Całkiem niedawno – bo pod koniec zeszłego roku – nabyłem telefon którego główną zaletą – obok błyskawicznie rozładowującej się baterii – jest system Android. Co to oznacza dla gracza, wiadomo. Dostęp do przeogromnej biblioteki gier, głównie nie wartych większej uwagi, ale zdarzają się na szczęście wyjątki. Rozważań nad tym, dlaczego gry na komórki cieszą się taką popularnością było wiele i jeszcze więcej się pojawi. Z mojej strony tylko jedna (na razie) teza, dotycząca części mobilnych gierek. Ciekawe, czy się zgadzacie.
Dla mnie granie na telefonie sprawdza się wyśmienicie, kiedy wychodzę z biura na fajkę. Niby to kilka minut, wydawałoby się, że nie wystarczy, na nic konkretnego, a jednak. Odpalenie Angry Birds i rozegranie kilku rund to czas potrzebny na wypalenie jednego papierosa. Podobnie rzecz się ma z Defenderem, Where is my Water i wieloma innymi, bijącymi rekordy popularności tytułami. Jak na moje wyczucie, to duża część ich sukcesu wynika właśnie z czasu potrzebnego na rozgrywkę.
Owszem, kiedy mam czas, zdarza mi się usiąść i grać. Przestaję dopiero, kiedy żona dobija się do drzwi, bo też chciałaby skorzystać z łazienki. Niemniej, pomijając takie ekstremalne sytuacje, to właśnie błyskawicznie dostarczana przyjemność z gry otwiera argumenty za mobilnym graniem. Stawienie czoła wyzwaniu zupełnie nie związanemu z pracą czy codziennymi obowiązkami. Ewentualna wygrana, pokonanie przeszkód, satysfakcja z tego, to elementy niejako związane z powyższym.
Żeby zagrać w Castleville (lub jakiekolwiek inne ...ville), muszę być w domu/biurze. Muszę być przed komputerem, muszę poświęcić trochę więcej czasu niż trzy minuty, żeby cokolwiek osiągnąć. W przypadku platform mobilnych i dobrze przemyślanych tytułów, osiągnę tą samą satysfakcję w znacznie krótszym czasie.
Jeśli uda mi się znaleźć motywację i czas, chętnie od czasu do czasu napiszę o jakiejś grze na komórki, chętnie też dowiem się, co proponujecie do takiego właśnie fajkowego grania, pomysłów nigdy za wiele.