The Knick - jak rozwój medycyny skąpany był we krwi - Pilar - 14 sierpnia 2014

The Knick - jak rozwój medycyny skąpany był we krwi

Współczesnym lekarzom zdarza się pewnie często pomyśleć w obliczu wyjątkowo trudnej operacji, że ze śmiercią wygrać jest potwornie ciężko i ta dewiza nie zmienia się od powstania wszechświata. Mają oni jednak teraz do dyspozycji narzędzia, technologię i wiedzę, które sprawiają, że w tej walce medycy są coraz rzadziej spisywani na straty, a sami pacjenci o własnych siłach potrafią opuścić szpital mimo tego, że pisane było im już tylko spuszczenie trumny do dołka i zasypanie jej ziemią. Między latami, kiedy leczono ziołami, a tymi teraźniejszymi, kiedy do podobnych celów służą choćby lasery, istniał stan przejściowy, podczas którego naukowcy starali się jak najwięcej o człowieku dowiedzieć; a że niewątpliwie wielką rolę w tym procesie odgrywała właśnie kostucha, zdaje się przekonywać nas The Knick – nowy serial stacji Cinemax z Clive’m Owenem w roli głównej i Steven’em Soderberghiem z plakietką „reżyser”.

Nazwa "The Knick" pochodzi od nowojorskiego szpitala Knickerbocker, w którym kamera zadomawia się kilka minut po starcie pilotażowego odcinka – tam bowiem ma miejsce rzecz niebywała, wielkie przedsięwzięcie w świecie medycyny, które zgromadziło na salę prawdziwe tłumy – cesarskie cięcie. Coś, co w naszym świecie nie budzi już kompletnie żadnych emocji, wtedy należało do igrania ze śmiercią i było zadaniem, którego mało kto by się podjął. Całe szczęście (?), z powodów, które poznacie wyjątkowo szybko, doktor Thackery wyprany jest z absolutnie jakichkolwiek emocji, przez co operacje, podczas których krew obficie tryska z każdych możliwych otworów, nie robią na nim żadnego wrażenia. Działa on bowiem w imię rozwoju jakże ważnej dziedziny nauki – medycyny, w której wygrane rozliczane są w uratowanych życiach, a przegrane, niestety, w tych straconych. Zdaje on sobie więc sprawę, że zostawienie kogoś bez pulsu na stole operacyjnym jest czymś naturalnym i o ile chce się iść o krok dalej, wykonywać coraz trudniejsze zabiegi, dawać jeszcze więcej nadziei pacjentom, będzie to typowy widok.

No cóż, ale co innego "typowym widokiem" nazywa lekarz z wieloletnim stażem, a co innego widz przed telewizorem – musicie wiedzieć, że The Knick nie patyczkuje się i nie ukazuje jakiejś okrojonej formy szpitalnych działań; stopień prezentacji akcji skalpela czy noża chirurgicznego będzie często dokładny w stopniu, jaki prezentują telewizyjne dokumenty, co jednych może cieszyć, a innych – obrzydzać. Wbrew pozorom nowe dzieło stacji Cinemax nie opowiada wyłącznie historii o medycynie: poruszane są tematy ogólnego sanitarnego stanu społeczeństwa Stanów Zjednoczonych z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, akceptacji lub jej braku wobec czarnoskórych, hulającego handlu narkotykami i ich powszechności wśród ludzi, od których ich nadużywania na pewno byśmy się nie spodziewali.

Opowiedzieć o tym wszystkim byłoby wyjątkowo trudno, gdyby nie obecność w fabule The Knick ciekawych postaci drugoplanowych, do których należą choćby Cornelia Robertson, będąca córką jednej z osób fundujących działanie szpitala i jednocześnie starająca sobie poradzić z jego problemami finansowymi. Jest też miejsce dla odmłodzonej o dwadzieścia lat Ivany Milicevic w postaci Eve Hewson (córka Bono), wcielającej się w pielęgniarkę Lucy, odtrącanego czarnoskórego geniusza medycyny dr Edwardsa czy siostry zakonnej Harriet, wyjątkowo odstającej od wizerunku współczesnych skromnych i pokornych przedstawicielek tejże grupy. Wszyscy, bazując na pierwszych 55 minutach seansu, egzekwują swoje role co najmniej poprawnie.

Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że główna oś fabuły skupia się na doktorze Johnie W. Thackery’m (ponoć wzorowanym na rzeczywistej postaci Williama Stewarda Halsteda), obserwację którego zaczynamy w momencie, kiedy jest on zastępcą Julesa M. Christiansena. Dwaj panowie dzielą wspólną chęć do poszerzania swoich horyzontów w dziedzinie leczenia ludzi, czas jednak pokaże, którego z nich zaangażowanie wygaśnie szybciej. Skupiając się jednak na głównym bohaterze nie potrzebujemy rozległych analiz, żeby dojść do wniosku, że gdy wyjdzie z sali operacyjnej pokazuje swoje prawdziwe oblicze: buraka z przeświadczeniem o swojej wyższości nad większością osób, z którymi się styka, w dodatku uzależnionego od używek i usług prostytutek. Nic innego, aniżeli piersi jednej z nich są kadrem, który rozpoczyna pierwszy odcinek, co mówi wiele o Thackery’m. Ma on jednak szczęście, że widzowie lubią gości, którzy potrafią błyskotliwie, ale i szczypliwie, zaatakować swoją wypowiedzią i ci, którzy pod tym względem poszukują następcy doktora House’a z pewnością się nie zawiodą. Póki co jednak, The Knick rysuje się jako zgoła różny serial, przygnębiająco mroczny, prawdziwy i skłaniający do myślenia o tym, jak wiele ofiar potrzebowała medycyna, aby osiągnąć swój obecny stan.

Owen zaangażował się najwidoczniej we współpracę nad szlifowaniem tego diamentu z Soderberghiem do tego stopnia, że aż objął stanowisko producenta wykonawczego, co tylko świadczy o tym, jak wielką częścią będzie on tego widowiska. Od kilku lat brakowało jego mocnej kreacji, która z powrotem postawiłaby go w czołówce hollywoodzkich aktorów i wydaje się, że „krok wstecz” jakim jeszcze niedawno nazywano by angaż w serialu, będzie dla niego niezwykle ożywiający. Takie same odczucia będą dotyczyć widzów, bowiem gwarantuję Wam, że niewiele jest w telewizji takich serialów, na jaki zdaje się pozować The Knick. Silne, fascynujące sylwetki bohaterów, krajobrazy przedstawiające proletariat z ubiegłego wieku, tak mocno przynoszące na myśl Peaky Blinders oraz w końcu szansa, aby zwyczajnie się czegoś nauczyć to chyba największe atuty hitu Cinemax i wystarczą one, żeby co sobotę (bodajże o 22) usadawiać mnie przed telewizorem. A co z Wami? 

Pilar
14 sierpnia 2014 - 19:42