Jedna z najbardziej znanych i lubianych telewizyjnych produkcji ostatniej dekady dobiegła końca. Po ośmiu latach ekipa powiedziała dosyć – czas zabrać się za nowe pomysły. Dr House to prawdziwy serialowy fenomen. Nigdy wcześniej żaden serial nie był tak uzależniony od głównego bohatera. (Luz - tekst bez spoilerów)
Hugh Laurie przed Housem nie był rozpoznawalnym aktorem. Swoje demo na casting do serialu nagrał w toalecie. Jako Brytyjczyk, chciał grać Amerykanina, co wiązało się z nauczeniem nowego akcentu. Producenci, mimo tych problemów, postawili właśnie na Lauriego i jak się okazało – był to strzał w dziesiątkę. Do dzisiaj Hugh mówi, że katorgą jest dla niego nauka tekstu do roli House'a. Każde słowo musi wymawiać z amerykańskim akcentem, co łatwe nie jest. Sam kiedyś miał zostać lekarzem – jak jego ojciec - ale zmienił plany. Trudno nie dostrzec ironii w tym, że w końcu gwiazdę światowego formatu uczyniła z niego rola lekarza.
Wielu „ekspertów” po zobaczeniu pomysłu na serial, zapewne puknęłoby się w czoło. To nie mogło się udać. W serialach medycznych grali do tej pory piękni, kulturalni bruneci i ich piękne, pruderyjne blondynki. Wyjątkiem był „Scrubs”, ale to był jednak serial komediowy. Trudno nie odnieść wrażenia, że Cox (lekarz ze „Scrubs”) i House mają ze sobą nad wyraz wiele wspólnego. W jednym z odcinków „Scrubs” pozwolono sobie nawet na prztyczek w stronę House’a. Cox udawał Gregorego, a tak naprawdę… wiele udawać nie musiał. House to serial pełen sarkazmu i humoru, jednak to nadal serial dramatyczny. Gregorego House'a ubrano w zestaw cech, które w uproszczeniu moglibyśmy sprowadzić do jednego słowa – cham. House to egoista, cynik, socjopata. W wolnych chwilach sprowadza do domu dziwki, jeździ oglądać monster trucki i jest oddanym fanem jednej z telenowel. Przy tym wszystkim jest wybitnym, nieprzeciętnie inteligentnym lekarzem.
Seriale medyczne duży nacisk kładły na relacje między lekarzami i pacjentami. Bo kto by zrozumiał zawiłą medyczna dramaturgię? No właśnie. House poszedł po bandzie. Większość odcinków skupia się na jednym, konkretnym przypadku. Dramaturgii serialu nie buduje życie prywatne bohaterów, a medyczny przypadek. Efekt jest zaskakujący. Zaskakujący, bo cała rzesza ludzi oglądała przez 8 lat coś co było zupełnie niezrozumiałe! Większość odcinków wyglądała tak, że po otrzymaniu pacjenta, ekipa dyskutowała nad tym, co może mu dolegać. Widz oczywiście nie miał pojęcia czy ta dyskusja ma jakikolwiek sens. Wybrana diagnoza okazywała się nietrafioną. Następowały pewne zmiany u pacjenta np. zaczynał krwawić lub tracić czucie w ręce. Widz dalej nie miał pojęcia co się dzieje, ale żeby nam podpowiedzieć, że coś jest nie tak to słyszeliśmy dramatyczną muzyczkę, oglądali lekarzy spoglądających na siebie tak jakby każdy z nich chciał ukryć, że właśnie puścił bąka. AHA! To zwrot akcji! I tak mamy na odcinek kilka zwrotów akcji, by na koniec genialny House podał ostateczną diagnozę.
House jest porównywany do Sherlocka Holmesa. To na zagadce opiera się cała dramaturgia. Z tym że w kryminałach możemy obstawiać winnego, w House'ie zdiagnozować cokolwiek było trudno. Zatem skąd ten fenomen? Jak wspomniałem na początku - nigdy wcześniej żaden serial nie był tak uzależniony od głównego bohatera. To dla Grega miliony ludzi na całym świecie włączało telewizor lub ściągało z Internetu kolejny odcinek. To dla jego tekstów, ciętych ripost, inteligentnych obserwacji oglądało się ten serial. O ile w wielu produkcjach można sobie wyobrazić dalsze odcinki po wymianie głównego bohatera – tak tutaj było to niemożliwe.
Przez te 8 lat House wszedł głęboko w popkulturę i szybko nie zostanie zapomniany. Do mowy potocznej weszło „może to toczeń?”. Nie wiem, czy ten tekst jest popularny tylko w Polsce, czy może na całym świecie. Tak już na pewno każdy z Housem skojarzy „wszyscy kłamią”. Serial był tak popularny, że słyszeli o nim zarówno kury domowe jak i nerdy. Kim był Tony Soprano Matka Polka nie odpowie, ale dr House – wręcz przeciwnie. U nas w kraju House’a puszczały aż trzy telewizje: TVN, TVP i AXN. Powstała gra komputerowa House M.D. Mało tego – wydano także książki poświęcone Gregoremu. Jedna z nich skupiła się na filozofii „wszyscy kłamią” (!). Sam Hugh Laurie liczył kolejne miliony zarobione na swojej książce „Sprzedawca broni”. Książkę napisał jeszcze przed Housem, ale polskie wydanie ukazało się zaledwie kilka lat temu. Rok temu wyszła bluesowa płyta, którą Laurie nagrał wraz z zespołem. To się nazywa człowiek do robienia hajsu renesansu.
Wielką popularność House ma już dawno za sobą, to jednak grupa fanów śledzących jego losy jest nadal na tyle liczna, że gdyby tylko ekipa zdecydowała się na kontynuacje, to zapewne stacja by na to przystała. Idealne zakończenie serial mógł mieć wraz z końcem szóstego sezonu. To, które dzisiaj otrzymaliśmy jest ładnie skrojone pod wyciskanie łez, jednak do tego z szóstego sezonu mu daleko. Ważne, że oglądając ostatni odcinek nie odczułem grama fałszu. House jaki był – takim skończył. W swoim stylu. Ludzie się nie zmieniają. Wszyscy kłamią. Wszyscy umierają.