O „Bogach” napisano już wszystko. Przez media przetoczyła się fala zachwytów nad Kotem w roli Religii, a sam film uznano za wybitne osiągnięcie całej ekipy filmowej. Gdy piszę te słowa „Bogowie” z oceną 8,5 zajmują 52. miejsce na liście najlepszych filmów na filmwebie. Produkcja ta pogodziła publiczność z recenzentami, bo w Gdyni zgarnęła niemal wszystkie najważniejsze nagrody. Czas zatem trochę ponarzekać.
Żartowałem. Choćbym bardzo chciał to nie mogę znaleźć w „Bogach” czegoś, do czego mógłbym się przyczepić, przyssać na tyle mocno, by całą recenzję skupić na tej właśnie wpadce. Na koniec z dumą nazwać się „idącym pod prąd”, a innych widzów i krytyków idiotami. Nic z tych rzeczy. Zadziwiające, że film, co do którego miałem ogromne oczekiwania, w ogóle mnie nie zawiódł. Zaczęło się od ciekawych zwiastunów, a skończyło na hurraoptymistycznych pierwszych recenzjach i worku nagród. To najlepszy film, jaki w tym roku widziałem.
Tu mogło się wszystko spieprzyć. Twórcy wzięli na warsztat temat, który bardzo łatwo można było obrócić w dłuższy odcinek „Na dobre i na złe” wymieszany z melodramatem dla pensjonarek. Ile tutaj było okazji do tandetnego wyciskania łez, patosu i pokazania walki niezłomnego z obdartym z uczuć systemem PRL-u. Na samą myśl o tym Ilona Łepkowska mocno by się podnieciła. Tylko dzięki (kardio-hehe)chirurgucznej precyzji Palkowskiego film wyszedł jaki wyszedł, a wyszedł świetnie. Na stałe zapisze się wśród najlepszych polskich filmów – przyjmie formę podręcznika podpowiadającego, jak kręcić biografię i nie stracić jaj.
Jeśli ktoś spodziewa się, że film jest pomnikiem Zbigniewa Religi to srogo się zdziwi. Wielu recenzentów, mimo wszystko, pisze o filmowym Relidze jak o wielkim człowieku z jeszcze większym sercem (hehe). Tymczasem w dużej mierze został on przedstawiony jako degenerat, który w dupie ma swoich pracowników, lubi sobie golnąć na dyżurze, brawurowo prowadzi dużego fiata, a bardziej od żony liczy się dla niego spełnianie własnych ambicji. Choć czasem wspomina o tym, że chce przeszczepić serce, bo to może uratować ludzkie życie, to jednak i tak wychodzi z niego egocentryk, któremu najbardziej zależy na sławie i zdobywaniu kolejnych Mount Everestów. Papierosy wrosły w wizerunek Religi, a to tylko jeden z jego licznych grzeszków.
Zbigniew Religa jest tutaj punktem wyjściowym do złożonej historii, którą ktoś inny podzieliłby na trzy różne filmy. „Bogów” można traktować jak przypowieść o naturze ambicji i jej różnych odcieniach.Palkowski sprawnie manewruje. Pokazuje, jak pozornie pozytywna cecha potrafi stać się ciężarem, by za chwilę postawić ją w pozytywnym świetle, a sam film zamienić w pobudzający do działania i walki z przeciwnościami losu motywator. Raz poprzez swoją historię mówi „wystarczy chcieć”, by później to anulować. Aż chce się bić brawo, widząc z jak dobrym i zarazem odważnym kinem gatunkowym ma się do czynienia.
Na całe szczęście scenariusz to nie jest tylko czerpanie z prawdziwej historii i ubieranie tego w dwugodzinną fabułę. Skupia się na pewnym problemie, wycinku historii Religii, a nie na całym jego życiu. Scenarzysta Krzysztof Rak zdaje się dobrze wiedzieć, że nuda to nie jest to, po co ludzie wydają pieniądze idąc do kina. „Bogów” w dużej części ogląda się jak „Psy” w świecie lekarzy. Nie żałuje sobie one-linerów, drugoplanowych bohaterów-cwaniaków, dobrego (także czarnego) humoru, a nawet scen akcji. Wie, kiedy trzeba przyśpieszyć, a kiedy jest czas na chwilę przestoju. Dynamika została idealnie wyważona. Film zaczyna się tam, gdzie powinien i kończy jak trzeba.
Całość tak dobrze zagrała, bo zespół twórców dał z siebie wszystko. Przyjemnie się patrzy na przekonująco odtworzone lata osiemdziesiąte. Można odnaleźć wiele smaczków czy to w słownictwie, czy w scenografii. Jest wreszcie też Kot - nadal aktor w sile wieku, a już pewnie zagrał rolę życia. To co zrobił na planie potrafią tylko najwięksi. Tak jak Więckiewicz grał Wałęsę na granicy parodii, tak teraz podobnie zrobił Tomasz Kot. Bardzo łatwo mógł przeszarżować, ale udało mu się nie spaść z tej cienkiej linii, czego dowodem w pełni zasłużona nagroda w Gdyni. Film to nie tylko on. To także całkiem szeroki drugi plan ze starymi wyjadaczami na czele, jak chociażby Englert. Ciekawie wypadł Ryszard Kotys, którego bohater odpowiada na pytanie, co by było, gdyby Paździoch z Kiepskich został lekarzem.
„Bogów” ogląda się wybornie także ze względu na pewną bezkompromisowość. Reżyser nie sili się na tłumaczenie sytuacji politycznej w kraju, nie opowiada, kim są smutni panowie w Wołdze lub jak działa PZPR. Dobrze byłoby te kwestie nieco rozjaśnić w wersji filmu dla widowni zagranicznej, bo mogą być one niezrozumiałe, a szkoda, żeby taki film nie przebił się gdzieś za Odrą i za oceanem. Polecam całym sercem (hehe).