Obecny rynek gier wideo zalewany jest produkcjami, które kładą największy nacisk na oprawę graficzną dążąc do uzyskania jak najbardziej realnego środowiska. Na początku było okej, powoli wchodziły nowe rozwiązania graficzne w postaci HDR, czy innych bajerów, bez których gra istnieć nie może w dzisiejszych czasach. Przynajmniej dla dużych twórców. Na szczęście z „pomocą” przychodzą małe studia tworzące tzw. Gry indie.
Kiedyś to były czasy, posiadanie Pegasusa (czyli podróbki SNESa) było czymś. Pikselowata grafika potrafiła mnie zająć na długie, długie godziny. Jedną z moich ulubionych gier był Tank. Wymieniłbym jeszcze kilka, ale nie pamiętam ich nazw.
Tuż po nim nabyłem konsolę PlayStation, jej pierwszą wersję – dużą, szarą i kanciastą. Nigdy nie zapomnę takich gier jak Tekken 3, seria Crash Bandicoot, czy pierwsze części Need For Speed. W mojej pamięci najgłębiej tkwi pomarańczowy jamraj w niebieskich spodenkach, czasem nawet nachodzi mnie ochota, żeby przypomnieć sobie dzieciństwo uruchamiając go na emulatorze ePSXe. Co to były za czasy, z ojcem siadaliśmy wspólnie w salonie przy PlayStation i próbowaliśmy zdobyć wszystkie gemy w Crashu Bandicoot, albo przejść wszystkie turnieje w Need For Speed Road Challenge (bodajże High Stakes w amerykańskiej wersji). Czasu się nie cofnie, choć chętnie bym powrócił do beztroskiego życia jako mały brzdąc.
Na szczęście istnieją osoby, które nie skupiają całej swojej uwagi na grafice, lecz stawiają na zabawę i grywalność. Idealnym przykładem, który w pełni popiera moją tezę jest Minecrafta – gra złożona z samych kwadratów oraz pikselów. Pomimo to posiada znacznie większą grywalność, niż tytuły wypuszczone przez duże studia, i na które wydane zostały miliony. Osobiście interpretuję Minecrafta jako środkowy palec wystawiony w stronę producentów, którzy traktują fabułę gry jako rzecz poboczną, i prześcigających się nawzajem pod względem oprawy wizualnej w swoich grach. Trzeba wydawać kwotę większą, niż nagroda w Lotto, aby gra była zaakceptowane przez społeczeństwo i rozchwytywana na lewo i prawo? No właśnie.
Jestem miłośnikiem gier niezależnych, ich twórcy odwalają kawał dobrej roboty poświęcając się takim produkcjom. Tworzą coś, czego na rynku gier brakowało od dłuższego czasu, coś przy czym człowiek może się zrelaksować, wtopić w kolorową grafikę i rozkoszować dobrym udźwiękowieniem.
W sumie nie tylko nowymi produkcjami człowiek żyje, nawet ze strefy gier indie. Ostatnio naszła mnie faza odkopania starych tytułów, których nie miałem okazji przejść do końca – mowa tutaj głównie o platformie PlayStation. Wersje pecetowe jakoś za bardzo mnie do siebie nie przekonują. Na swój gamingowy warsztat wziąłem kilka tytułów, które pojawiły ponad 10 lat temu. Osobiście bawię się przy nich znacznie lepiej, niż przy dzisiejszych grach. Może gry są jak wino, czym starsze tym lepsze?