Złe dobrego początki - Gambrinus - 3 sierpnia 2010

Złe dobrego początki

Stęchły powiew nostalgii jeszcze mi nie odpuścił. Niestety.

W czasach przedpotopowych, z punktu widzenia gracza ciupiącego regularnie na dwóch konsolach w całe spektrum gatunkowe elektronicznej rozrywki, mój pogląd na gry był srodze ograniczony. Na solidnym C-64 znałem tylko produkcje polegające na skakaniu, strzelaniu i kierowaniu pojazdami zlepionych z ogromnych pikseli. Odkrycie, do którego doszło parnego letniego dnia (a przynajmniej jak sobie to wyobrażam), można porównać jedynie do iście męskiego odkrycia, że kobieca pierś nie tylko do karmienia dzieci się nadaje (oj, nie...). Zawroty głowy, niemota, otumanienie. Tak też się czułem, kiedy w me ręce wpadł numer tajemniczej gazety (a nie … czasopisma), zwącej się z lekka pretensjonalnie Światem Gier Komputerowych. Rozwarte strony ŚGK kusiły licznymi tajemnicami, nowinkami i wręcz niewyobrażalnymi podnietami wirtualnego świata. Mój wąski horyzont został poszerzony zbyt nagle przez co niezdrowe podniecenie nie zeszło ze mnie przez dobrych kilka godzin.

Strategie i przygodówki w tym dramatycznym olśnieniu miały swój nielichy udział, jednak to istnienie RPG-ów kompletnie rozłożyło mnie na łopatki i wyobraźnię doprowadziło do karkołomnego galopu. Byłem na świeżo z książkowymi przygodami Conana i odkrycie, że podobne wojaże po fantastycznych światach można przeżyć na ekranie komputera kompletnie sfiksowało mnie na punkcie tych upragnionych tytułów. Szczególnie, z bogatego opisu ŚGK, w moje gusta trafiło Blade of Destiny. Już po zakupie Amigi 600 planowałem zdobycie jednego egzemplarza dla siebie – jednak to rodzice mieli pieniądze i niestety inne zdanie na ten temat. I tak przez wiele miesięcy żyłem gorzej niż przed odkryciem tego pięknego gatunku – niczym przez grubą szybę lizałem loda i musiałem żyć ze świadomością omijających mnie wspaniałych przygód a i znosić kompletną ignorancję moich rodzicieli.

Dopiero jakiś czas później udało mi się przemycić do domu kopię najprawdziwszego RPG-a. Ishar: Legend of the Fortress zajął wówczas nienaruszalny kącik w moim sercu. Był spełnieniem marzeń – podróże po dziwnych krainach, odwiedzanie tętniących życiem (przy wysiłku wyobraźni) miasteczek, ścieranie się w boju z dziwacznymi stworami…

Dzisiaj mam dostęp do najważniejszych premier na moje ulubione platformy, jesienią czeka mnie Arcania, Two Worlds II, New Vegas, Fable III…

Z punktu widzenia tamtego 8-letniego Gambrinusa – jestem w niebie.

[Kompilacja gier ze świata Ishar dostępna jest na GoG-u. Ja sobie nie zepsuję swoich dopieszczonych i podkoloryzowanych wspomnień – ale Wam i tak gorąco polecam]

Gambrinus
3 sierpnia 2010 - 16:32