Beatrycze uwolniona, Lucyfer poskromiony, można odpocząć po dwóch tygodniach nerwów i zaciskania zębów co by przekleństwa w eter nie poleciały. Ukończenie Dante’s Inferno zajęło mi raptem dziewięć godzin czasu gry – na normalnym poziomie trudności – ale było w grze kilka momentów które sprawiały, że chciałem po prostu przestać. I tak, dawkując sobie grę w małych ilościach zobaczyłem zakończenie i w sumie, patrząc już na spokojnie stwierdzam, że to całkiem dobra gra.
Przede wszystkim ogromny plus należy się za podjętą tematykę. Visceral Games pod skrzydłami EA dość odważnie potraktował jedno z arcydzieł literatury, a dokładniej rzecz biorąc jego część dotyczącą piekła. Boska Komedia Dantego została tu potraktowana jako kanwa, ale gra nie trzyma się jej w stu procentach. Może to i dobrze, dzięki temu w stosunkowo lekkim sosie możemy chociaż liznąć kawałek kultury, tej wyższej, za którą gry jeszcze uznawane nie są. Ja sam – przyznam bez bicia – dzieła Dantego nie czytałem, ale sporo o nim słyszałem, i wiele momentów w grze wydało mi się znajomymi. Zresztą, czemu tu się dziwić, to opowieść o naszych słabościach, miłości, wybaczaniu, potępieniu i grzechu. Dzięki rezygnacji z dostępności gry dla dzieci, twórcy mogli pokazać wszystko tak jak chcieli. I rzeczywiście, podczas całej rozgrywki trafiają się momenty przy których ewentualne pytania „dlaczego ta gra jest dla dorosłych” znikają. I dobrze, Dante’s Inferno pokazuje, że można temat zwykłego tak naprawdę slashera podać jeszcze inny niż do tej pory sposób.
Historia historią, a tak naprawdę liczy się sama gra. Ta początkowo rozwija się bardzo ciekawie. Nasz bohater rozwijając dwa drzewka – święte i wprost przeciwnie – staje się coraz potężniejszy i stawia czoła coraz potężniejszym przeciwnikom. Wielu z nich – o ile dadzą się gady złapać – odsyła, na podstawie własnego widzimisię (czyli prostej kalkulacji, w które drzewko chce inwestować) do piekła lub do nieba. Podobną decyzję, potępienia lub rozgrzeszenia podejmujemy napotykając – często dobrze ukryte – dusze cierpiące za swoje niezbyt jasne postępowanie za życia. Wśród tych miłych osobników znajdziemy wielu których znamy nie z lektury Boskiej Komedii a zwyczajnie, z podręczników historii. Wiedzy wielkiej dzięki grze nie zdobędziemy, ale zawsze coś tam być może w głowie zostanie. Niby to niepotrzebne nikomu do szczęścia, ale ja zawsze byłem zdania, że lepiej jest mieć wiele niepotrzebnej wiedzy w głowie, niż nagle ma nam jej zabraknąć gdy ktoś zapyta o jakiś kosmicznie dziwny temat.
Do rzeczy… Przeciwnicy to jedna z dwóch głównych bolączek Dante’s Inferno. Są niezbyt zróżnicowani, szybko opanowujemy taktyki które na nich działają i z czasem, nawet w większej kupie nie stanowią większego problemu, jedynie spowalniają. Przydało by się, żeby choć trochę ich zróżnicować, gdyby nawet wyglądali tak samo, ale walczyli w różny sposób, wymagali innych taktyk do pokonania, byłoby ekstra, a tak, trochę nuda. Podobnie jest z poważniejszymi wrogami i bossami. Poziom trudności tu jest nierówny, walki często bywają frustrujące (ale to może wynikać z mojego braku umiejętności) i zwyczajnie nudne, jak już poznamy schemat, niewiele może nas zaskoczyć. Szkoda, bo poprawienie tego elementu dałoby naprawdę sporego kopa tej grze.
Drugim elementem wybitnie mnie wkurzającym były różne sekwencje skakane. Dzielny rycerzyk jak dziecko, skakał wszędzie tylko nie tam gdzie chciałem. Nie trafianie w liny i inne elementy do uprawiania małpich skoków doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Wyświetlany po kilku zgonach komunikat o możliwości zmniejszenia stopnia trudności co by sobie rzecz ułatwić spotykał się z odpowiedzią której zacytować tu nie wypada. Oczywiście na skakanie nie pomaga żadne obniżanie poziomu. Trzeba się wycierpieć. Znów, może to wynikać z mojej dwuleworęczności, ale chyba nie do końca, bo w wielu innych grach jakoś sobie radzę.
Zabrakło też urozmaicenia, walczymy, czarujemy, zbieramy relikty, pokonujemy bossów, od czasu do czasu rozwiązujemy zagadki. Zagadki proste, logiczne, wymagające popchnięcia gdzieś czegoś aby przedostać się dalej. Jedyne ciekawsze wyzwanie to sala w której pojęcie grawitacji traci nieco na znaczeniu, a system wajch, obrotowych słupów i luster teleportów daje trochę popracować szarym komórkom. Są niby momenty w których kierujemy takim większym potworkiem, depczemy przeciwników, ziejemy na nich paszczowym ogniem, ale radochy w tym nie ma żadnej bo nie ma wyzwania.
Żeby nie było, że tylko marudzę, to wiele rzeczy mi się w Dante’s Inferno jednak podobało – inaczej bym gry nie skończył. Rozbudowane drzewka umiejętności, które do ukończenia wymagają kilkukrotnego podejścia do gry. Ogromny wybór różnych ciosów, możliwość łączenia ataków kosą (to nasza mało święta broń) i krzyżem i ogólna swoboda z jaką toczy się pojedynki bardzo mi się podobała. Ciekawie prezentuje się też system reliktów – znajdowanych w różnych miejscach przedmiotów, które w niewielki sposób pomagają nam w grze, z czasem zdobywając nieco większą moc. Na raz wyposażyć można dwa przedmioty, a dostępnych jest bodaj kilkanaście, jest więc mnóstwo kombinacji, ale nie ma to zbyt wielkiego wpływu na rozgrywkę, jest w sam raz.
Podobała mi się również oprawa graficzna, zarówno sama prezentacja podziemi i przeciwników – chociaż nudna, jest całkiem efektowna. Walki również wyglądają bardzo ciekawie, świetne też wykonano scenki przerywnikowe, i te udające film i te animowane, pokazujące losy Dantego na krucjacie. Oprawa graficzna traktowana jako całość jest spójna i wykonana porządnie i co ważne, doskonale współgra z muzyką, która w zacny sposób uzupełnia akcję na ekranie.
Brakuje tej grze niewiele żeby być grą świetną, ale jednak brakuje. Zapewne, gdyby scenki przerywnikowe dało się przerwać, ocena byłaby nieco wyższa, ale się nie dało, więc oceniam jak widać. Na pewno jeśli traficie ten tytuł w dobrej cenie, warto się zainteresować.