Motywy diabelskie w kinematografii pojawiają się od początku jej istnienia. Jednym z najstarszych przykładów jest film Haxan (1922) którym głównym tematem są wiedźmy, ale diabeł również ma tam sporo do powiedzenia. Następnie jest Noc Demona (1957) w reżyserii skądinąd znanego Jacquesa Tourneura. Pierwszy raz wtedy, na dużym ekranie, pokazany jest „nowoczesny” satanista - Julian Karswell. Jest to miła, starsza osoba, lubiąca rozśmieszać dzieci. Uśmiechnięty staruszek, który nie ma problemu z posyłaniem nielubianego profesora w łapy obrzydliwego demona.
Po prawie dwudziestoletniej przerwie, za sprawą Williama Castle'a na duże ekrany wraca Szatan ze swoimi wyznawcami, dając podwaliny horrorowi satanistycznemu (który, ostatnio jak czytam Wikipedię, zmienił się na „supernatural horror”, ech ludzie, ludzie). Dalej jest już z górki, bo Dziecko Rosemary (1967) rodzi Egzorcystę (1973) i Omena (1976). Potem następuje zalew wszelkiej maści badziewnych sigłeli, rimejków i najzwyklejszych odtwórczych podrabiaczy. Faktem jest, że mógłbym wymienić i opisać parę dobrych horrorów satanistycznych powstałych po 1976 (takich jak Harry Angel z 1987 czy Adwokat Diabła z 1997), ale tego nie zrobię, ponieważ to nie one ukształtowały gatunek. Skupie się tylko na już wymienionej Wielkiej Trójce: Dziecko Rosemary, Egzorcysta i Omen.
Aaa, kotki dwa,
szarobure obydwa,
nic nie będą robiły,
tylko ciebie bawiły.
W 1967 Ira Levine napisał jedną ze swoich najlepszych książek (a stworzył ich sporo, wiele z nich zostało zekranizowanych, chociażby Chłopcy z Brazylii z 1978), Dziecko Rosemary. Opowiada o małżeństwie Woodhouseów którzy starają się o dziecko, a kiedy ono się pojawia, stawia cały Świat na głowie. Bowiem jest to syn Szatana, Antychryst (dla rodziny i przyjaciół Adrian), który „Obali możnych tego świata i zniszczy ich świątynie, odkupi pogardzonych i pomści palonych i torturowanych”. Tylko tyle i aż tyle, najzwyklejsza opowieść grozy o biednej kobiecie, która została zgwałcona przez diabła. Oczywiście wszystkie elementy typowe dla horroru się pojawiają, bo mamy dom z przerażająca historią, tajemnicze śmierci i niepokojące sąsiedztwo w postaci przymilnych staruszków (swoją drogą, kto nie ma takiego podejrzanego sąsiedztwa? Przecież wiadomo, że patrząc z własnego okna na dom sąsiadów, my nie zastanawiamy się, czy oni są źli, tylko ile dzieci marynują w beczkach od kapusty. Albo przypadkiem ja tylko się tak zastanawiam). Jak widać powieść to sztampa.
O książce dzisiaj byśmy nie pamiętali, gdyby nie wpadła do rąk Williego Castle'a. Kimże jest ten pan? To niesłusznie zapomniany kolega po fachu Rogera Cormana, który na przełomie lat 50 i 60 dwudziestego wieku wyprodukował serię horrorów, która wyróżniła się ciekawą metodą promocji (którą wymyślił sam Willie). Zresztą on te horrory też wyreżyserował, a ich tytuły to Dom na przeklętym wzgórzu z 1959, Tingler z 1959 i 13 duchów z 1960. W czasie ich seansów raz to pieścił widzów prądem (w krzesełkach na których ludzie siedzieli kazał podpinać słabe źródła prądu, aby w scenach grozy dosłownie porazić oglądających), innym razem kazał puszczać plastikowe szkielety z dachu na widownię. W każdym razie był twórcą kreatywnym i pomysłowym. Wracając do tematu, właśnie w 1967 przeczytał książkę Levina, którą od razu zapragnął zekranizaować. Wytwórnia Paramount Pictures zgodziła się na ekranizację, pod warunkiem, że to nie Castle będzie reżyserować. William Castle, choć z ciężkim sercem, zgodził się, samemu zajmując stołek producenta powstającego filmu. Reżyserem został młody, choć już całkiem znany Roman Polański.
Romek, w przeciwieństwie do Williego Castle'a, inaczej rozumiał horror, nie jako jeden wielki zbiór jump scenów przerywanych dialogami, tylko jako psychodeliczny dramat osaczonej przez zło jednostki. Takie myślenie nie było wtedy często spotykane, większość twórców wolała dreptać za Hitchcockiem i wyznaczonymi przez niego ścieżkami (mocno je przy tym spłycając) lub straszyć bezpośrednio (jak u Hammer Filmu). Właśnie dla tego książka Iry Levina była tak dobrym materiałem źródłowym dla Polańskiego i powstającego klasyka.
Tyle na temat produkcji samego filmu, bo w tym przypadku najważniejsza jest fabuła, a nie proces powstawania tego wybitnego (choć nie do końca) dzieła. Dlaczego nie do końca? Bowiem łatkę wybitności dopisali mu recenzenci, widząc coś więcej w Dziecku… niż tylko horror. Co pod pewnym kątem patrzenia może być GRUBĄ nadinterpretacją. Ale o tym potem. Teraz fabuła.
Fabuła nie wiele różni się od książki. Scenariusz jest niewolnikiem książkowego oryginału.
Młode małżeństwo Woodhouseów przenosi się do Nowego Jorku, gdzie Guy Woodhouse ma nadzieję znaleźć pracę, a przy tym dorobić się potomka ze swoją żoną Rosemary. W tym samym apartamencie (który jest owiany złą sławą) mieszka również para uroczych staruszków, która od razu bierze pod skrzydła Woodhousów. Jak już zdążyliście się domyśleć, są to nowocześni Sataniści. Tak samo jak tego, że chciwy pan Woodhouse sprzedał swoją żonę za dobrą pracę i przyszłe luksusy w nagrodę za służbę Satanistom. A co ma do powiedzenia Rosemary? Niestety nic – i to jest prawdziwy horror. Jej przyjaciel (podejrzewający, że coś jest nie tak – w każdym horrorze taki występuje) ginie tajemniczą śmiercią, a mąż i współmieszkańcy traktują główną bohaterkę jak ułomnego debila, robiąc regularnie z jej mózgu kisiel. I tak aż do finału w którym wszystko zostaje podane na tacy. Prawie, bowiem w książce mamy w miarę dokładny opis diablątka z rogami i kopytkami, w filmie Polański drażni się z widzem, ponieważ Mary mówi tylko o oczach jego ojca. Sam bachorek pozostaje poza kadrem. Koniec.
Na pierwszy rzut oka film jest nudny, nie ma żadnych niezwykłych scen mordów (choć jak później zobaczymy, w takich filmach to nie one są najważniejsze), praktyczny brak efektów specjalnych i na dobitkę jest przydługawy. Ale widowni się spodobał (na 3 miliony dolarów kosztów, zarobił 33 miliony) i krytykom. To właśnie krytycy dopisali do niego wybitność – i zrobili to trochę na siłę. Film Polańskiego nie jest zły – jest dobry, ale nie jest wybitny. Krytycy od razu zaczęli snuć NADINTERPRETACJE o tym, że całe zajście z Adrianem to wyraz tokofobi Rosemary, innym słowem, że cała afera z Satanistami jest tylko wymysłem biednej i zmęczonej kobiety w ciąży, a sam film manifestem strachu przed porodem i macierzyństwem. Mimo tego, że w filmie wszystko zostaje w finale podane na tacy, bez żadnych twistów fabularnych.
A co z samym diabłem? Widać go zaledwie w jednej scenie, i to nie całego (tylko jego oczy, jakby ktoś się nie domyślił). W tym tkwi jego moc. Gdyby film nakręcił Castle, to pewnie widzielibyśmy jego i Adriana w całej okazałości, co niewątpliwie zabiłoby odbiór filmu przez krytyków, a tak otrzymaliśmy odrobinę suspensu, a filmowi znawcy możliwość wesołej teorii o tokofobi. A sami Sataniści? – to złośliwe towarzystwo bogoli z najwyższych klas społecznych w sumie z całego świata, patrzących na inny ludzi jak na rzeczy do wykorzystania, potrzebne do spełnienia ich plugawych planów.
Rosemary nie urodziła tylko Adriana, pośrednio przyczyniła się do powstania kolejnych opisywanych przeze mnie filmów, a zarazem stworzyła nowy gatunek filmowy – horror satanistyczny. Czy warto obejrzeć ten film dzisiaj? Tak, jak najbardziej, bowiem oprócz tego że jest to dobry film, to można wyciągnąć z niego gorzką naukę, żeby nie zawsze ufać swoim najbliższym.
Ksiądz Marian Piątkowski często mówił, że jeden lub dwa procent ludzi którzy do niego przychodzili, potrzebowali prawdziwych duchowych egzorcyzmów. A ksiądz Piątkowski nie był byle kim – był jednym z najważniejszych egzorcystów w Kościele Katolickim.
Dla pozostałych 99 lub 98 procent opętanie to tylko choroba psychiczna ukryta pod krótkim skrótem ICD-10 - F44.3.
Po tym jak widzowie ujrzeli Dziecko Rosemary i wygenerowali tym olbrzymie zyski, wytwórnie filmowe postanowiły zarobić na diabelskich tematach. Z najgorszym skutkiem wzięli się za to Włosi, tworząc filmy o mniszkach-statnistkach. Oczywiście nie były to czyste horrory, należy tu raczej mówić o horror-erotykach. Reszta świata też się nie wykazała, tworząc „spektakle” skupiające się na procesach czarownic, oczywiście w rolach czarownic występowały ponętne blondynki, a same filmy skupiały się na pokazywaniu tortur.
Ludzie chcieli ogladać horrory satanistyczne, a wytwórnie chciały je tworzyć, ale brakowało dobrych scenariuszy. Z pomocą przyszła literatura. W 1971 roku William Peter Blatty napisał Egzorcystę. Była to opowieść o opętaniu małej dziewczynki Regan MacNeil przez starożytnego demona.
Blatty napisał powieść tuż po tym, jak dowiedział się o opętaniu Rolanda Doe. W 1949 roku, w Cottage City w Ameryce doszło do opętania małego chłopca, nazywanego w dokumentach Roland. Sprawa ciągła się parę miesięcy, zanim grupa księży przeprowadziła w szpitalu psychiatrycznym skuteczne egzorcyzmy. Młody Roland miał być ofiarą poltergaista, na jego ciele miały pojawiać się krwawe napisy, a on sam miał mieć zmieniony głos – na demoniczny. Na ile jest w tym prawdy, nie wiadomo do dzisiaj. Sami księża przeprowadzający egzorcyzmy nie byli pewni, czy mają do czynienia z opętaniem czy z chorobą psychiczną. Blatty w książce przyjął opcję opętania, ale sam William Friedkin (reżyser odpowiedzialny za nakręcenie Egzorcysty) przeglądając dokumenty ze sprawy i rozmawiając z ciotką Rolanda był już bardziej sceptyczny.
Po tym jak Warner Bros. nabył prawa do ekranizacji, rozpoczęła się seria niefortunnych zdarzeń. Najpierw żaden z parunastu typowanych przez wytwórnię reżyserów nie chciał się wziąć za reżyserię (odmówił m.in. Stanley Kubrick). Potem nastąpiły problemy z efektami specjalnymi, ba, nawet z plenerami i zdjęciami na planie. Jednak kiedy film zaczął być wyświetlany w kinach, zła passa się skończyła.
W przybliżeniu 450 milionów dolarów zysku przy koszcie produkcji zaledwie 12 milionów, mnóstwo nominacji i dwa zdobyte Oscary. Spełnienie marzeń producenckich i reżyserskich. A wszystko to dzięki prostej opowieści o walce z demonem o życie młodej Regan.
Po prologu w którym widzimy ojca Merrina prowadzącego wykopaliska, akcja przenosi się do Waszyngtonu. Poznajemy tam główne postacie: ojca Karrasa wątpiącego w istnienie Boga i tracącego kompletnie wiarę po śmierci matki, i rodzinę sławnej aktorki, Chris McNeil i jej córkę Regan. Po obejrzeniu paru chwil z ich zwykłego życia, całkiem niepozornie rozpoczyna się koszmar. Po tym jak mała McNeil w trakcie zabawy tablicą Ouija nawiązuje kontakt z kapitanem Howdy'm rozpoczyna się jej opętanie. Na początku poczucie obcej obecności w pokoju Regan, następnie poruszające się samoistnie meble, poprzez siniaki na ciele dziewczynki i w ostateczności przejecie fizyczne i psychiczne ciała Regan McNeil przez Howdy'ego. A w międzyczasie siedemdziesięciu lekarzy badających młode dziewczę na każdy możliwy sposób, wszystkimi dostępnymi metodami. Co i tak w efekcie przyniosło więcej pożytku demonowi niż pacjentce, bo po takiej naukowej ścieżce zdrowia Regan nie ma sił walczyć. Chris McNeil odesłana przez lekarzy ze skierowaniem do konsultacji sprawy z księżmi, udaje się do Kościoła. Tak rozpoczyna się właściwa fabuła filmu. Ksiądz Kerras na początku niechętnie i sceptycznie odnosi się do tej sprawy, ale im dłużej się nią zajmuję tym mocniej zaczyna wierzyć, że ma do czynienia z demonem. A dzięki temu odzyskuję utraconą wiarę.
Gdzieś poza kadrem zostaje zamordowany przez opętaną dziwczynkę przyjaciel jej matki, do sprawy dołącza policja. Kerras uzyskując więcej dowodów potwierdzających istnienie demona uzyskuję zgodę na odprawianie egzorcyzmów. Po paru nieudanych próbach wzywa ciężką kawalerię w osobie ojca Merrina. W wyniku starcia tych dwóch księży z kapitanem Howdy'm, z wycieńczenia ginie Merrin, a Karras daje się opętać przez demona, aby następnie wyskoczyć przez okno na złamanie karku. Mimo tych dwóch śmierci demon zostaje odesłany do piekła, a normalność wraca do rodziny McNeilów.
Jak widać koszmar nie jest apokaliptyczny, obejmuję tylko jedną rodzinę. Oprócz wąskiej grupy świadków (i siedemdziesięciu lekarzy) nikt o tym nie wie. Z drugiej strony zło zostało, nieświadomie, ale jednak, zaproszone przez ofiarę. Ale o ile u Polańskiego osaczenie przez mroczne siły było leit motivem całego filmu, to tutaj jest tylko tłem dla ojca Karrasa i jego walki zewnętrznej z demonem i wewnętrznej o odzyskanie wiary. Friedkin uwielbiał motyw całkowitego poświęcenia się jednostki dla dobra sprawy – i to w Egzorcyście dobrze widać.
Sam Szatan się tu nie pojawia, tylko jeden z jego demonów, kapitan Howdy, w następnych częściach lepiej poznany jako Pazuzu, mezopotamski bożek-demon. Nie wykazuje on chęci podboju świata, nie mami władzą ani potęgą. Jest zwykłym pasożytem, chcącym zniszczyć małą Regan.
Czy warto dzisiaj obejrzeć Egzorcystę? Dla ludzi lubiących szybką akcje i efekty specjalne odradzałbym. Film się zestarzał, oprócz paru wyjątków, efekty specjalne są już nie do końca „specjalne”, a akcja rozwija się powoli. Jednak, jeżeli lubisz dobrą grę aktorską i niestraszne są tobie archaizmy to film jak najbardziej godny obejrzenia.
O tym że dzieci są złe z definicji, mówił już Ziggi Freud. Ale czy dziecko może być symbolem końca świata jakiego znamy? No jasne! Już w lliadzie Homera Hekabe miała sen, że urodzi pochodnię. Innym słowem, dziecko które powije, zniszczy ich miasto. Drugim przykładem jest opisane wcześniej Dziecko Rosemary. Chciałbym tu wstawić jakiś cytat z Biblii, ale tego nie zrobię, bo takiego cytatu nie ma. Wszystkie cytaty jakie o Antychryście się pojawiają, mówią o dorosłym człowieku, a Dzieciątko ma pozytywne znaczenie. Ale najzabawniejsze jest to, że właśnie na biblijnej przepowiedni przybicia Antychrystka opiera się film Omen Richarda Donnera z 1976 roku.
Dlaczego zabawne? Bo fabuła Omenu jest twórczym rozwinięciem filmu Polańskiego, a nawiązania do Biblii tanim chwytem marketingowym.
Film opowiada o pięciu latach z życia rodziny Thornów. Zaczyna się kiedy Robert Thorn dowiaduje się, że jego żona poroniła i żeby nie narażać zdrowia psychicznego swojej ślubnej, zgadza się na „zamianę”. Adoptuje urodzonego w tym samym dniu, w tym samym szpitalu Damiena. Sielanka trwa do piątych urodzin młodego. W czasie imprezy urodzinowej niania Damiena, na oczach wszystkich gości, popełnia samobójstwo. Zdarzenie to rozpoczyna całą serię dziwnych sytuacji dla Thorna, takich jak nagabywanie przez wyraźnie szalonego księdza, pojawienie się budzącej niepokój niani czy inne tajemnicze i śmiertelne wypadki. Ambasador USA w Anglii, za namową znajomego fotografa, postanawia rozwiązać zagadkę pochodzenia swojego przybranego syna i wybrnięcia z szamba w jakim się znalazł. Ale jak to bywa w takich filmach, będzie już tylko gorzej (dla głównego bohatera). Przyciśnięty do muru człowiek, który zaproponował „zamianę”, wskazuję miejsce pochowania prawdziwej matki Damiena. Rzeczona Maria Avedici Santoya okazuje się suką- dokładnie suką szakala, a przy grobie Mari jest pochowany prawdziwy synek Thorna. Przekonany tymi dowodami, Robert Thorn postanawia rozliczyć się z Damianem. W międzyczasie ginie żona ambasadora, Kathy Thorn, i fotograf. Uzyskawszy święte sztylety mogące zniszczyć Antychrysta, Robert Thorn dokonuje nieudanej próby zabicia, jakby nie patrzyć, swojego przybranego syna.
W porównaniu do dwóch poprzednich filmów, dzieło Donnera jest najbardziej rozdmuchane. To już nie jest prosta historia o opętaniu lub o tragedii okłamywanej przez najbliższych kobiety. To jest historia w której trup ściele się gęsto, wszystko jest w oblane w sosie z przepowiedni o końcu świata, a głównym antagonistą Antychryst we własnej osobie.
Istnienie Satanistów zostało zaledwie zasugerowane, ludzie sprzyjający Szatanowi się pojawiają (nowa niania, czy ksiądz-zdrajca) ale nigdy nie występuje ich coming out. Nie dowiemy się jak wyglądała, jak działała i z kogo się składała grupa odpowiedzialna za pojawienie się Damiena w rodzinie Thornów. Można domniemywać że, byli bezwzględni (nie zawahali się zamordować dopiero co narodzonego dziecka), cierpliwi i że wielu z nich należało do Kościoła Katolickiego. Ksiądz, który jako pierwszy powiedział Thornowi o prawdziwym pochodzeniu Damiana, sam najpewniej był wysoko postawionym Satanistą (miał nawet wrodzony znak trzech szóstek na ciele), ale nawrócił się ze znanych tylko sobie powodów i próbował pomóc ambasadorowi. Dyrektor szpitala, który namówił Roberta Thorna do przygarnięcia Damiena, a który również był księdzem, wprost przyznał , że odszedł od Chrystusa. Takie pokazanie Satanistów jest intrygujące i ciekawe, ale pozostawiające spory niedosyt.
Damien Thorn, jak na syna suki szakala, ma wyjątkowo dużo cech ludzkich. Ciekawe jest ile rzeczy odziedziczył po ojcu? Nie ma rogów, ani ogona. Nie śmierdzi siarką. Mały Damienek jest zły, ale czy jest świadomy swojego prawdziwego JA i zadania jakie przed nim stoi? Film nie daje nam prostej odpowiedzi. Zrobią to dopiero kontynuacje.
Kolejną postacią wartą uwagi jest ambasador Thorn. Robert Thorn przegrywa wszystko. Źli ludzie mordują jego dziecko, on wychowuje ich bękarta i wprowadza go w świat wyższych sfer, nie jest w stanie zapanować nad bezpieczeństwem własnego domu, osoby które go otaczają, są potencjalnymi Satanistami, a on sam traci sojuszników, godność i na końcu życie. Całkowity upadek. U Polańskiego Rosemary pogodziła się z losem, co już stanowi maluteńkie zwycięstwo, bo dawało to jej szansę na późniejsze wpłynięcie na Adriana. U Williama Friedkina ksiądz Karras również ginie, ale jest to zwycięstwo poprzez poświęcenie się i przyjęcie na siebie demona. A u Donnera Antychryst wygrywa. A widzowie nawet nie wiedzą, na ile jest tego zwycięstwa świadomy.
Omen stworzył odmianę horroru nazywaną Evil Children Movie. W filmach tych głównym antagonistą bohaterów są przeważnie złe, diaboliczne dzieci. Przykładami tego gatunku są Dzieci Kukurydzy z 1984, Synalek z 1993 i Czy zabiłbyś dziecko? z 1976.
Film Donnera został również inspiracją do gry komputerowej pt Lucius z 2012, o której pisałem więcej w artykule poświęconym nieautoryzowanym egranizacjom.
Co maja gry komputerowe z horrorów satanistycznych? Oprócz wspomnianego Luciusa niewiele. Jeśli już w grach pojawiają się motywy diabelskie, to przeważnie na zasadach typowych, najlepiej znanych – a to się diabeł z kimś zakłada, a główny bohater walczy o odzyskanie duszy, albo występują w klasyczny, komercyjny sposób jako szeregowe postacie do odstrzelenia na drodze herosa, aparycją nie wyróżniającą się wiele od postaci, które możemy zobaczyć na okładkach płyt heavy-metalowych.
Na następny artykuł mam parę pomysłów. Zastanawiam się nad opisaniem stosunków gier komputerowych do polityki, myślę o recenzji Read Only Memories i po głowie chodzi mi zajęcie się palącym problemem gryzącym przemysł rozrywki wirtualnej związanej z twórczością fanów i dla fanów.