W pół godziny... Manchester - yasiu - 29 stycznia 2011

W pół godziny... Manchester

Bywa czasem tak, że podróżując odwiedzamy różne mniej lub bardziej znane miejsca, ale różne okoliczności nie pozwalają nam na dłuższy pobyt. Mimo to, nawet pół godziny pozwala nam często trafić w jakieś ciekawe miejsce, odwiedzić fajną knajpkę lub zapuścić się gdzieś, gdzie lepiej nie bywać. Od dziś, trafiając w takie miejsca napiszę o nich parę słów na blogu. Na początek – Manchester, to miasto z którego wszyscy znają drużynę piłkarską.

Urocza uliczka, na żywo wygląda jeszcze ciekawiej

Zwiedzanie Manchesteru zacząłem i skończyłem na Portland Street, w sumie dreptałem może czterdzieści minut i co najmniej dwie warte zobaczenia rzeczy widziałem. Nie miałem niestety ze sobą aparatu, gdybym miał, zapewne nic ciekawego bym nie zobaczył.

Do rzeczy, wzdłuż Portland Street, na zachód dokładniej rzecz biorąc, mieści się China Town. Niesamowita enklawa zrobiła na mnie ogromne wrażenie tym bardziej, że wcześniej w żadnym China Town nie byłem. Restauracja za restauracją, kliniki akupunktury, wyprzedaże płyt CD i VCD, mnóstwo Azjatów, wiercące nos zapachy doskonałego zapewne jedzenia i wszechobecne napisy – po Chińsku przypuszczam. Co ciekawe, niektóre restauracje miały wywieszone menu po angielsku, liczyło one zazwyczaj kilka pozycji, to prawdziwe bywało kilka razy obszerniejsze. Ze sklepami – a trafiłem na dwa, według internautów świetnie – było jeszcze gorzej. Do żadnego nie wszedłem, bo jakoś brakło mi odwagi na zrobienie zakupów w miejscu, w którym nie do końca wiem co kupuję, bo wszystkie oznaczenia są po chińsku. W naszym kraju to byłoby obrazą dla przepisów i praw, nie miałoby racji bytu, a niewątpliwie ma swój urok. Obok lampionów, ładnych wejść do knajpek, największe wrażenie robi brama, wita nas po wejściu do China Town i naprawdę, może się podobać.

W nocy brama wygląda chyba jeszcze bardziej imponująco

Opuszczając Chińską dzielnicę zapachy znikły bezpowrotnie, wróciły normalne zapachy dużego miasta. O godzinie wieczornej, ale wcale nie później normalnych sklepów nie uświadczyłem. Jedyne otwarte – Tesco Express i jeszcze jeden którego nazwy nie pamiętam – nie miały nikogo białego wśród obsługi. To trochę smutne, bo w knajpach i klubach dominowali biali goście, jako pracujących widzi się tylko emigrantów. Ale co zrobić, dzięki ich pracowitości mogłem kupić parę drobiazgów dla córy, cukierki dla żony i lokalne piwko którego testów nie mogłem sobie odmówić.

Szukając czegoś do zjedzenia trafiłem w inne urocze miejsce. Canal Street w zimie, w nocy wygląda olśniewająco. Smolista woda kanału, odbijające się w niej lampki którymi obwieszono drzewka przy brzegu i do tego cały rządek knajpek i sklepików zlokalizowanych w starych budynkach. Widok naprawdę fajny i tylko brak czasu nie pozwolił na dokładniejsze przyglądnięcie się temu, co przy Canal Street się mieści.

Nastawiony na zjedzenie burgera odpuściłem sobie McDonalda, którego przecież we Wrocławiu znajdę, wybrałem w zasadzie na chybił trafił knajpę – McTucky’s Burgers and Chickens. Jeśli pan za ladą był tym od kogo miejsce wzięło nazwę, McTucky ewidentnie jest Turkiem lub kimś z tamtych rejonów. Niestety, gdybyście zaplątali się w tamte okolice, nie polecam tej knajpki. O ile jeszcze półfunciak nadawał się do zjedzenia i był dość smaczny, to żeberka próbowały mnie zabić, pozbawić zębów a na koniec zapewne wnętrzności. Nie mogąc się w nie wgryźć, dałem sobie spokój. Nawet fakt, że w telewizji leciało 4FunTV nie zmienia faktu, że to miejsce jest u mnie spalone.

Parę minut spaceru jakie mi zostało nie przyniosło żadnych ciekawych obserwacji. Kilka razy niemal straciłem życie pod kołami autobusu (których to podobnie jak tramwajów w Manchesterze jest mnóstwo) więc wróciłem do miejsca postoju – testować zakupione piwo. Ciemne Black Sheep zdecydowanie polecam, jeśli ktoś lubi niezbyt mocne, gorzko-słodkie napoje piwne.

Jak na pół godziny Manchester zrobił na mnie dobre wrażenie. Sporo ludzi na ulicach, sporo ludzi w lokalach, tylko dziewczyny dziwne. Widziałem ich kilkanaście, więc to raczej norma. Wybierając się do klubu wieczorem nie ubierają się mimo zimna na dworze, inaczej niż w lecie. Miniówki i cienkie bluzeczki na dorodnych angielskich dziewczynach aż mną telepały. Ale cóż, co kraj to obyczaj J

Byliście w Manchesterze? Widzieliście tam coś ciekawego? Dajcie znać :)

yasiu
29 stycznia 2011 - 16:06