Decydując się na robienie bigosu, musimy rozważyć jedną, bardzo istotną kwestię. Pytanie brzmi: czy robimy bigos porządny, czy taki sobie? W porządnym bigosie proporcje mięsa do kapusty są na tyle duże, że każdy mięsożerca będzie zadowolony. Bigos taki sobie jest za to tani i jak się uprzeć, można go podać wegetarianinowi a ten nie zorientuje się, że to potrawa mięsna. Ja co rok, na nowy rok pichcę gar bigosu w odmianie porządnej. To proste, zapraszam po przepis.
Tak więc, aby zrobić noworoczny bigos, wrzucamy do gara kapustę, mięso i pod przykryciem, na małym ogniu gotujemy całość przez trzy dni, po kika godzin, na noc wystawiając gar na balkon (uwaga na studentów!). I tyle w tym filozofii, mój rodzinny sekret jest w Waszych rękach ;)
A poważnie, trzeba jednak trochę więcej zachodu żeby zrobić bigos, którego nie trzeba się wstydzić przed ludźmi. Robiąc zakupy zróbcie sobie listę. Nie może na niej zabraknąć kapusty, mięsa i przypraw. W tym roku robiąc bigos, ściąłem prawie do końca jeden kapuściany łeb, do tego dodałem pół kilo kapusty kiszonej. Co dom to inny zwyczaj, jedni robią z samej kiszonej, inni nie dają jej wcale. Ja wielkim fanem nie jestem, ale odrobina daje całości fajnego smaku. Do tego dochodzą zakupy mięsne. Tu panuje oczywiście – jak przy każdym moim gotowaniu – pełna dowolność. Tym razem do składu powołałem wędzony boczek (bo był bardzo ładny), żeberka (bo były bardzo ładne), kiełbasę podwawelską (bo pęto musi być), nogę kurczaka (bo była całkiem atrakcyjna cenowo) oraz pręgę wołową (bo była bardzo ładna). Nie polecam kupowania gotowej mieszanki, bo cholera wie, co wchodzi w jej skład. Ważne, żeby mięso było ładne i żeby było go dużo. W tegorocznym bigosie w sumie znalazło się ponad kilo mięcha. Jeśli chodzi o przyprawy, to bardzo ważne dla całości są trzy – ziele angielskie, liść laurowy i kminek. Ten ostatni obroni nas przed eksplozją, dobrze równoważy gazy produkowane przez kapustę i ułatwia ich wydalenie. Oprócz tego sypcie do gara co Wam się tylko spodoba, ważne, żeby smakowało.
Gotowanie zaczynamy od przygotowania mięsa. Na początek kroimy boczek w dużą kostkę i obsmażamy go porządnie na patelni, niech wytopi się z niego tłuszcz. Boczek wkładamy do gara a na tłuszcz rzucamy pokrojoną w grubą kostkę wołowinę. Smażymy z każdej strony – i do gara. To samo robimy z żeberkami – nie przejmujemy się kośćmi, to rzecz której pozbędzemy się za kilka godzin. Na koniec kiełbasa. Krójcie jak chcecie, w półtalarki. Obsmażamy porządnie na patelni tym razem z pozostałym tłuszczem przenosimy ją do gara. Kiszoną kapustę szatkujemy, wrzucamy do gara. To samo robimy z kapuścianym głąbem. Nie przejmujcie się przy tym, że nie ma w garze miejsca, pojawi się z czasem, wtedy spokojnie szatkujemy kolejną porcę kapusty i wrzucamy do garnka. Do tego co już mamy, sypiemy hojnie ziela angielskiego, dodajemy pokaźną porcję listków laurowych i dużo kminku. Ja dodałem też dwie kostki rosołowe, dla smaku – ale wcale nie trzeba tego robić, wystarczy posolić. Znalazłem też w domu suszone grzyby, dwie pełne garście trafiły do gara. Osobiście nie dodaję śliwek i podobnych wynalazków, ale jak lubicie, proszę bardzo.
Całość pod przykryciem na małym ogniu trzymamy tak długo jak się da. Wspomnianą wcześniej nogę kruczaka położyłem na wierzchu kapuścianego miksu. Po kilku godzinach była ugotowana jak trzeba. Kiedy wypada nam już iść spać, zdejmujemy bigos z ognia i wystawiamy na balkon. Następnego dnia operację gotowanie wznawiamy. Najpierw jednak – jeśli korzystacie z opcji kurzej nogi – obieramy mięso z kuraka i wrzucamy je do gara. Podczas mieszania – a mieszać trzeba od spodu, bo bigos trochę przypalony jest całkiem zacny, ale spalony jest do kitu – wyławiamy kości z żeberek. Docelowo, żadnej nie ma prawa być w bigosie. Po godzinie, dwóch wyłączamy ogień pod garem, ubieramy się i wychodzimy do sklepu. Tu rzucamy do sprzedawcy kwestią ‘poproszę wino, najtańsze’ i kiedy schyla się po jakiegoś zacnego korbola dodajemy ‘tylko czerwone i wytrawne’. Tym sposobem – o ile dysponujemy odpowiednią liczbą lat na karku – stajemy się posiadaczem czegoś, co moim zdaniem do picia się nie nadaje, ale w mojej kuchni się nie marnuje. Wracamy do domu, odpalamy gaz pod garnkiem i chojnie lejemy wino do naszej potrawy. Mi poszlo ponad pół butelki, smak nadało zacny. Resztę odstawiamy na kiedy indziej, albo mieszamy z colą i pijemy. W zależności od wieku i chęci.
Operację wystawiania na balkon ponawiamy jeszcze tylko jeden raz. Trzeciego dnia, po kilku godzinach gotowania, bigos powinien być już gotowy. Ja mieszając staram się jeszcze rozdrobnić mięso, nie to, żeby duże kawałki mi przeszkadzały. Po prostu jakoś tak ładniej wygląda. Gotowy bigos podajemy z wódeczką i chlebem (ew. z samym chlebem, też jest całkiem dobry). Smacznego.