Death Note - Kono - 29 stycznia 2011

Death Note

Wyobraźmy sobie, że siedzimy w szkole czy na uczelni na nudnym jak flaki z olejem wykładzie (a jak doskonale wiemy nie potrzeba wielkiej wyobraźni by to uczynić). Robimy więc to, co każdy szanujący się student zrobić powinien w takich okolicznościach przyrody – bezwiednie wyglądamy przez okno.  Tylko że tym razem, zamiast burej pogody, tudzież ludzi palących fajki przed budynkiem widzimy spadający z nieba zeszyt. Po zakończeniu zajęć podnosimy go i czytamy znajdujące się w nim instrukcje. Okazuje się, że jeśli myśląc o jakiejś osobie wpiszemy do niego jej imię i nazwisko – ona umrze. Zostawiamy notes tam gdzie leżał, czy zabieramy go do domu i zaczynamy z niego korzystać? Tak czy inaczej będzie interesująco.

Przed takim samym dylematem stanął Yagami Light (Raito) – jeden z najzdolniejszych  uczniów w Japonii. I choć początkowo podchodzi do notatnika z rezerwą i wątpliwościami dotyczącymi jego autentyczności, to dla zabawy zaczyna z nim eksperymentować. Jednak po 5 dniach od znalezienia notesu pojawia się jego pierwotny właściciel – Ryuuku, który jak się okazuje jest bogiem śmierci (Shinigami). Ryuuku znudzony życiem w świecie shinigami postanowił „przypadkowo” upuścić notes do świata ludzi. Niemniej jednak przy spotkaniu z Lightem nawet on jest zaskoczony pracowitością licealisty. Chłopak zdążył w ciągu 5 dni zapełnić już kilka stron Death Note imionami kryminalistów, tłumacząc swoje postępowanie jako budowę nowego, lepszego świata. Co więcej, przyczyną zgonów wszystkich złoczyńców jest atak serca – niejako defaultowy sposób zejścia z tego świata w przypadku nie wpisania do notatnika żadnych detali dotyczących śmierci. Te „czystki” nie uchodzą oczywiście uwadze Interpolu. Organizacja zamierza ścigać Lighta, który w masowej świadomości ludzi zaistniał już jako Kira (Killer). Do rozwikłania sprawy zostaje oddelegowany najlepszy detektyw na świecie – L.

Tak właśnie wygląda początek opowieści zaserwowanej nam w mandze, której autorami są Tsugumi Ohba (fabuła) i Takeshi Obata (strona graficzna). Pojedynek Kiry i L to diabelnie dobra opowieść kryminalna co rusz zaskakująca czytelnika nagłymi zwrotami akcji. Gierki, jakie prowadzą ze sobą dwaj główni (i genialni) bohaterowie są prawdziwym majstersztykiem, jednak nie byłyby możliwe bez tytułowego Death Note. Wydawać by się mogło, że umiejscowienie tak nierealnego przedmiotu w czystej krwi opowieści kryminalnej może spowodować wiele nieścisłości fabularnych czy niedopowiedzeń. Tak na szczęście nie jest. Ohba świetnie poprowadził cała historię i mimo tego, że w jej drugiej połowie przestaje ona być aż tak absorbująca jak na początku, to jednak trzyma ciągle wysoki poziom.

Jeśli chodzi o stronę wizualną, to manga prezentuje się bardzo przyzwoicie. Być może Obata nie posługuje się jakąś bardzo charakterystyczną kreską, ale jednak klimat jaki stworzył w Death Note z pewnością nie pozostawia odbiorcę obojętnym. Poszczególne kadry są wyraźne i szczegółowe, jednak nie są aż tak przegięte, aby niepotrzebnie dekoncentrować uwagi czytelnika i odciągać do od intrygi, która jest głównym atutem Death Note. Na osobne zdanie zasługuje design bogów śmierci. Widać, że tutaj Obata dostał wolną rękę i mógł poszaleć przy projektowaniu ich wyglądu. I chociaż oprócz Ryuuka rzadko widzimy innych shinigami to niewątpliwie ich obecność dodaje całemu projektowi lekki posmak fantasy w inaczej do bólu racjonalnym i logicznym świecie.

Czy Death Note ma jakieś wady? Według opinii niektórych odbiorców – tak. Często słyszy się o zbytnim moralizatorstwie autorów, którzy ponoć wbijają nam do głowy, iż osądzanie innych ludzi i zabawa w boga jest czymś nagannym i prędzej czy później zostanie ukarana. Ciężko mi się zgodzic z tym punktem widzenia, gdyż moim zdaniem takie podchodzenie do czysto „pop-kulturowego” dzieła mija się z celem, jakim niewątpliwie jest czerpanie przyjemności z obserwowania pojedynku dwóch geniuszy. Już nawet Ryuuku, który zawsze niezwykle celnie komentuje bieżące wydarzenia, już na początku mówi, że zapoczątkował to wszystko z nudów. I to właśnie shinigami wydaje się być głosem twórców w mandze.

W Polsce manga wydała została przez JPF. Na jej kanwie powstał też 37 odcinkowy serial anime, który u nas ukazywał się w telewizji Hyper. Oprócz tego, w Japonii wyprodukowano już trzy filmy live-action, a po sieci chodzą słuchy, że amerykanie chcą nakręcić swoją wersję zmagań L i Kiry. Jeśli chodzi o adaptacje to osobom nie przepadającym za japońskimi komiksami mogę z czystym sumieniem polecić anime, które dosyć wiernie oddaje mangę i pomimo kilku „skrótów myślowych” pod koniec jest bardzo dobrą adaptacją.

Koniec końców – nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić was do wycieczki w kierunku najbliższego Empiku i zakup pierwszego tomu mangi. Wtedy sami odpowiecie sobie na pytanie: Co Ty byś zrobił z Death Note?

Kono
29 stycznia 2011 - 17:23