Gdy w polskiej kinematografii pojawia się produkcją mająca odwagę wyjść poza standardowy zestaw gatunków typu dramat, komedia, sensacja lub kryminał, automatycznie robi się ciekawie. Tak było w przypadku np. Disco Polo w reżyserii Maćka Bochniaka, gdzie klasyczny motyw amerykańskiego snu oceniono z przaśnym, weselno-dyskotekowym klimatem wysadzonym w ortalion i dorzucono trochę fantastycznych wizji. A co to ma wspólnego z Magnezją? Ten sam reżyser, sporą część obsady też jest ta sama i znowu mamy tak samo nietuzinkowy efekt końcowy.
Dwanaście miesięcy zleciało błyskawicznie i oto już po raz dziewiąty mam okazję przyznawać Moje Najki w kilkunastu kategoriach. W grudniowej gorączce wszelakich topek i podsumowań, pozwólcie, że zaproszę Was na nieco inny rodzaj wspominków, opowiadając, co było dla mnie najlepsze, najciekawsze lub najważniejsze w tym kończącym się roku. Będzie sporo powrotów do przeszłości w tym growo-filmowo-serialowo-książkowym gulaszu.
Jeśli tylko w Waszym mieście wyświetlany jest film Kler, jest szansa, że byliście już na seansie. Oczywiście pod warunkiem, że udało się bez problemu kupić bilet, bo wszystko wskazuje na to, że jakieś rekordy frekwencji obraz Wojtka Smarzowskiego pobije. A jeśli film widzieliście, to dobrze wiecie, że zwiastun oszukuje i heheszkowania jest mało, a jedyny punkt styku, jaki Smarzowski ma z Vegą, to spoglądanie krytycznym okiem na współczesną Polskę.
Kler z założenia jest kontrowersyjny, bo przecież opowiada o księżach, Kościele, łącząc to z polityką, grzesznością i czynami zakazanymi. I taka kontrowersja jest wodą na reklamowy młyn, bo wszystkie próby zakazywania czy publicznego szkalowania filmu muszą skończyć się reakcją odwrotną, niż zapomnienie lub obojętność. Polacy więc na Kler idą tłumnie, ale czy warto?
Legendy Polskie Allegro to interesująca sprawa - z jednej strony filmy są sponsorowane przez Allegro, lecz z drugiej nie zawierają ani sekundy (poza, oczywiście, logiem) dodatkowej reklamy. Producenci dostali absolutnie wolną rękę i tworzą krótkie filmy związane z najpopularniejszymi polskimi legendami, unowocześniając je i tworząc coś na miarę własnej historii. Czy dobrej, to się dopiero okaże, ponieważ chwilowo nie wszystkie „odcinki” serii są dostępne - mamy za to kilka utworów, które z pewnością są zasługują na osobny artykuł.
Większość filmowych list przedstawiających najciekawiej zapowiadające się filmy roku skupia się na produkcjach pochodzących z największych kinowych rynków - USA, Wielkiej Brytanii czy Francji. Ale przecież "Polacy nie gęsi" i swój przemysł mają. Od kilku lat rodzima kinematografia wygląda naprawdę dobrze i każdego roku na ekrany trafiają filmy ciekawe, warte uwagi, nietuzinkowe. Minęły trochę ponad 2 miesiące 2016 roku, a widzowie już mieli okazję oglądać hitową Planetę Singli, nowego Pitbulla, solidny komediodramat Moje córki krowy i stylowych Excentryków. A co czeka w nadchodzących miesiącach? Zapraszam na subiektywną listę najciekawiej zapowiadających się polskich filmów roku 2016.
Gdy w 2005 roku na ekrany kin, a później telewizorów wszedł "Pitbull", Patryka Vegę ochrzczono nowym Pasikowskim i zbawcą polskiego kina sensacyjnego. Nagrał swój film, bez odwoływania się do amerykańskich wzorców, wyznaczając wręcz nowy niepodrabialny styl. Do dzisiaj to jedna z najciekawszych rodzimym produkcji. W kolejnych latach Vega zrobił wszystko, by widzowie porzucili złudzenia o narodzinach nowego mesjasza kina. "Ciacho", "Last minute", "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" to nie są powody do chluby. Do "swojego" kina powrócił w średnich "Służbach specjalnych" (ponoć serial jest dużo lepszy od filmu), a teraz wskrzesił Pitbulla. W znacznej mierze, to zmyła, która samym tytułem ma przyciągnąć do kina fanów kultowej produkcji. Bo to zupełnie inny film.
Obecny Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotr Gliński zapowiedział, że rząd sfinansuje "polski film patriotyczny", który - wedle założeń - opowie o naszej historii, zawojuje świat i zostanie obsypany prestiżowymi nagrodami. Nie jest to nowy pomysł, bo Państwowy Instytut Sztuki Filmowej dorzuca sie do wielu kinowych produkcji. Nie ma tu jednak mowy o kwotach, które pozwoliłby wyprodukować film z hollywoodzkim rozmachem. Sama idea promowania kraju i prowadzenia polityki historycznej przy pomocy środków takich jak blockbustery jest ze wszech miar słuszna, ale wystarczy jeden błąd, by miliony publicznych pieniędzy zostały wydane w niewłaściwy sposób.
W kwietniu 2004 roku, w irackim mieście Karbala rozegrała się największa bitwa z udziałem polskich żołnierzy od czasów II wojny światowej. Dramatyczną obronę ratusza, którą nazwano później „bitwą o City Hall” możemy obejrzeć właśnie w filmie Krzysztofa Łukaszewicza, który to przez rozmach i tematykę media bardzo chętnie nazywają „polskim Helikopterem w ogniu”. Czy rzeczywiście Karbala dorównuje dziełu Ridleya Scotta?
Czy wypada nie kibicować polskiemu filmowi w wyścigu po najbardziej znane nagrody na świecie? Stanąłem przed tym dylematem po obejrzeniu „Idy”. Wolałbym, by szanowna Akademia pominęła tę produkcję podczas gali rozdania Oscarów. Już wyjaśniam, dlaczego.
Masochista, który na wzór Nostalgia Critic, bierze na warsztat wyjątkowo słabe filmy i je z typowym dla siebie humorem recenzuje, ma kłopoty. Kolejne videorecenzje znikają z Internetu. W końcu sam reżyser „Ostrej randki” zagroził mu pozwem.