God Bless America czyli co by było gdyby Adaś Miauczyński miał AK-47 - promilus - 28 lipca 2012

God Bless America, czyli co by było, gdyby Adaś Miauczyński miał AK-47

Zwiastun „God Bless America” zrobił niemałe zamieszanie w sieci. Podbił serwisy takie jak Wykop, czy nasz Gameplay. Jak prezentuje się cały film? Spełnił moje oczekiwania. Czarna komedia łącząca w sobie cechy „Dnia Świra”, „Upadku”, „Urodzonych morderców”, „Idiokracji” i „Lolity” Chyba wystarczy. Jazda bez trzymanki, ale nie dostaje się wszystkim od lewa do prawa. Republikanom może się nie spodobać.

„Ale ci Amerykanie są głupi. Nie wiedzą nawet, gdzie jest Irak.” Tego typu teksty są u nas bardzo popularne. Lubimy na chwile zapomnieć o tym, że mówimy o wielkim mocarstwie. Pomimo tego, że film rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, to wszystko to co jest w nim krytykowane występuje także tutaj – nad Wisłą. Pod inną nazwą, pod innym nazwiskiem, ale to tak naprawdę to samo gówno. Zatem „God Bless America” nie jest filmem o głupich Amerykanach, a o głupiejącym świecie. To ten „postęp” może się skończyć widzieliśmy już w „Idiokracji”. Może przydałby się nam bohater, który weźmie sprawy w swoje ręce. Przeładuje broń, nim będzie za późno.

„God Bless America” rozpoczyna scena, która równie dobrze mogłaby być mokrym snem Adasia Miauczyńskiego. Frank nie może zasnąć z powodu płaczącego dzieciaka sąsiadów. Wyobraża sobie jakby się z nimi rozprawił. Sama scena „rozwałki” jest ostrzeżeniem, że to film nie dla wszystkich i jeszcze jest czas, by wyłączyć telewizor. Mnie ona tylko zachęciła do obejrzenia reszty.

Wróćmy do Franka. Jest to sfrustrowany facet w średnim wieku, mieszkający samotnie i lubujący się w przełączaniu kanałów telewizyjnych. Jak sam twierdzi – przez przypadek. Przypadek, czy nie, ale zdarza mu się oglądać programy typu „Idol”, lub „Moje słodkie szesnaste urodziny”. Frank nie znosi takich programów, nie znosi prezenterów radiowych, którzy na siłę starają się być niepoprawni politycznie, bo to się sprzedaje. Frank nie lubi rozmawiać o życiu gwiazd i tym co zobaczył w telewizji. Frank nie lubi świata. Różne okoliczności sprawiają, że nasz bohater postanawia wymordować wszystkich – jak sam mówi „niemiłych” ludzi. Jego partnerką staje się nastolatka, która nie lubi świata jeszcze bardziej niż Frank. Trudno osądzać, czy są pozytywnymi bohaterami. Zabijanie w ich wykonaniu jest tak „fajne”, że nie jeden widz będzie im kibicował.

Na początku wspomniałem coś o republikanach. Już tłumacze o co chodzi. Film można odebrać jak perfekcyjną propagandówkę Partii Demokratycznej. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie do tego samego worka wrzuca  jurorów „Idola” i Tea Party – partię, którą za wzór stawiają młodzi UPR-owcy. W tymże worku lądują z jednej strony rozpuszczona nastolatka, a z drugiej chrześcijanie. Sprytne. Zrównano prawicę z głupkowatymi programami w TV. Nie dostaje się nikomu z lewej strony barykady. Geje, feministki i pacyfiści nie znajdą niczego co w nich by uderzyło. Zapewne to nie przypadek. Szkoda, że Goldthwait nie wyszedł ze swojej norki z poglądami i nie poszedł śladami twórców „South Parku”, którzy jadą po prawej jak i po lewej stronie.

Można mówić o szczęściu, że film został wyprodukowany przed masakrą w Denver. Po niej już nie byłoby to takie proste. Gdyby tylko jedną ze scen (a jest to scena w kinie) zobaczyli nasi mainstreamowi dziennikarze, to z miejsca „God Bless America” stałby się chłopcem do bicia. Filmu w polskim kinie nie zobaczą, chyba, że wprowadzą go po latach, co u nas dość często się zdarza. Jeśli podobają się wam filmy, które wymieniłem we wstępie, to i ten zapewne przypadnie wam do gustu.

promilus
28 lipca 2012 - 17:35