Gotowane na świętego Marcina - żeberka wypasione pod napoje wyskokowe - yasiu - 12 listopada 2011

Gotowane na świętego Marcina - żeberka wypasione pod napoje wyskokowe

Naszło mnie jakiś czas temu, co by zorganizować w domu spotkanie towarzyskie i poczęstować gości, obok napojów wszelakich, pieczonymi żeberkami. Ta część wieprza nie jest zbyt częstym gościem w moich garach, bo oprócz mnie i rocznej córy (która zje wszystko co jej nie ucieknie) lubię je tylko ja. Była więc okazja, a ja wziąłem się do roboty już dzień wcześniej. Chcecie wiedzieć jak zrobic wypasione żeberka? Czytajcie.

Moja żona mówi, że wygląda jak kupa. Cóż... ważne, jak smakuje.

Dzień przed zakupiłem mięcho - tu musicie zdać się na własny osąd lub dobrą wolę sprzedawcy. U mnie było to półtorej kilo niezbyt tłustych żeberek. Kolejny etap to zamarynowanie mięsa. Efekt końcowy jest mocno uzależniony od tego, w czym pomoczycie padlinkę. Tym razem padło na czerwone wytrawne wino, czosnek, pastę z ostrej papryki, przyprawę do żeberek i parę łyżek miodu.

Żeberka pocięte na kawałki mieszczące jednego gnata wrzuciłem do michy, polałem marynatą, wymieszałem i wsadziłem do lodówki. Spędziło tam ponad dwanaście godzin w międzyczasie kilka razy wymieszane. Kolejny etap to duszenie, mięcho bez marynaty trafia do dużego gara, podlane sporą ilością wody, z listkami laurowymi, zielem angielskim, pod przykryciem na małym gazie męczyło się około trzech godzin. Długo, bo z założenia u mnie żeberka mają być mięciutkie na tyle, żeby starszyzna mogła je jeść po wyciągnięciu sztucznych szczęk.

Nie wytrzymałem i w międzyczasie dodałem do całości parę drobiazgów. Trzy łyżki miodu, trzy kostki rosołowe-pieczeniowe, trochę majeranku, trochę ziół prowansalskich i z pół tubki pasty z ostrej papryki. Skończyłem duszenie, wyskoczyłem popracować nieco i wieczorem wróciłem do tematu. Do żaroodpornego naczynia wyłożonego papierem do pieczenia (nie miałem folii) wyłożyłem żeberka, polałem je marynatą którą odstawiłem sobie na bok i wsadziłem do piekarnika. Nie wiem na jaką temperaturę, bo mój nowoczesny sprzęt nie podaje takich informacji, w każdym razie prawie najniższą. Dalej zabawa jest prosta, przez około dwie godziny pieczemy nasze pyszne ścierwo obracając kawałki co jakiś czas i polewając je sosem ostałym się w garnku.

Taki czas przygotowania sprawia, że mięso jest miękkie, odchodzi od kości a do tego całość sympatycznie się przypieka. Podane w misce, z kromką chleba i korniszonem daje prawdziwe niebo w gębie, wspaniałą przekąskę przed mocniejszymi napitkami.

Jako bonus, na ten sam dzień lub następny proponuję postąpić następująco. Pozostaly w garnku i naczyniu żaroodpornym płyn łączymy, stawiamy na malutki gaz i redukujemy celem zagęszczenia. Po godzinie trafia nas szlag, że rzecz dalej jest płynna więc dodajemy naprawdę odrobinę mąki i takim specjalnym mieszadłem, tak żeby sos nabrał gładkiej nieco gęstej konsystencji. Do ziemniorów z kotleciorem rzecz doskonała.

Smacznego.

yasiu
12 listopada 2011 - 19:20