Kiedyś potrafiłem być taki beztroski – nie zważałem na opinię prasy, prychałem na umieszczane w sieci recenzje, stawiałem na swoim i kupowałem tytuł, którego ukryte walory przemawiały do mnie najbardziej. Teraz stałem się konsumentem zgorzkniałym, rzadko silącym się w dziedzinie zakupów na spontaniczność, a którego aktywność w takim sklepie Steam musi być poparta gruntowną analizą. Jest to cecha charakteryzująca chyba ludzi rozsądnych, pozwalająca ustrzec się wielu rozczarowaniom, ale jednocześnie odtrącająca potencjalne zaskoczenia. Całe szczęście, nie dysponowałem nią kilka lat temu.
Gdybym w 2010 przypadkiem zajrzał do sieci po premierze Alpha Protocol, prawdopodobnie odstąpiłbym od chęci zakupu tejże produkcji jak rażony prądem. Dowiedziałbym się przecież, że to wyrodne dziecko króla RPGów – Obsidiana, że graficznie dorównuje pierwszemu Half-Life’owi, że walka jest – używając delikatnego określenia – problematyczna. I wiecie co? To wszystko w dużej mierze prawda, ale wciąż wspominam tego szpiegowskiego RPGa jako jedno z najjaśniejszych wspomnień poprzedniej generacji gier wideo.
Zapytacie – jak to się stało, skoro tak podstawowe elementy zostały skopane? To proste: muszę chyba być zatwardziałym fanem stricte role-playingowych rozwiązań, dobrej fabuły i nieliniowości w skali rzadko spotykanej dla tego terminu. Te trzy elementy przeważyły w mojej ocenie Alpha Protocol do tego stopnia, że byłem w stanie odwrócić wzrok, kiedy widziałem oczywiste gafy, które w innych produkcjach prawdopodobnie skłoniłyby mnie do rzucenia wiązanką przekleństw, jakiej świat jeszcze nie słyszał. Ci, których szum wokół przygód Michaela Thortona ominął, wymagają pewnie kilkunastu słów wyjaśnień o co tak naprawdę chodzi i znajdą je w akapicie poniżej.
Obsidian przedstawia nam więc zawiłą historię szpiega, podlegającego pełnej personalizacji (o czym później), który staje na przeciwko typowych dla swojego zawodu przeciwności losu: zdrad, pokus, trudnych decyzji, psychologicznych gierek oraz otoczenia naszpikowanego ludźmi tylko pozornie niegroźnymi. W wypadku Alpha Protocol naprawdę nie są to tylko puste hasła – wykreowany przez twórców drugiego KotORa świat, mimo niezbyt oryginalnego settingu, pełen jest głębi, widocznej w licznych fabularnych zwrotach akcji, kreacji sporej liczby postaci i dodatkach uzupełniających cały wizerunek zastanej przez nas rzeczywistości.
Pierwszy rzut oka na Alpha Protocol niemal natychmiast budzi skojarzenia z grami klasy B, przy produkcji których nie można było „popłynąć” i zrobić coś monumentalnego, ale w żadnym wypadku nie dotyczy to samej warstwy RPG. Znany z wprawy w budowaniu tej mechaniki Obsidian, wzniósł na absolutne wyżyny możliwość rzeczywistego wywierania wpływu na to, co dzieje się w szpiegowskim świecie. Jeżeli szczytem wyrafinowania są dla Was pozorne decyzje, jakie stawiają przed graczami mistrzowie wciskania kitu – Telltale Games, będziecie potrzebowali kilku dni na przetworzenie tego, co zaproponuje Wam Alpha Protocol. Dość mówić, że ciężko jest tak naprawdę dokopać się do rzeczywistej liczby zakończeń, jakie czekają na nas w tej produkcji, bo możliwości jest tak wiele, że aż ciężko je zsumować.
Typowy dla gier spod znaku RPG jest również rozwój postaci, dzięki któremu możemy wyszkolić swoje szpiegowskie odbicie według własnych preferencji w walce z użyciem kończyn, różnych rodzajów broni palnej czy też sztuce sabotażu. Opcji jest całkiem sporo, przy czym jeżeli chcemy ominąć sporą część frustracji, jaka może nas spotkać przy testowaniu naszego arsenału, znacznie się one zwężają. Wspomniane nierówne AI często nie pozwala beztrosko przekradać się za plecami naszych przeciwników, bo potrafi im się przypomnieć, że dysponują nadludzkim węchem i słuchem, przez co są zdolni do wykrywania nas w najciemniejszych zakamarkach. Ja – podświadomie – pozbawiłem się takich problemów, kładąc nacisk na korzystanie ze strzelb oraz sztuk walki i ten model rozgrywki pozwalał mi na niemal bezstresową zabawę. Fani Simsów ucieszą się na wieść, że dostajemy również możliwość dostosowania "mordki" naszego własnego Jamesa Bonda, ozdabiając ją wąsem czy szpanerskimi okularami. Nie ma to jednak absolutnie żadnego wpływu na rozgrywkę - silne, niezależne kobiety niestety nie lecą chętniej na Thortona obdarzonego brodą drwala.
Dialogi zostały wykonane według schematu, będącego obecnie już rutyną w każdej szanującej się grze action-RPG, pięć lat temu nie był on jednak aż tak popularny. Mowa tu bowiem o wybieraniu lakonicznie opisanych postaw, które należy dostosowywać do charakteru i obecnego nastroju postaci, z którą toczymy rozmowę. Miejmy jednak w pamięci to, że każda opcja wpływa na to, jak jesteśmy przez dyskutanta postrzegani, więc pyskówka wobec kogoś, kto ma wyjątkowo wrażliwą duszyczkę, może w przyszłości odbić się w nas rykoszetem.
Alpha Protocol prowadza nas po całkiem malowniczych krainach, wsród których mamy zróżnicowane wobec siebie Moskwę, Rzym czy Tajpej, ale rzeczywistych wizualnych przeżyć wyjdzie z tego niewiele – gra jest zwyczajnie brzydka. Nie będzie to jednak żadne zaskoczenie dla kogoś, kto już wielokrotnie jadał z Obsidianowej miski, bo jest to studnio zwyczajnie znane z zamiłowania do brzydoty. Fallout: New Vegas, również wypalający oczy teksturami rodem z PS2, miał jednak to szczęście, że zainteresowało się nim ogromne środowisko modderów, które potrafiło zdziałać z oprawą wizualną tej gry prawdziwe cuda. Alpha Protocol nie jest jednak marką choćby w połowie tak medialną, jak ta stworzona przez studio Interplay, więc siłą rzeczy narzędzi, aby gruntownie zreperować urodę tego tytułu jest znacznie mniej (jeżeli jakieś w ogóle istnieją).
Z racji tego, że ten artykuł ma nieśmiało promować ten zapomniany produkt, a nie bezwzględnie go krytykować (choć, gdybym miał możliwość odpalenia go w dniu dzisiejszym, pewnie nazbierałoby się jeszcze więcej cierpkich słów), pominąłem akapit czy dwa, który mógłbym poświęcić na wyliczenie bugów, jakie spotkały mnie przy swojej kilkunastogodzinnej zabawie w świecie dwuznacznych gestów, naiwnie licząc, że Obsidianowi udało się je z czasem wyeliminować. Myślę, że Alpha Protocol należy do tej wąskiej liczby tytułów, stworzonych w imię sentencji „pokochaj lub znienawidź” – ci, którym nie zabraknie cierpliwości, aby przebrnąć przez jego toporność, przymknąć oko na szkaradność (hej, Human Revolution też piękne nie było!), odnajdą kawał znakomitego RPGa z nieliniowością, jaką ze świecą szukać w obecnym świecie gier wideo. Nie będą oni jednak należeć do większości – Obsidian zawdzięcza krytykę temu, że wypuścił grę niedopracowaną i kulejącą pod względem mechanik, które powinny być doszlifowane do perfekcji, co wygenerowało prawdopodobnie niewielkie dochody, jednocześnie przekreślając szanse na ujrzenie drugiej odsłony. A szkoda, oj szkoda.
PS. Wraz z pisaniem tego artykułu zrodziła się idea, aby co jakiś czas przypomnieć Wam o tytułach, które z jakiegoś powodu nie uzyskały rozgłosu, na jaki zasłużyły. Mimo tego, że mam kilka własnych propozycji, zapytam - macie pomysł, co powinno znaleźć się w kolejnych odsłonach?