Mafia, BioShock, Mass Effect, God of War, StarCraft - hit hita hitem pogania, a mnie to jakoś wcale nie bawi. "Dlaczego?", się pytam. Znudzenie materiałem? Brak czasu? A może coś zupełnie innego?
Czytam sobie o tych hitach, przyglądam się dyskusjom pełnym pochwał i narzekań, ale jakość nie ciągnie mnie do tego, żeby wejść w ten świat i wtrącić coś od siebie. Kraina zdominowana przez fanów/antyfanów odstrasza mnie odorem jadu i słodzika. I nie zrozumcie mnie źle - człowiek widząc ekscytację i poruszenie, ewentualnie wylewającą się tu i ówdzie żółć oraz juchę, nawet ma ochotę coś krzyknąć, zaprostestować. Szybko jednak wraca do równowagi, stabilizuje oddech, rzuca grzywą, myśląc sobie: "W końcu są tu jeszcze oazy spokoju".
No właśnie. Bez względu na to, z jaką formą rozrywki mamy do czynienia, zawsze możemy zdecydować się na wybór czegoś mniej mainstreamowego (co nie oznacza, że sprzedającego się gorzej niż źle), spokojniejszego, z jednej strony może trochę snobistycznego, z drugiej - casualowego. Czegoś, czemu będziemy mogli się oddać bez większej presji. Tak zupełnie na uboczu, jakby obok, ale jednocześnie cały czas w środku wydarzeń. Jak za starych dobrych czasów, gdy człowiek siadał przed monitorem/komputerem i zwyczajnie dobrze się bawił, nie zastanawiając się, że gdzieś na świecie, jakiś koleś zdobył więcej Osiągnięć, ma lepszy wynik, lub też zna lepszy sposób na przejście jakiegoś trudnego fragmentu. Albo, o zgrozo, ma na temat naszej ulubionej gry zupełnie odmienne zdanie.
Dla mnie takimi oazami spokoju są ostatnimi czasy gry niezależne. Nie zawsze świetne, nie zawsze piękne graficznie i nie zawsze działające tak, jakbym chciał. Za każdym razem oferujące jednak to, za czym od dłuższego czasu goniłem (lub też "zapewne oferujące", bo nie wszystkie zdążyłem jeszcze przetestować). Torchlight, Castle Crashers (za cztery dni w genialną produkcję The Behemoth zagrają właściciele PS3 - polecam!), Toy Soldiers, Landit Bandit, Machinarium, Puzzle Agent, The Whispered World, Joe Danger, Limbo, DeathSpank, wznowienia przygód Tokiego, Dżdżownicy Jima to tylko niektóre z pozycji, o które mi chodzi. Grając w nie, a także oglądając i czytając materiały na ich ten temat, czuję się, jakby powrócił do dawnych czasów. Dyskusje o nich kończą się na kilku wypowiedziach, których autorami są z reguły osoby mające podobne podejście do mojego - stonowane, mało opryskliwe i całkiem dojrzałe.
Pomysł na wpis przyszedł mi zresztą do głowy wraz z zapowiedzią gry Dungeon Defenders, która zresztą, jak zauważył jeden z czytelników GOL-a - a ja, przyznam się, z nieuwagi pominąłem - została ujawniona już dobre pół roku temu. Sama produkcja, nad którą pracują ludzie z zabawnie nazywającego się studia Trendy Entertainment, zapowiada się z mojego punktu widzenia co najmniej dobrze. Nic więc dziwnego w tym, że w tytule zdecydowałem się umieścić sugestię, że może się ona stać kolejnym hitem cyfrowej dystrybucji. Serio, ta pozycja może podzielić sukces Castle Crashers, Toy Soldiers, Trails HD, a także lipcowego Limbo. Ma wszystko, czego mógłbym oczekiwać od tego typu produktu - tryb kooperacji, ciekawy pomysł na rozgrywkę, system rozwoju postaci, zacięcie taktyczne, a przy tym wygląda naprawdę słodko. Zresztą, świeży jeszcze zwiastun wydaje się potwierdzać moje niewiele warte słowa.