Recenzja Gunpoint - najlepszy szpieg na 1/4 etatu
Recenzja Nidhogg - szermierka lepsza niż olimpijska
Recenzja Knock-knock - jeden z najlepszych survival horrorów typu puk-puk
EA Sports Big – o złotym okresie zręcznościowych sportówek
Leappy Dog - mobilna gra 2D w trójwymiarze
Halo, tu Ziemia! Jest słabo.
80
Muszę szczerze powiedzieć, że nienawidzę takich tytułów jak ten. Wprowadzają cię w lepszy świat, pełny wyjątkowych doznań, doświadczeń i kiedy już masz ochotę zostać w nim na dłużej – zwyczajnie każe ci z niego wyjść. Gunpoint. To dwuwymiarowa platformówka studia Suspicious Developments, gra, która miała pomysł na siebie, wykorzystała go idealnie w niemal każdym calu, ale zawodzi na jednym polu, który kompletnie odbiera najlepsze wrażenie. Czy zapadnie w pamięć? Na pewno, ale nie tak dobrze, jakbyśmy wszyscy chcieli.
Po raz kolejny wejdziemy w dział gier niezależnych – gier indie, tym razem w produkcję Nidhogg, za którą odpowiedzialny jest ktoś o pseudonimie Messhof. Wydawałoby się zatem, że skoro to nie studio, to nie ma tutaj niczego wielkiego. I tak i nie. Nidhogg jest bardzo prostą grą zręcznościową, gdzie toczymy pojedynki, a ich wynik zależy tylko od umiejętności gracza w prostej do zrozumienia i do wykonywania mechaniki walki. Taki odrobinę SpeedRunnerowy sukces doceniony już na takich festiwalach jak Indiecade czy Eurogamer Expo.
Knock-knock. Kto tam? Tylko potwory, które chcą pobawić się w berka. Knock-knock to gra rosyjskiego studia Ice-Pick Lodge, odpowiedzialnego za takie tytuły jak Pathologic czy Tension. Były to tytuły, które na pewno wykształciły w twórcach odpowiednie umiejętności do stworzenia idealnej gry horror. Moim zdaniem należy się jej najwyższa ocena. Wywołała we mnie emocje, które gry tego gatunku powinny bez problemu. Knock-knock to spory sukces, aż szkoda, że tak niedoceniony.
Trudno wyobrazić sobie świat gier bez szalonych historii czy herosów o niezwykłych umiejętnościach. To właśnie te całkowicie oderwane od znanej nam rzeczywistości wirtualne światy sprawiają często, że właśnie przed konsolą czy komputerem chcemy spędzać wolne popołudnia, wieczory i weekendy. To tam szukamy relaksu, emocji, wyzwań, a czasami po prostu odskoczni od codzienności. Odrobiny inności. Jednym z doskonale znanych i uwielbianych elementów wirtualnej rozrywki, który słynie z naginania znanych zasad są zręcznościówe sportówki. A ich złoty okres przypadł na początek XXI wieku i był związany z marką EA Sports Big.
Czerwony Kapturek to jedna z tych postaci która odcisnęły swoje piętno na popkulturze, co najmniej tak mocne, jak inna rozpoznawalna literacka postać – Alicja z Krainy Czarów. Obydwie Panie zawsze miały ze sobą wiele wspólnego. „Narodziły” się w literaturze jako niewinne młode dziewczęta, które los pchnął ku dramatycznym wydarzeniom. Wraz z rozwojem kinematografii , jak i gier komputerowych, z czasem przeistoczyły się w dojrzałe kobiety, które nie obawiają się sięgnąć po drastyczne środki, aby osiągnąć cel. Najpierw w okres dojrzewania weszła Alicja. Przyszedł też czas na Czerwonego Kapturka i jego: The Redhood Diaries...
W grze "Woolfe : The Redhood Diaries wcielamy się w tytułowego Czerwonego Kapturka. W tym konkretnym przypadku jest to nastoletnia dziewczyna o dość mrocznej przeszłości. Utraciła matkę w tajemniczych okolicznościach, a ją samą porzuconą w lesie, szczęśliwie odnalazła babcia dziecka. Joseph, ojciec Kapturka, poświęcił swoje życie rozwiązaniu zagadki zniknięcia ukochanej żony i ciężkiej pracy w fabryce. Zły los nie opuszczał jednak rodziny Kapturka i jedyny żywiciel rodziny, zupełnie „przypadkiem” uległ straszliwemu wypadkowi. Jednak Kapturek nie należy do osób, które wierzą w "przypadki"...
Na rynku mobilnym coraz częściej trafiają się nasze rodzime, ambitne produkcje. Jedną z nich jest Leappy Dog, gra logiczno-zręcznościowa bazująca na mechanice obracanych, trójwymiarowych platform rodem z FEZ’a. Nie cieszy się ona dużą popularnością, ale jest szalenie warta chociażby sprawdzenia.
Planeta Małp, Odyseja Kosmiczna, Interstellar (dopiero będzie, ale się wlicza) – nawiązań do znanych dzieł w Lifeless Planet jest bez liku. Na pierwszy rzut oka gra wygląda jak owoc fantazji młodego czytelnika, zafascynowanego podbojem kosmosu oraz programisty o dość średnim talencie, za to dużych chęciach i ambicji. Nie dajcie się jednak zwieść screenom. Omawiana gra nie jest żadnym sandboksem z „proceduralnie generowanym światem”. Bliżej jej do Tomb Raidera, w którym ktoś zapomniał dodać broni i przeciwników.
Patent na fabułę Lifeless Planet jest tak naprawdę jego najmocniejszą stroną. W rękach większego studia mógłby przerodzić się w bardzo udany survival-horror, ale i tu nie wyszło to najgorzej. Wcielamy się bowiem w członka ekipy astronautów wysłanych do zbadania nowo odkrytej planety. Pech chciał, że w trakcie lądowania dochodzi do awarii i zostajemy z tym całym bajzlem sami. Koledzy nie żyją, a przedziurawiony skafander nie daje nam większych szans na przeżycie w mało przyjaznym środowisku. O dziwo, wydaje się, że na planecie (mimo jednoznacznego tytułu) nie jesteśmy sami – nieopodal spotykamy szczątki stacji badawczej należącej do ZSRR. Brzmi intrygująco?
W świecie gier, nawet tych na urządzenia mobilne, sytuacja często ma się dwojako. Jedna strona barykady stara się w każdą grę włożyć serce, zaimponować pomysłem, jakością wykonania, oryginalnością. Gry te, niczym miód na skołatane serca, dają radość, są obiektem westchnień, wyczekiwania, dyskusji. Po drugiej stronie muru mamy jednak barbarzyńską część growego światka, któremu nie w smak tworzenie czegoś user-friendly. Przykładem takiego połączenia jest właśnie Flappy48.
Nie często trafiam na klucze rozdawane przez producentów czy większe serwisy growe. Mam pecha. Tym razem jednak się udało i jestem wyjątkowo szczęśliwy, bowiem Trials Evolution dostarczyło mi mnóstwo radości, a Fusion nie wliczał się w mój dzienniczek wydatków. Nadal szkoda mi pieniędzy na tą bardzo podobną kontynuację, ale po kilku godzinach rozgrywki wiem, że to jeszcze wspanialsza produkcja.
Pid. Jak cudownie to brzmi. Trzy litery reprezentują tak bogatą w treść i klimat produkcję niezależną autorstwa studia Might and Delight. Przygoda piękna, magiczna, ale w rzeczywistości coś tu jest nie tak.