Na pełne podsumowanie roku i wręczenie Flaszek 2011 (poziom prestiżu porównywalny do Oscarów – true story) dla najlepszych filmów w najróżniejszych kategoriach przyjdzie czas w lutym, gdy zobaczę już wszystko co warto zobaczyć i wiele więcej tego, czego nie warto tykać. Teraz czas na ogólną refleksję z domieszką proroctwa. Bez tytułów.
Filmów, o których mówiłbym „muszę zobaczyć w kinie w dniu premiery!” w tym roku było… niewiele albo wcale. Chodziłem do kina, bo chodziłem, wybierając coś z repertuaru – bez oczekiwania na premierę, bez ślinotoku na myśl o seansie. Dzięki dobrodziejstwom łba pełnego filmów, sprawdziłem na moim profilu poprzednie lata i doszedłem do smutnego wniosku. Przez ostatnich 10 lat, w każdym roku powstawał przynajmniej jeden film, który stawał się jednym z moich ulubionych. Ten typ filmu, po którego obejrzeniu już planuje się zakup DVD i ponowne obejrzenie. By daleko się nie cofać, to cofnijmy się w tył (no napisz w komentarzu, że to błąd – wiem, że o tym marzysz;))) o 3 lata. Rok 2008 to "WALL-E" – animacja, która wskoczyła do top3 najlepszych animacji jakie widziałem. Nadal mnie wkurza porównywanie jej do „Odlotu”, że niby obie są takie zajebiste. Nie. „WALLE-E”, to liga wyżej. Ten rok to także „Dark Knight” z kapitalną kreacją Jokera. Dzisiaj uważam go za najlepszy film o Batmanie. 2008 to jeszcze trochę niedocenione, ale zaskakujące w formie „In Bruges”. Bardzo podobał mi się, a wiem że jestem w mniejszości, „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”. Dobra – wsiadamy w wehikuł czasu i lecimy do 2009.
…
Coś się zepsuło i wylądowaliśmy w 2010, ale nie szkodzi, bo ten rok też jest bogaty w dobre filmy. Gdy patrzę na listę ulubionych filmów z tego roku i przypominam sobie, gdy je widziałem, to do głowy przychodzi mi jedno słowo – zaskoczenie. Na „Kick-Ass’a” poszedłem, bo akurat miałem duuuże okienko na uczelni, a że nie grali nic ciekawego (tak mi się przynajmniej wydawało) wybrałem jakiś film o superhero. Widząc na plakacie porównania do Tarantino, tylko się uśmiechałem. Jakie mogło być moje zaskoczenie - to jest bajka. Przez pół seansu nie schodził mi z twarzy banan i byłem bliski krzyku „jakie to jest zajebiste!”. Piękne zaskoczenie. Kolejne spotkało mnie przy okazji „Let Me In”. Nie widziałem wersji europejskiej (tzn, widziałem, ale później), w amerykańskiej zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Ten rok to także film Banksy’ego (albo kogoś kto się za niego podaje), który był niezwykłym połączeniem dokumentu i fabuły, a przy tym pełen dystansu do samego siebie i sztuki przez duże S. W końcu 2010 to „Never Let Me Go”. Smutny melodramat, za podstawę mający s-f. Całkiem oryginalny i działający na emocje. Już zacząłem pisać następny akapit, a zapomniałem o „INCEPCJI”! To akurat zaskoczenie nie było, ale jeden z tych filmów na które czeka się jak za dzieciaka na gwiazdkę.
Spróbujmy teraz przenieść się do 2009.
…
Udało się! Ten rok należał przede wszystkim do „Bękartów wojny”. Film wymiótł. Zrobić rozrywkowy film o wojnie łatwo nie jest, ale Tarntiono, synek, Tarantino. Ale… nie tylko on. W 2009 powstał jeden z moich ulubionych filmów o miłości, czyli „(500) Days of Summer”. 2009 to także powrót Smarzowskiego i kapitalny „Dom zły”, pokazujący, że Polacy nie gęsi i też mogą nakręcić dreszczowiec. To także sukces polskiego kina na polu „robienia filmów o stanie wojennym bez patosu i martyrologii”. Produkcja „Wszystko co kocham” naprawdę przywraca wiarę w naszych filmowców. Zaledwie kilka tygodni temu zobaczyłem „Człowieka, który gapił się na kozy”. Świetny film pokazujący zarówno absurd wojny jak i absurd pacyfizmu, a przy tym będący niezłą rozrywką.
Wróćmy do 2011. To miał być wpis o filmach z tego roku, a wyszły wspominki trzech ostatnich lat. Tak to jest, gdy się pisze, a potem myśli, a potem nie chce się poprawiać, a teraz idę się napić kawy.
Wracając. Raz jeszcze. Mam nadzieję, że rok 2011 to będzie Rok Zaskoczeń 2. Jak patrzę na filmy, których jeszcze nie widziałem, a które uchodzą za jedne z lepszych w tym roku, to czuję że nie zobaczę niczego, co chciałbym potem mieć na dvd. ALE Kick-Ass też miał być byle jaki. Żeby nie było nieporozumień – w tym roku widziałem już kilka produkcji dobrych i bardzo dobrych, ale nie widziałem niczego co w 100% wstrzeliłoby się w moje gusta. Nadal czekam. Flaszki 2011 czekają.