Stephen Lynch – zabawny facet z jednym jądrem* - Klaudyna - 7 września 2012

Stephen Lynch – zabawny facet z jednym jądrem*

Co powinien zrobić ze swymi możliwościami koleś, który: jest przystojny, ma niesamowity głos, wrodzony urok, niebywałe poczucie humoru oraz talent aktorski? Zostać pop gwiazdką, żeby nastolatki mogły wieszać jego plakaty nad łóżkami? Śpiewać ckliwe piosenki o miłości, które grane by były w radiach do śniadania? Nuda. Skoro jest się przystojnym – przychylność kobiecej publiki i tak się zdobędzie. Jeśli ma się niebywałe warunki wokalne i na dokładkę talent do żartów – dlaczego by nie zostać śpiewającym komikiem, a najlepiej takim, który wypełniałby z wdziękiem po brzegi definicję "politycznej niepoprawności"? No bo kim innym mógłby zostać syn byłego księdza i byłej zakonnicy? Stephen Lynch – muzykujący komediant.

Stephen Lynch jest Amerykaninem. Swoje dzieciństwo spędził w słonecznej Kalifornii. Wymyślił sobie, że zostanie aktorem. Zaczął studiować aktorstwo teatralne na Western Michigan University. Już na pierwszym roku zaczął pisać piosenki, które z dramatem nic wspólnego nie miały. W 1996 roku wybył do Nowego Jorku. Natchnieni starymi filmami Allena wiemy, że NY ma swego ducha przychylnego zwłaszcza artystom. Lynch pokładał nadzieję, że tam rozpocznie swą wielką aktorską karierę. Los jednak potoczył się zupełnie inaczej. Kolega Lyncha, pracujący w klubie, zaproponował mu, by wydobył stare zabawne teksty piosenek i wystąpił przed publiką. W krótkim czasie Stephen zabawiał ludzi w całym mieście – z powodzeniem. Potem przyszedł czas na programy radiowe, aż w 2000 roku podpisał swój pierwszy kontrakt płytowy.

Z pewnością nie każdy jest fanem Lyncha. Jak już napisałam na początku – to niegrzeczny chłopak, który śmieje się z poważnych spraw. Zatem o czym są piosenki Stephena Lyncha? O życiu. O bezdomnym Francuzie imieniem Pierre. O złym profesorze, który może postawić lepszą ocenę swej studentce za drobną przysługę. O przyjaźni nastoletnich chłopców, z czego jeden jest dosyć wyjątkowy, gdyż mamusia upuściła go na główkę w dzieciństwie. O przyjaźni dwóch mężczyzn, z czego jeden po alkoholu czuje dziwny pociąg do drugiego. O niechcianym dziecku. O nerdach, którzy w ciemnej piwnicy grywają w Lochy i Smoki. O miłości. Tej trudnej, bo jego dziewczyna chyba jest nazistką. Tej pięknej, bo on ją tak bardzo kocha, tylko szkopuł w tym, że ma opryszczkę. O medycynie i lekarzu roku – ginekologu dr. Stephenie. Korzenie rodzinne zobowiązują również do poruszania kwestii religijnych. I tak mamy piosenkę o ministrantach, o bracie Jezusa – Craigu, ale i o Szatanie, który pragnie opowiedzieć nieco o samym sobie. Podsumowując – jest seks, są narkotyki i alkohol, jest przemoc, są bezdomni, upośledzeni, wykorzystywani i wykorzystujący, słyszący głosy, hermafrodyty, dzieci, otyli, wnuki cieszące się ze śmierci bogatego dziadka. Zabawny gabinet osobliwości, który jednych śmieszy i innych zapewne gorszy.

Lynch ma ciekawą barwę głosu, na scenie rewelacyjnie żongluje swymi umiejętnościami. Do tego nieźle gra na gitarze. Tak, tak – to chłopak z gitarą. Lubi wchodzić w interakcję z publicznością, lubi ją nieco sponiewierać. Na scenie można go zobaczyć w towarzystwie innych komików – kolegów ze studiów. Koncertuje w Stanach i Europie. Grywał również na wielkich festiwalach europejskich jako „gwiazda sceny alternatywnej”. Cóż, obawiam się, że do naszego bojkotującego Madonnę kraju raczej nie zawita, lecz bardzo chciałabym go zobaczyć na żywo. Czas skończyć tę prezentację i poprzeć słowa obrazem i dźwiękiem. Smacznego.

*sam otwarcie o tym mówi. Urodził się wybrakowany, więc to dobry bodziec do żartów ;)

 A tu link do części drugiej, równie śmiesznej.

Klaudyna
7 września 2012 - 12:28