Wielki sklep - wielki absurd - promilus - 14 lipca 2011

Wielki sklep - wielki absurd

Menedżerowie wielkich sklepów muszą się strasznie nudzić lub mieć dziwne poczucie humoru. Bo takich rzeczy, jakie oni wymyślają nie było nawet w Erze (R.I.P.)

Dawno mnie nie było w Kauflandzie.  W okolicy nie ma, a najbliższy jest tak umeblowany, że aby przejść od wejścia do kasy, to trzeba okrążyć sklep niemal dookoła. Poza tym, brakuje biedronkowej coli i tescowych ciastek. Ich puszek z niezdatnymi do spożycia płynami, zwanymi górnolotnie piwami, mi nie brakuje. Ani trochę.

Do Kauflanda udałem się, bo akurat pilnie potrzebowałem rozmienić stówkę. Wchodzę. Nic się nie zmieniło - najpierw warzywa i owoce, rundka dookoła i już na horyzoncie widzę gumy orbit, które przy okazji rozmieniania mojej fortuny, chciałem zakupić. Jeśli czyta to mój dentysta, to tak – myłem rano zęby, ale chińszczyzna zrobiła spustoszenie w mojej jamie ustnej i zamiast mrożącego oddechu z reklamy, z moich ust wydobywało się coś na kształt pary z kuchni polowej – bigos i grochówka. Chińskie? Nie, ale zapaszek podobny.

Idę więc do tej kasy, wahając się chwile, bo wiem co znaczy gruby banknot dla kasjerki. „A drobniej nie ma?” – w głowie kołacze mi się ta śpiewka. Zaraz ją usłyszę. Jeszcze chwileczkę. Utrudnię kasjerce życie, więc sobie w głowie planuje, co zrobię dobrego po wyjściu ze sklepu, żeby rachunek sumienia się zgadzał. Oddam krew, to będę miał +10 do dobroci, zostanie mi jeszcze 9 złych uczynków do wykorzystania w przyszłości. Strategia kupowania gum za stówkę nakreślona. Czas ruszyć. Pewnym ruchem ręki kładę gumy na taśmie i czekam na tradycyjną śpiewkę, aż tu zwrot akcji jak w „M jak miłość”. – Udały się zakupy? – słyszę.  W szoku nic nie odpowiedziałem. Pani wydała resztę i już następną osobę pyta o to samo. Ta (starsza Pani) się roześmiała. Stałem tak jeszcze chwilę przepakowując moje gumy orbit z wózka do siatki, a następnie większej reklamówki i podsłuchiwałem co inni odpowiadają na zaskakującą, dla „niebywalców Kauflanda, treść. W końcu pierwszy śmiałek, zapewne stały klient, odpowiedział szablonem: - „Dziękuję, dobrze.”

Menedżerowie wielkich sklepów nie pierwszy raz chcą w naszym smutnym kraju, w którym nikt się do ciebie nie uśmiechnie na ulicy, wprowadzać amerykańskie standardy. Ale my nie Ameryka. Standardowo w stanach na pytanie „jak się masz?” odpowiedź brzmi „dziękuję, dobrze, a ty?”. U nas odpowiedź brzmi mniej więcej tak: „a ło, wszystko drożeje, krzyż boli, a jakie kolejki  do doktora”. Spróbuj przejść się ulica i uśmiechać do każdej osoby, którą spotkasz, niezależnie od płci. Jak będziesz miał szczęście, skończy się na zdziwionych spojrzeniach i jednym, dwóch odwzajemnionych uśmiechach. Jak szczęścia zabraknie, to postaraj się by starczyło na leczenie, po tym gdy jakiś miłośnik odzieży sportowej pokaże ci, że tu nie Ameryka.

Pewnie, że podobają mi się zachodnie, pełne optymizmu, standardy, ale żyjemy, czy tego chcemy czy nie, w określonej kulturze. Z czasem może nasz Jacek będzie taki jak Jack, ale to jeszcze nie ten czas. Kaufland twardo trwa na swoim stanowisku, każąc kasjerom wygłaszać tę śpiewkę. Empik taki twardy nie był. Tamci menedżerowie wymyślili, żeby sprzedawcy mówili po imieniu, ale z zachowanie „pan / pani” do wszystkich klientów, płacących kartą. I tak oto sam słyszałem: „Panie Konradzie, podać Panu siateczkę?”. Człowiek nieuczony, to chwilę mi zajęło skojarzenie, skąd ona zna moje imię.

To przykłady, które są nastawione na „zamerykanizowanie” polskich oddziałów zachodnich (i nie tylko) sklepów w obszarze pracownik - klient. My jednak nie gęsi, więc i swoje pomysły mamy. Mniej zabawne. Może kiedyś Ameryka będzie kopiować od nas? Może już tak jest w ich oddziałach? Tym razem poruszamy się w obszarze szef – podwładny. Carrefour wpadł bowiem na genialny pomysł na to jak pracownicy mają zgłaszać, że chcą na przerwę np. siku, papieros, szybki seks na zapleczu. W dobie komórek i szybkiego Internetu, menedżerowie wymyślili coś rzeczywiście innowacyjnego. Kazali namalować na środku sklepu czerwoną kropkę. Pracownik chce na przerwę, to staje na kropce, a wtedy szef wydaje decyzje, czy puści go na nią czy poleci mu kupno nowych pampersów.  W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek, prawa człowieka i tak dalej... W tej historii są dwie niewiadome. Pierwsza to taka, czy prezes cały czas bacznie obserwował kropkę, a druga, to co się dzieje, gdy niczego nieświadomy klient zajmie to miejsce. Już widzę taką scenkę: „Przepraszam, proszę zejść z kropki, bo mam biegunkę”. Na szczęście, podobnie jak w przypadku Empiku, juz z tego zrezygnowano. Dla autorów najgorszych filmów wymyślono złote maliny. Może czas na plebiscyt obejmujący takie właśnie absurdy?

Witam na gameplay.pl To mój pierwszy wpis, więc NIE bądźcie wyrozumiali. Potrzebuje konstruktywnej krytyki i liczę na dyskusję o tekście. Pozdrawiam.

promilus
14 lipca 2011 - 21:49