Wyjazdy na targi, to poważna sprawa. Nie jest na nich różowo, ani w żadnym wypadku kolorowo. Wręcz przeciwnie - to ciągła, mroczna walka. Walka z czasem, walka ze zmęczeniem, walka ze snem podczas nocnego montowania materiałów, walka z tłumem na targach i z przeciwnościami losu.
Ogólnie wesoło nie jest. Może inaczej - wesoło czasami jest, ale to skrajne przypadki. Wiele osób uważa, że taki wypad na targi to pełna radości wycieczka, w czasie której oglądamy przed-premierowo najnowsze gry, kroczymy dumnie korytarzami, podrywamy hostessy, a wieczorami spędzamy czas na pikniku w okolicznych klubach. Część z tych rzeczy faktycznie robimy, ale całość i tak sprowadza się do cało-dniowo-nocnej, ciężkiej pracy. A wszystko zaczyna się bardzo niewinnie.
Zaczyna się od przygotowania i spakowania sprzętu. Czynność - zdawałoby się - błaha, ale na nierozważnych czyha wiele pułapek i haczyków. Zresztą, co by nie pisać, solidne spakowanie się to podstawa przyszłego sukcesu (lub też porażki - na dwoje babka wróżyła). No i zaczyna się: bierzemy kamerę lub dwie, mikrofony, nadajniki, odbiorniki, kasety, akumulatory (element kluczowy: akumulatory naładowane. Tutaj bywa różnie, ale zorientowanie się przed "akcją", że dany akumulatorek jest rozładowany do miłych nie należy), lampę, statyw i... całe stosy kabli. Kable długie, kable krótkie, kable zakończone jackami, chinchami, kable XLR, mini-USB, USB, Firewire, przedłużacze i liczne wariacje powyższych. Do wariacji dochodzą najrozmaitsze przejściówki męskie i żeńskie. Bezpłciowe też się znajdą. Właśnie w ogólnej pajęczynie kabli tkwi najwięcej niespodzianek i haczyków. Nigdy tak naprawdę nie wiadomo jakie kable przydadzą się w czasie "akcji". Gdzie będzie warto się "wpiąć" lub z jakiego źródła pobrać dźwięk. Zazwyczaj kończy się tak, że pomimo zabrania niemal wszystkich kabli, zawsze jakiegoś zabraknie. Wtedy wpada do głowy oczywista myśl: jak można było tej konkretnej przejściówki nie zabrać lub tego konkretnego kabla nie spakować. Ktoś mądry i spostrzegawczy powie: "to weźcie wszystkie kable". Jasne - a wy dajcie nam ciężarówkę na sprzęt.
Zatem atmosfera sielska - pakujemy sprzęt. Sielska do czasu - gdy jest już późno i trzeba wszystko zabierać robi się nieciekawie. A przecież poza spakowaniem się trzeba przygotować do pracy laptopy. Upewnić się, że odpowiedni soft jest zainstalowany, że odpowiednie pliki są na dysku zwarte i gotowe do użycia, że wszystkie szablony i materiały, które użyjemy w filmach są przegrane. Nic tak nie urozmaica dnia jak instalowanie oprogramowania na godzinę przed wyjazdem. To lepsze niż zimny prysznic. Gdy już wszystko gotowe, warto zabrać również zasilacze do laptopów - z tym potrafi być różnie.
Po niemal całodziennej walce ze sprzętem - jesteśmy gotowi. Dwie walizy pełne elektroniki można ciągnąć za sobą. Warto jednak jeszcze spakować jakieś ubrania - w końcu nie będziemy biegać po targach zakryci pętlą z kabli. Upychamy więc bieliznę do walizki z kamerą, gacie wciskamy między ładowarkę, a mikrofony, a przybory do odżywczych kąpieli fruwają radośnie wśród przejściówek i kabli. Należy pamiętać, że na lotnisku przypada na głowę jeden bagaż główny i jeden podręczny. Przekroczenie limitu wiąże się z dopłatami, a kto w dzisiejszych czasach ma ochotę na dopłacanie?
Jak już napisałem - jesteśmy gotowi. A przynajmniej tak nam się wydaje, naiwniakom. Zasada, że na wyjazd zawsze się czegoś zapomina obowiązuje i tutaj. Problem w tym, że jej zakres obejmuje również sprzęt. Niestety o tym, że czegoś nie wzięliśmy dowiadujemy się albo w hotelu (to ta bardziej optymistyczna wersja, bo można coś skombinować na zastępstwo), albo gdy dana rzecz jest potrzebna już przy nagrywaniu (mniej optymistyczna wersja, bo trzeba improwizować).
W końcu docieramy na miejsce. Zmęczeni i niewyspani, ale pełni werwy do walki przez najbliższych kilka dni. Szybko łapiemy taksówkę, wtaczamy się do niej niczym pijani i czekamy aż karawana dowiezie nas na miejsce. W hotelu powinno wszystko pójść gładko. Czasami tylko zdarzają się takie drobne problemy, jak np. brak rezerwacji lub nie opłacone noclegi. Z reguły wtedy automatycznie człowiek odzyskuje energię i przestaje być niewyspany. Na szczęście sprawy się szybko wyjaśniają, a my możemy nasze zwłoki dostarczyć do pokoju i zanurkować w łóżku. Kolejnego dnia trzeba wstać. Wstać wcześnie.
Dźwięk budzika nigdy nie brzmi dobrze, a tym bardziej po kilku-godzinnym śnie. 6 rano - zwlekamy się z łóżek, szybki prysznic i zebranie sprzętu. Czas na pierwszy dzień targów. Warto zjeść jakieś śniadanie, ale na szczęście w pobliżu jest Starbucks. Standardowe śniadanie na E3 to kawa i ciepła bułka ze Starbucksa, a standardowa kolacja (bo na obiad na targach czasu nie ma), to McDonald, meksykańskie żarcie z zardzewiałej, metalowej budy na ulicy lub inny ichniejszy fastfood.
Gdy już sobie pojedliśmy (dobre sobie) i popiliśmy (równie dobre), pędzimy na targi. Trzeba się śpieszyć, pierwsze spotkania i pierwsze pokazy umówione są od samego rana. Zatem pędzimy. Statyw na ramię, torba z kamerą na ramię, plecak z elektroniką na ramię i już brakuje ramienia. Ale co tam - pędzimy, bacząc na to aby nie zgubić po drodze sprzętu. Słońce świeci, ludzi pełno, my biegniemy, języki wywieszone, ale damy rade. Wpadamy na teren targów, szybka rejestracja, odebranie identyfikatorów i.... i zaczyna się maraton.
Dzień targowy trwa od rana do wieczora. Specyfika dużych targów jest bardzo "pozytywna" - duża przestrzeń, dużo firm, dużo się dzieje, a co za tym idzie mamy jedno spotkanie za drugim i jeden umówiony pokaz za drugim. Wpadamy na prezentację, zgrywamy materiał, rozmawiamy z kim trzeba, wybiegamy i lecimy dalej. Pomiędzy prezentacjami wpadamy w prędkość nadświetlną żeby zdążyć do kolejnego miejsca. W międzyczasie zatrzymujemy się przy jakimś standzie żeby się zrelaksować zgrywając materiał z rozgrywki do "Gramy". Aby to zrobić trzeba powalczyć. Przesunąć ludzi, dopchać się do stanowiska, błyskawicznie rozłożyć statyw, kamerę, podłączyć wszystko jak trzeba, zbadać czy można podpiąć się do źródła dźwięku, ustawić kadr, ostrość, sprawdzić czy mikrofony działają, sprawdzić głośność, upewnić się, że wszystko goni jak należy, odpalić nagrywanie. Na wszystkie te operacje mamy dosłownie kilka minut, a ogólny tłum naokoło sytuacji wcale nie poprawia. Ktoś nas popycha, ktoś nas podgryza, ktoś chce pogadać, a my niczym w amoku odpalamy tryb elektronicznego berserkera i - nie zwracając na nic uwagi - robimy swoje. Czas nas goni. Po nagraniu Gramy, potrzeba jeszcze nagrać wstawkę na sam początek materiału z naszą osobą przed kamerą. Chwytamy więc statyw, taranujemy ludzi i wielkim susem przeskakujemy kilka metrów dalej. Stawiamy kamerę, wybieramy kadr, sprawdzamy mikrofony, ustawiamy się przed kamerą i mówimy kilka słów mając w świadomości fakt, że za dosłownie minutę zaczyna nam się kolejna prezentacja na drugim końcu hal targowych. W szale łapiemy statyw i nie ściągając kamery pędzimy przed siebie. Bo czas nas goni.
I w ten właśnie sposób czas nas goni przez cały dzień targów. Jeśli poczujemy głód, to trudno. Wypijemy w biegu Red Bulla zostawiając puszkę na deser. Emocji dodają wywiady. Tutaj trzeba na chwilę wyłączyć tryb berserkera i odpalić tryb intelektualisty. Jakie zadać pytania, jak poprowadzić rozmowę? Na przemyślenie strategii mamy niejednokrotnie kilka minut. Zresztą, nie tylko merytoryka wywiadu się liczy, ale również jego wykonanie od strony operatorskiej i technicznej. Wszystko musi działać, grać i skocznie buczeć, bo na powtórkę rozmowy nie ma co liczyć. Jeśli coś zawalimy, to przechlapane. Producenci mają wyznaczone sztywno godziny na poszczególne spotkania i wywiady. Jeśli połowa rozmowy nam się nie nagra lub w czasie wypowiedzi doprowadzimy do głośnego sprzężenia, lub też obraz będzie niedoświetlony, to niestety ale powtórki nie będzie. Wywiady na targach to często jeden strzał - albo celny, albo nie. Na szczęście, z reguły strzelamy bardzo dobrze.
Czasami, aby gdzieś się dostać, trzeba zastosować chytre chwyty i podchody. Tutaj przydaje się charyzma. Czasami dochodzi do różnych nieporozumień lub przekładania godzin spotkań, co zupełnie burzy cały harmonogram. Tutaj przydaje się cierpliwość. Co jednak najważniejsze, przez całe targi przydaje się uśmiech, pozytywne nastawienie i nie zrażanie się przeciwnościami losu. Jeśli coś się nie uda, to trudno - mamy nauczkę, a człowiek uczy się na błędach. Przydaje się również czujność - bardzo często biegając po halach zauważamy coś, czego w planie nie mamy, ale co jest niezwykle atrakcyjne do nagrania. W ogólnym chaosie warto jeszcze znaleźć czas na zgranie materiałów bezpośrednio z hal, zrobienie przechadzek po stoiskach i pokazanie ogólnego "życia" targowego. A należy przecież pamiętać, że cały czas nas owy czas goni.
Po wielu godzinach wytężonej pracy, biegania i nagrywania materiałów nadchodzi wieczór. Dzień targowy się kończy, a my, zmęczeni i głodni (jednak puszka od red bulla nie wystarczyła) opuszczamy hale, jemy ociekający tłuszczykiem i pysznie tuczący zestaw w fast foodzie i... idziemy do pracy.
Dopiero po skończonych targach zaczynamy czarować, tworzyć i zmieniać rzeczywistość nagranych materiałów. Gdy wrócimy do hotelu, siadamy przy laptopach, zgrywamy filmy z kamery i ruszamy do boju mając za oręż programy do montażu video. Szczegóły tego procesu pominę. Całość sprowadza się do siedzenia i gadania do mikrofonów. Potem do szybkiego przebierania palcami na klawiaturze i machania myszką. Czasami do bredzenia czegoś niczym w malignie, spadania z krzesła, budzenia się na podłodze lub za oknem. Czasami przydaje się wiadro zimnej wody wylane na głowę. W każdym razie siedzimy tak do późnej nocy. Mój osobisty rekord to wysyłanie ostatniego, gotowego materiału o 5 rano. Po całym dniu biegania na targach i całej nocy spędzonej na montażu człowiek czuje się doskonale. Wpadamy w swego rodzaju sen na jawie. Bardzo ciekawe doświadczenie, ale nie próbujcie tego w domu. Koniec końców, wszystko sprowadza się do snu.
Snu bardzo krótkiego, bo trzeba rano wstać. Z prostego powodu. Rozpoczyna się drugi dzień targów, a pierwsze spotkania są umówione na wczesne godziny. Co to oznacza? Śniadanie w Starbucks. Dalszy ciąg już znacie.
Po kilku dniach takich zabaw wesoło nie jest. Ale z drugiej strony - gdy targi się zakończą, a ja dożyję dnia wylotu - czuję ogromną satysfakcję. Satysfakcję, że kolejne targi mnie nie pokonały, że udało się nagrać ciekawe materiały, że te materiały się Wam podobały. Wracam do kraju niesamowicie zmęczony, ale z drugiej strony niesamowicie zadowolony.
Kolejne targi - mimo że wiem, z czym się wiążą - zawsze witam z lekkim uśmiechem na twarzy i jadę na nie w bojowym nastroju. Bo to kolejna "walka", którą trzeba wygrać, a przecież wystarczy odrobina samozaparcia i wiary we własne siły. Na sam koniec nie ma nic lepszego, niż satysfakcja z dobrze wykonanej roboty.