. Finałów jest naprawdę sporo bo aż sześć.


 

Wszyscy są zadowoleni.


 

Werdykt

 

Mimo, że nie przepadam za wpajaniem do gier LGBTowskiej propagandy, to jednak gra jest jak najbardziej grywalna. Postacie, mimo wszystko, są ciekawe, historia wciąga, a nieliniowość czyni gierkę do wielokrotnego przejścia. Osobliwy styl graficzny nadaję sporo uroku. To wszystko pozwala wystawić mi mocne 8.

Matihias
9 października 2017 - 20:35