Plakaty PRL-u cz.2 - Fulko de Lorche - 1 czerwca 2012

Plakaty PRL-u cz.2

Czas na drugą porcję PRL-owskiej propagandy. W pierwszym odcinku Fulko pokazał wam plakaty hołubiące socjalizm i jego twórców, z przodującą rolą wielkiego Związku Radzieckiego. Zamieścił też arty szkalujące kapitalizm, deprecjonujące USA oraz ostrzegające przed szpiegami z Zachodu. Na końcu pośmialiście się z plakatów wychwalających dobrobyt w Polsce Ludowej i zagrzewających proletariat robotniczy do pracy. Jeśli wam, drodzy czytelnicy spodobało się to, co czytaliście i oglądaliście ostatnio, spodoba się i teraz. Bo Fulko ma garść nowych plakatów, a przy okazji powspomina z wami (lub waszymi rodzicami tudzież dziadkami, he he...) stare dobre czasy.

BHP to podstawa

 

Bezpieczeństwo i Higiena Pracy to ulubiony temat PRL-owskich plakatów. Za komuny w każdym zakładzie było od cholery różnych afiszy, zdjęć, sloganów itd. Wysiłek propagandowy ogromny, ale czy to przekładało się na zmniejszenie wypadkowości? A gdzie tam! Wypadki były na porządku dziennym i w sumie trudno się  temu dziwić. Przerost zatrudnienia oznaczał, że ludzie obijali się o siebie, maszyny były w fatalnym stanie, a metody pracy w jeszcze gorszym. A plan miesięczny trzeba było wykonać. Nie wszystkie wypadki się rzecz jasna zgłaszało. Jeśli to była pierdoła to majster wyganiał do lekarza, który się dowiadywał, że np. ucięty paluszek to efekt nieumiejętnego krojenia chlebka w domu.

To, co wasz ulubiony felietonista ceni w tych starych BHP-owskich plakatach, to realizm i dosłowność. Nie to, co dzisiaj. Dawniej byle debil popatrzył na plakat i od razu wiedział, co źle robi. Niestety dzisiejsze piktogramy, symbole, znaki umowne to jakaś paranoja.  Nawet taki Fulko, który jest inteligentny i ukończył kilka fakultetów, nie wszystko jarzy, a co dopiero reszta luda. Przecież pracownicy zwykli pracownicy to najczęściej fizole po podstawówkach czy zawodówkach, nie mający głowy do intelektualnych zabaw. BHP trzeba im aplikować łopotalogicznie, ale dziś to nie jest trendy. Dlatego wasz ulubiony felietonista ma szacun dla starych plakatów.

Szczególna rola kobiet

Pamiętacie niezapomnianą Irenę Kwiatkowską z "40-latka"? Kreowana przez nią bohaterka to typowa kobieta PRL-u, taka "kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi". Baba z  wczesnych plakatów komuny to Horpyna. Krzepy ma tyle, że każdego wyciśnie na rozpiętki i w związku z tym bez problemu na równi z chłopami buduje Polskę Ludową. Symbolem PRL-u stała się też słynna traktorzystka, orająca PGR-owskie pola ciągnikiem Ursus (oczywiście z siodełkiem). Po odbudowaniu Polski ze zgliszcz wojennych panie z plakatów złagodniały i zaczęły imać się też innych, bardziej "babskich" profesji, jak sprzątaczka, kucharka czy sklepowa.

Fulko zapamiętał PRL-owskie żeńskie profesje w wersji tej już "lajtowej", co nie znaczy, że panie były jak do rany przyłóż. Na stołówce szkolnej i przyzakładowej tylko odpowiednia taktyka (wasz bard nie zdradzi)  sprawiała, że można było dostać większą porcję, a nie opierdziel. Jeszcze więcej szczęścia i dobrych znajomości należało szukać w sklepach.  Bo ważne było nie to, co na ladzie, bo tu było najczęściej gówno, ale co pod ladą. Rzecz jasna zwykłe znajomości to mogły wystarczyć na zakup atlasu geograficznego, piłki "biedronki" czy komiksów o kapitanie Żbiku. Przy poważniejszych sprawunkach potrzebne były ekstra "dojścia". Na radziecki telewizor kolorowy rodzice Fulko polowali kilka miesięcy. W końcu udało się pudło kupić (oczywiście spod lady), ale trzeba było się zgłosić do pani kierowniczki sklepu w danym dniu, o danej godzinie i w danym miejscu. Cena sprzętu odbiegała oczywiście od ceny detalicznej, ale  to drobnostka. CBA o całej sprawie nigdy się nie dowiedziało.


Lud pracujący sporo pije

Naród polski od zawsze pił, pije i pewnikiem pił będzie. Taka już nasza natura. Za PRL problem ten był większy niż teraz, gdyż pijakom, mimo oficjalnej krytyki ze strony rządowej propagandy, powszechnie pobłażano.  Chlali wszyscy, mężczyźni i kobiety. Chlano wszędzie: na imieninach, weselach, chrztach, komuniach i stypach, w domu, w pracy i w wojsku. W zasadzie ciężko znaleźć okoliczności, w których nie byłoby okazji do spożycia alkoholu, bo przysłowiową "flaszką” załatwiało się wszystko. Po wypiciu nie było oporów przed wsiadaniem "za kółko, gdyż za jazdę po pijaku dostawało się jedynie kolegium i zabierali prawo jazdy na 2 lata. Z pracy też nie wyrzucili, najwyżej naganę dali i premię obcięli. Żyć, nie umierać.

Zapotrzebowanie na alkohol w czasach PRL-u było tak duże, że przekraczało możliwości produkcyjne przemysłu monopolowego. A w czasach kryzysu i kartek to w ogóle była alkoholowa posucha. Ludzie jednak sobie radzili. W prawie każdej domu, tak na wsi, jak i w mieście pojawiła się aparatura do pędzenia bimbru. Fulko też taką miał. W piwnicy w balonach trzymało się zacier, który następnie "przepuszczało się" dwa, trzy razy przez ową aparaturę. Uzyskany specyfik był bardzo pożywny i wbrew niektórym opiniom nie powodował ślepoty. Trzeba było tylko uważać, żeby nie spalić chałupy. Wasz mistrz pióra wie, co mówi, bo raz o mało nie spalił. Kolba z zacierem po prostu eksplodowała i kuchnia Fulko stanęła w ogniu. Na szczęście obyło się bez ofiar, choć utrata aparatury i bimbru bolała bardziej niż potencjalne rany.


Elementy aspołeczne

W PRL-u bezrobocia prawie nie bylo. Czyli kto chciał, ten pracował. A kto nie pracował, był bumelantem, elementem aspołecznym godnym napiętnowania. Władza dostrzegała również problem bumelanctwa (czyli migania się od pracy) wśród zatrudnionych. Nieśmiertelnym stało się przysłowie: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Socjalistyczne przedsiębiorstwa państwowe wychowały całą armię nie przemęczających się robotników, z którymi kłopot jest nawet dzisiaj. Jeden solidny Fulko gwiazdki nie czyni.

I to by było na tyle w temacie plakatów PRL-u. Miło się z wami gawędziło, drodzy czytelnicy. czas przepłukać gardło butelczyną żywieckiej mikstury, bo odrobinę zaschło. 

Fulko de Lorche
1 czerwca 2012 - 20:52