Śródziemie: Cień Mordoru nie jest grą słabą. Suma ocen, recenzji i opinii graczy pozwala nawet twierdzić, że to gra wyjątkowa, zaskakująca i fenomenalna. Dołączając do tego osobistą opinię nie mogę w pełni zgodzić się z powyższymi przymiotnikami, ale pokłony dla studia Monolith Productions należą się bez wątpienia.
Pierwszy raz bowiem dostaliśmy do rąk grę dziejącą się w tolkienowskim świecie, która swoją jakością do prawdy imponuje. I to nie tylko wzglądem innych poświęconych wspomnianej tematyce produkcji, ale i gier akcji w ogóle. Miodna rozgrywka, przepiękna oprawa wizualna, gdzie szczególną uwagę skupia praca świateł, jakość detali postaci, czy szereg pięknych krajobrazów. Dochodzi do tego płynność, która z uwagi na powyższe słowa utwierdza w przekonaniu o genialnej optymalizacji.
Niestety, Cień Mordoru przepełniony jest kilkunastoma mniej lub bardziej irytującymi elementami i faktami, które są w istocie są zauważalnymi minusami tej produkcji. Ciężko bowiem uznać tę produkcję za rewolucyjną, zważywszy na to, że wszelkie mechaniki i pomysły zostały skopiowane z pionierów TPP, a to nie jedyna zauważalna wada, która wycieka z owego tytułu. Na niektóre z nich należy wziąć poprawkę, bo to przecież subiektywne wydłubywanie tego co mi nie pasuje, a nad innymi warto się poważnie zastanowić.
- Ulepszenia i runy są tak zbędne i mało wpływają na walkę, że wraz z progresem szkoda czasu na ich dodawanie. Jest ich naprawdę sporo, a ich właściwości przedstawione na dodatek w skali procentowej, w praktyce niewiele się od siebie różnią.
- Schematyczne wykonywanie misji. Istnieje kilka modelów zadań i przez całą grę powtarzamy te same schematy. Oczywiście w misjach uznawanych za główne cele są różne, ale konstrukcja wciąż niezmienna.
- Bohater jest nijaki i kiepsko przedstawiony. Podczas gry nie wtrąca swoich komentarzy, a i w czasie cutscenek rzadko zabiera głos. W istocie poza tym, że pragnie zemsty niewiele o nim wiemy, a to co wiemy rzuca go w świetle nijakim. To z kolei sprawia, że nie ma mowy o imersji czy utożsamieniu się z protagonistą.
- Po aktywowaniu misji pobocznej, której początek wyznaczony został w konkretnym miejscu, następuje automatyczne dostosowanie otoczenia pod realia tej właśnie misji. Znaczy to, że w momencie gdy zaczniemy misję, zostajemy w tym samym miejscu, ale nagle spawnuje się –dziesiąt orków na potrzeby tego zadania.
- Krew wygląda jak jelito grube ;)
- Wszędzie identyczna struktura otoczenia. I choć następuje zmiana docelowej lokacji po pierwszej połowie gry, zachowana jest identyczna struktura. Dolina pośrodku i ulokowane na wzgórzach wszelkie lokacje czy zabudowania.
- Zamknięty otwarty świat. Nie ma tutaj typowo otwartych przestrzeni, jakie kojarzymy z sandboxami. Są struktury otoczenia wszędzie załadowane orkami i ich siedliskami. Gdy chcemy się od tego uwolnić i wybiec na pustą, klimatyczną przestrzeń, okazuje się, że z jednej strony ograniczą nas ogromne góry, a z drugiej przepaść.
- Brak przywiązania do postaci pobocznych. Podobnie jak w przypadku głównego bohatera, twórcy nie skupiali się na przedstawieniu ich charakteru czy cech szczególnych. I o ile z głównym bohaterem jesteśmy do końca, tak postacie poboczne znikąd się pojawiają i ni stąd ni zowąd znikają i w sumie nie robi to nas żadnego wrażenia.
- Mnóstwo walk grupowych, a ciosów obszarowych jak na lekarstwo.
- Wątek główny jest raczej jednym dużym challengem, niż faktycznym wątkiem fabularnym. Ogólna koncepcja w stosunku do istoty rozgrywki ma tutaj sens, ale nie czuć tu przywiązania do głównej treści, ciężko przez to również się zaangażować i traktować jako fabułę coś, co jest zlepkiem kolejnych zadań.
- Audio. Za mało tutaj typowych, klimatycznych dźwięków czy utworów, które przez kino kojarzymy ze światem tolkienowskim. Kilka razy usłyszałem jak Orki zwoływały się przy użyciu trąb i wtedy doceniłem jak wyjątkowa była to chwila na tle innych, bardziej współczesnych, obecnych tutaj dźwięków.
- Zero oryginalnych pomysłów na rozgrywkę. Wszelkie mechaniki, sposoby na rozgrywkę, drobne elementy, czy chociażby nawet drzewsko skilli, wszystko to zlepek Assassin’s Creeda, Batmana, a nawet Far Cry’a
- Wątek fabularny niewiele różni się od misji pobocznych. Zaciera się granica między misjami pobocznymi, a głównymi przez co do tego faktycznego „wątku” podchodzi się z zupełną obojętnością.
- Brak pojedynków z bossami. Na to ma wpływ idea gry, bo mini-bossami są tu coraz wyższej rangi orkowie, niemniej w tak efektownej i efekciarskiej grze akcji – dziejącej się na dodatek w takim, a nie innym uniwersum – chciałoby się powalczyć z dużymi, potężnymi bestiami.
- Sumą powtarzalności i takiego a nie innego scenariusza jest monotonia i co za tym idzie – nuda, która objawia się zbyt szybko.
- Tysiące ludzi pewnego dnia automatycznie straciło save’y z gry i mimo, że wina leży najprawdopodobniej po stronie Steama, mimo wielu tematów na stronie, twórcy przeszli obok tego obojętnie. W wyniku tego sporo ludzi nawet gry nie skończyło – bo chcieli mieć wszystko wymaksowane- i 30/40h gry poszło na marne, a nikt z góry tym się nie przejął.
Świadom jestem, że trochę późno na takie treści, bo gra debiutowała przecież w październiku. Te minusiki ciążyły mi jednak ten czas i miały być wykorzystane w nieco inny sposób, ale ostatecznie postanowiłem przelać je do tej formy.
Mam profil na facebooku i mimo, że nie zmieni to twojego życia, możesz dać lajka.
Piras8 grudnia 2014 - 20:46