Czaruje i demotywuje – recenzja Pid - Piras - 21 lutego 2014

Czaruje i demotywuje – recenzja Pid

Piras ocenia: Pid
75

Pid. Jak cudownie to brzmi. Trzy litery reprezentują tak bogatą w treść i klimat produkcję niezależną autorstwa studia Might and Delight. Przygoda piękna, magiczna, ale w rzeczywistości coś tu jest nie tak.

Dobrze, że takie gry, jak Pid powstają. Czasami „zmęczeni” ciągłym penetrowaniem ogromnych otwartych światów, przyglądaniem się coraz to bardziej realistycznej grafice, bądź wyszukiwaniem coraz to lepszych materiałów na stworzenie mocarnej zbroi, potrzebujemy odetchnąć.

Wtedy, a właściwie nie tylko wtedy! swą rękę wyciągają produkcje niezależne, w których pomysł, innowacja, treść górują nad wszelką technologią i rozmiarem uniwersum.  Bez względu na inne grane przeze mnie gry, zawsze gdzieś ten Pid latał mi po głowie. Zaczęło się oczywiście w okresie jego premiery – pod koniec października 2012 roku. Potem z miesiąca na miesiąc odkładałem ją, bo mimo wszystko natłok interesujących mnie tytułów AAA  tej jesieni był spory –Far Cry 3, nowy Hitman, Assassin’s Creed III, Dishonored- a fundusz musiał się zgadzać. Doszło w końcu do momentu, gdy kompletnie o nim zapomniałem. Do takiego stopnia, że gdy jakiś czas temu znajomy przesłał mi link do darmowej kopi Pida, serwowanej przez BundleStars, pomyślałem jedynie „cholera, gdzieś to już widziałem”. Aż w końcu się zorientowałem. To ten sam Pid. I za darmo. Spokojnie jednak, bo akcja się już skończyła i za darmochę już nie ma.

To opowieść o małym chłopcu, który jadąc do szkoły zasnął i następnie obudził się na zupełnie obcej planecie. Oczywiście środek transportu był czymś więcej niż tylko School-Busem, a i nasz mały(bez skojarzeń!) poza plecakiem i czapką, ma na sobie jakieś futurystyczne wdzianko.  Niedoświadczony, małych rozmiarów bohater resztę czasu spędza poznając planetę, tutejszych mieszkańców i panujący problem z kompletnym odizolowaniem od reszty wszechświata. Popularne „kto tu zawita, nigdy nie odjedzie”.

Historia ciekawa i intrygująca przez fakt, że to właśnie małego, bezbronnego chłopca dotknęła. Uczucie zostaje w grze za sprawą specyficznego, cholernie przyjemnego klimatu, który budowany jest przez każdy element świata przedstawionego. Zacznę od strony wizualnej.

Gra wykonana jest w 3D, jednak tyczy się to tylko tła i wyglądu pierwszoplanowych elementów. W rzeczywistości działamy z perspektywy 2D „z boku”, a z uwagi na czapkę i ograniczone rozmiary bohatera, może  wizualnie sprawiać wrażenie nieco odświeżonego Mario. To co istotne w warstwie wizualnej to praca barw. Lokacje często są mono-kolorystyczne, przez co czuć przyjemny nastrój. Praca świateł, cieni odgrywa ogromną rolę, czyniąc ten utrzymany w kreskówkowym stylu świat, jeszcze bardziej bajkowym.

To nie grafika gra jednak pierwsze skrzypce w serwowaniu tak świetnego klimatu, lecz zdecydowanie strona audio. Pieści nas i czaruje na każdym kroku, od pierwszych sekund. Mowa oczywiście w dużej mierze o fenomenalnych, absolutnie adekwatnych utworach przygrywających w tle, gdzie dominuje lekkie, lecz bardzo rytmiczne, akustyczne brzmienie. Wszelkie wykonywane przez nas czynności akcentowane są równie przyjemnymi dźwiękami. Nie sposób jednak nie wspomnieć o dialogach, które występują w postaci pisemnej, nie mówionej. I bardzo dobrze, bo to jedyna gra, w której czytanie dymków sprawia tak wiele frajdy. Oczywiście dlatego, że opatrzone jest niesamowitymi, - po raz kolejny użyję tego słowa – bajecznymi pomrukami. Postacie nie mówią całych kwestii, tylko w zabawnym tonie popierdują coś pod nosem, co w tym wypadku sprawia mnóstwo radości.

Właściwie jedyną wadą produkcji Might and Delight jest… cała konstrukcja gry. To produkcja z logiczno-zręcznościowa, gdzie właściwa rozgrywka polega na przechodzeniu kolejnych plansz. Unicestwianie sporadycznie występujących wrogów jest sprawą drugorzędną, ale również zdarzają się pojedynki z bossami. Same zagadki nie są szczególnie zagmatwane, ale projekt plansz jest stworzony tak, bo przypadkiem nie przejść ich od razu. Przykładem niech będą kolce w miejscu –na pierwszy rzut oka- niegroźnym, a jednak podczas rozwiązywania zagadki, szalenie przeszkadzającym i irytującym po każdej porażce.

Gra podzielona jest na dwie części: -przechodzenie poziomów bez-zagadkowych, rozmowa z npc i rozkoszowanie klimatem/fabułą,  -mordowanie się przed kolejnymi przeszkodami. Cierpi przez to dawkowanie fabuły. Gdy dowiemy się czegoś nowego o świecie,intrygującego, pragniemy to kontynuować, wnieść jakiś postęp, ruszyć scenariusz do przodu. To jednak jest niewykonalne, bowiem dzieli nas długi maraton z kolejnymi planszami zagadkami. Gdyby były one przynajmniej trudne do rozgryzienia, po czym łatwe do zrealizowania, to sprawiałyby satysfakcje, czulibyśmy się faktycznie zadowoleni z naszej intuicji. Tutaj nie ma mowy o takich słowach, bowiem cała kwintesencja gier logiczno-zręcznościowych, została zastąpiona takimi odczuciami jak demotywacja i irytacja. Czasami przechodzi przez głowę myśl o tym, żeby tak przeskoczyć kilka plansz i kontynuować ciekawą historię, ale cóż począć, trzeba się przemęczyć.

Pid to gra niesamowicie klimatyczna, tylko trochę nieprecyzyjna. Nie mogę stwierdzić, że to produkcja wybitna, bądź co najmniej bardzo dobra, bowiem taki tytuł dostają ode mnie gry kompletne w każdej sferze, świetne jako całość. Pid wyłącznie jako zręcznościówka, nie sprawiałby takiej irytacji, jak gra z doskonałą historią i świetnym klimatem serwowanym przez stronę audio-wizualną, bowiem irytacja ta wynika wyłącznie z ogromnego potencjału jaki tu drzemał, ale został przyćmiony falą zagadkowych plansz. Nawet skrócona o połowę rozgrywka dostarczyłaby mi znacznie więcej przyjemności, bowiem szybciej i płynniej przyjąłbym całą opowieść, którą mimo wszystko warto poznać.

Piras
21 lutego 2014 - 19:16