Koniec Californication - promilus - 2 lipca 2014

Koniec Californication

Był 2007 rok. W Polsce dobiegały końca rządy konserwatywnej koalicji PiS-LPR-Samoobrona, zapowiedziano powrót do telewizji reality show „Big Brother”, a Red Hot Chili Peppers wystąpił na Stadionie Śląskim. Wtedy jeszcze „Californication” kojarzyło się głównie z przebojem kalifornijskiej funk rockowej grupy. Z czasem RHCP będą musieli podzielić się sławą z tytułem nowego serialu stacji Showtime. Nie poddali się od razu, a zrobili to co Amerykanie lubią najbardziej – pozwali telewizję do sądu, bo uznali, że tylko oni mają prawa do tego słowa. Polegli. 7 lat po tych wydarzeniach zawsze mówiąc „Californication”, trzeba uściślić, czy mówimy o serialu, czy o przeboju muzycznym. Od premiery singla minęło 15 lat. Właśnie po siedmiu sezonach zakończył się serial.

Stacja Showtime 2 lata przed „Californication” pokazała światu serial „Trawka”. Opowiadał on o matce, która w związku z ciężką sytuacją materialną zaczyna handlować narkotykami. Choć z suchego opisu można wywnioskować, że to dramat społeczny, było wręcz przeciwnie. Półgodzinne odcinki zostały wypełnione czarnym humorem i niepoprawnymi politycznie zachowaniami. Stacja podążyła tą samą drogą, co HBO, które także zaczęło sobie pozwalać na coraz więcej, jakby badając, gdzie jest granica. Dla Showtime naturalną tego konsekwencją było „Californication”.  Sam tytuł, który tak wkurzył RHCP, nie podoba się także Davidowi Duchovnemu, którego obsadzono w roli głównej: „Wypacza treść serialu. Ta zbitka słów "California" i "fornication" ["stosunek płciowy"] sugeruje, że serial opowiada o seksie w Kalifornii. Zresztą dlatego tak bardzo podobał się kierownictwu Showtime - jedno i drugie brzmi chwytliwie, a co dopiero w połączeniu.” - mówił Duchovny.

Już w pilocie scenarzyści sięgnęli po mocną prowokację, jakby wybierając sobie widownię, a odrzucając wszystkich tych, którzy mogliby poczuć się zniesmaczeni. W końcu podobnych scen później miało być jeszcze więcej. Oto główny bohater ma sen, w którym znajduje się w kościele, ale w świątyni zamiast rozgrzeszenia dostaje seks oralny od obecnej na miejscu zakonnicy. Do tej sceny twórcy powracali jeszcze kilkukrotnie – tak byli z niej zadowoleni.

„Californication” miało jednak większe ambicje od „porno z fabułą”, jak mówili krytycy, jeszcze przed startem serialu. Główny bohater Hank Moody jest uzależnionym od seksu pisarzem. Za kołnierz nie wylewa i zawsze mówi to co myśli, a że najczęściej używa sarkazmu i barwnych porównań to można go postawić obok dr Grega Housa wśród osób, które na ekranie są wrzodem na dupie rodziny i kolegów, za to z miejsca zdobywają sympatię widzów. Bo kto nie chce być pewnym siebie cwaniakiem z ciętym językiem? „Tacy ludzie nie istnieją, Hank to wyraz marzeń o tym, jak chcielibyśmy się zachować, ale nie mamy na to odwagi. Zawsze wypali prawdę prosto w oczy, bez względu na konsekwencje.” – mówił Duchovny o swojej postaci.

Tak jak „House” czasem potrafił przemycić ciekawe treści o życiu (nawet powstała książka opowiadająca o filozofii Housa), tak też robił Hank Moody. Przynajmniej na początku. „Ludzie stają się coraz głupsi. Mamy do dyspozycji tę niesamowitą technologię, mimo to komputery zostały zamienione w maszyny do masturbacji. Internet miał nas uwolnić, zjednoczyć, ale tak naprawdę, dał nam stały dostęp do dziecięcej pornografii. Ludzie przestali pisać. Zamiast tego blogują (hehe). Zamiast mówić – piszą esemesy. Bez interpunkcji, bez gramatyki, używając skrótowców typu „LOL” i „LMFO”. Dla mnie jest to grupa głupich ludzi, którzy pseudokomunikują się z innymi głupcami w języku przypominającym bardziej język jaskiniowców niż ten, którym mówili królowie.” – to fragment tego, co Hank chciał przekazać światu. Był to głos z offu pod koniec jednego z odcinków. Popełniono duży błąd nie robiąc z tego tradycyjnego podsumowania każdego odcinka. W końcu główny bohater to pisarz. Mógł pisać swój pamiętnik. Błyskotliwe teksty pojawiały się jednak jeszcze w dialogach. Proste, często wulgarne, ale dzięki temu prawdziwe i często zabawne, bo nie można zapomnieć, że to przede wszystkim komedia. Szczególnie cenna była obecna autoironia. „Californication” nabijało się z celebrytów, aktorów, muzyków, by na koniec skupić się na samych scenarzystach. Biorąc pod uwagę jakość ostatniego sezonu – odważnie.

„Californication” przywróciło do życia wydawać by się mogło zaszufladkowanego Davida Duchownego, który już na zawsze miał zostać Foxem Mulderem z przyklejonym płaszczem w „Z archiwum X”. Jeszcze w pierwszych latach swojej kariery Duchovny zagrał jedną z głównych ról obok Brada Pitta, który wtedy był równie (nie)znany, co on. Pitt dzisiaj jest pierwszoligową gwiazdą, a  Duchovny ma swoje miejsce w historii telewizji. Tamten film to… „Kalifornia”.

David Duchovny dał postaci Hanka Moodiego więcej niż oczekiwała stacja. Portale plotkarskie rozpisywały się o seksoholiźmie aktora. Na terapię miała wysłać go żona, także aktorka, Tea Leoni. Ile w tym prawdy, a ile sprytnego marketingu to już wiedzą tylko oni. Sam Duchovny opowiadał o tym w wywiadach: „- Dla mnie jest to sposób na zapomnienie. Chodzi o ten moment. Słyszałem, że jazda na nartach jest lepsza od seksu. Możliwe. Ale ja nie jeżdżę na nartach.” – mówił aktor słowami, które równie dobrze mógłby powiedzieć Hank Moody.

„Californication” podobnie jak kilka innych znanych seriali mocno ucierpiało z powodu wysokiej oglądalności. Scenariusza wystarczyło raptem na 2 sezony, ale z powodu pieniędzy jakie zarabiała na nim stacja zdecydowano się go ciągnąć aż przez 7 lat. W pewnym momencie z porno z fabułą i ambicjami, zostało tylko porno z fabułą. W końcu – zgodnie z linią krytyków. Ambicje gdzieś zaginęły. Hank przepraszał i kłócił się ze swoją życiową miłością kilkukrotnie częściej niż najbardziej znana serialowa para: Ross i Rachel z „Przyjaciół”. Dialogi z pazurem zastąpiła wtórność i coraz większe nagie biusty. Prowokacja z pilota serialu nigdy nie została przebita. Kolejne sezony kończyły się jakby były końcem serialu, ale żądne kasy władze stacji nie pozwalały odejść Hankowi w spokoju. Ostatni sezon poza wtórnością zaoferował jeszcze nudę.

Na koniec twórcy przerobili „instagramową” czołówkę, dodali dobrą piosenkę i zdjęcia w zwolnionym tempie i koniec. Mamy zakończenie.

Gdyby komuś było mało to ta marketingowa machina jakiś czas temu wydała na normalnym rynku książkę, którą napisał Hank Moody, a w rzeczywistości ghost writer „Bóg nienawidzi nas wszystkich”. Chwytliwy tytuł. Tylko czekać aż ktoś zdecyduje się zekranizować książkę tak, by wyszła z niej mdła komedia romantyczna. Jak w serialu. Producenci będą mieli okazję zarobić jeszcze więcej. Niech mają. Jak uczy „Californication” – są samotnymi zboczeńcami.

Aha. Gdyby komuś brakowało Duchovnego to wkrótce zagra główną rolę w serialu „Aquarius”. Powstanie on dla stacji NBC i opowie o detektywie, który będzie zajmował się sprawą Charlesa Mansona. Jego ludzie zamordowali żonę Romana Polańskiego – Sharon Tate. Akcja serialu rozegra się w latach 60-tych.

promilus
2 lipca 2014 - 19:10