Dark Souls - w skrócie WTF? - yasiu - 15 października 2011

Dark Souls - w skrócie, WTF?

Nie przepadam za trudnymi grami. Oddaję się elektronicznej rozrywce, żeby wygrywać, poczuć się lepszym i wcale mi w tym nie pomaga obrywanie od komputerowego przeciwnika. Lata grania sprawiły, że nie zaczynam już zabawy z nowym tytułem od najniższego poziomu trudności, ale nie waham się, jeśli jest mi zbyt ciężko. W końcu chodzi o to, żeby się dobrze bawić. Ostatnimi dniami – tygodniami nawet – głośno jest o tytule, który jest trudny. Z założenia ma kopać gracza po tyłku a regulacja poziomu trudności w nim nie występuje, bo po co. Dark Souls trafiło – na razie na weekend – w trzewia mojej konsoli i w skrócie mówiąc moje wrażenia można zamknąć w trzech literach – WTF?

Płonieee ooognisko w leeeeesie....

Nie grałem w poprzednią część, nie wiedziałem prawdę mówiąc czego się spodziewać, ale śledząc to, co piszą inni w Internecie, nie dałem się zaskoczyć. Po kilku godzinach grania mam ochotę rzucić grę w kąt i spróbować swoich sił w czymś prostszym, w bierkach na przykład. Ale, po kolei.

Pierwsze co rzuca się w oczy to niezbyt miła dla oka grafika. Ciemno, ponuro i do tego głównie w odcieniach zieleni. Jakby się tak dobrze zastanowić, to nijak Dark Souls graficznie nie wybija się ponad konkurencję. Ani postać bohatera, ani przeciwnicy ani – nieliczne – efekty specjalne nie robią jakiegoś szczególnego wrażenia. Tekstury którymi pokryte są powierzchnie płaskie wzięto chyba z jednej sztancy i potraktowano zielonym sprayem mającym imitować mech. W efekcie jest smutno, brudno i nie ma na czym zawiesić oka. No chyba, że komuś przyjemność sprawia obserwowanie na ekranie tak zwanego chrupania. Już podczas pierwszej potyczki z większym przeciwnikiem ilość wyświetlanych na sekundę klatek drastycznie spada. Rozumiem, duża, rozbudowana gra. Ale do licha, to jest konsola, ja oczekuję płynności zawsze i wszędzie, bo przecież mocniejszego procesora sobie w nią nie wetknę.

Lepiej prezentuje się oprawa muzyczna, tu nawet moja żona zauważyła, że oprawa pasuje do rozgrywki i do tego nic się nie zacina. Jest odpowiednio nastrojowa i niezbyt nachalna. Również głosy – nieliczne, ale zawsze – dość dobrze wkomponowują się w to, co widać na ekranie. Co z tego, skoro głównymi dźwiękami dobiegającymi z głośników są stęknięcia, zgrzyt ostrzy wchodzących w ciało lub kości i tym podobne odgłosy pola walki. Szybko, podobnie jak w przypadku grafiki, nudzi się to i wyłączenie dźwięku z minuty na minutę staje się coraz bardziej atrakcyjną opcją.

Już wiecie, jak się czuł Adamek na ringu we Wrocławiu...

Na koniec – bo rozpisywać się nie będę – pozostaje ten legendarny, absurdalny poziom trudności. Ja rozumiem, że gra skierowana jest do doświadczonych graczy, ale na istoty pozaziemskie i bogów wszelakich, dlaczego rezygnować ze zdobyczy cywilizacji? Nie ma tu żadnej mapy, nie wiadomo co i gdzie robić i człowiek się plącze jakby na umyśle słabował. Zamiast odkrywać historię głównego bohatera – która zapewne jest dość ciekawa – pokonujemy w kółko te same korytarze i walczymy z tymi samymi przeciwnikami, bo zanim nauczymy się to robić jak należy, giniemy kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt razy. Nie wiem dokładnie ile, bo przy dwunastym razie przestałem liczyć. W końcu udaje się przejść jakieś miejsce tylko po to, by kawałek dalej znów paść z rąk tych samych przeciwników tylko w innej konfiguracji.

To frustruje a brak widocznych postępów i nagród sprawia, że według wszelkich teorii Dark Souls będzie wypadał z czytników normalnych, przeciętnych graczy bardzo szybko. Ani to ładne, ani efektowne, trzeba naprawdę mocnej – lub skrzywionej w odpowiednią stronę – głowy aby odnajdować przyjemność w obcowaniu z tym tytułem. Ja sam mam jeszcze kilka chwil w ten weekend które mogę przeznaczyć na rozrywkę i zgadnijcie co? Oczywiście, poświęcę je Dark Souls.

yasiu
15 października 2011 - 19:39