Nowy produkt terminatoropodobny kojarzy mi się ze słowem, które zaczyna się na G, a kończy literką O. Twórcy położyli na talerzu pierwszego "Terminatora" i od niego rozpoczęli posiłek. Dosypali sporo drugiej części i przyprawili własnymi zepsutymi pomysłami. Na koniec spędzili całą noc w toalecie. To co po sobie tam pozostawili to właśnie "Terminator: Genisys". Nawet nie spłukali wody.
Film rozpoczyna się w świecie przyszłości, w którym to roboty przejęły władzę, wybiły większość ludzi i tylko część niedobitków na czele z Johnem Connorem tworzy ruch oporu. Niby standard i powtórka, ale coś tu nie gra już od samego początku. W starych terminatorach przyszłość była ponura i pełna cierpienia. Tutaj tego nie widać. Ciągle coś wybucha, ktoś do kogoś strzela, ale są to sceny jak z transformersów. Połowa winy leży po stronie kategorii wiekowej PG-13, a za drugą połowę odpowiedzialni są twórcy, którzy nie mieli pomysłu jak pokazać smutną przyszłość. Przecież to powinno wyglądać jak holokaust z nazistami-robotami.
Dalej nie jest lepiej. Skynet wysyła w przeszłość terminatora, by zabił matkę Conorra, która ma dopiero urodzić przyszłego przywódcę ruchu oporu. W ślad za nim rusza żołnierz - Kyle Reese. Do tego momentu fabularnie mamy powtórkę z rozrywki. Teraz czas na zmiany. Na miejscu w latach osiemdziesiątych okazuje się, że Sara Connor od lat jest chroniona przez terminatora, którego nazywa Popsem (!) Kyle Reese jest w szoku, bo nie tego się spodziewał. Nie dość, że ktoś namieszał bawiąc się wehikułem czasu to sama Sara nie ma twarzy Lindy Hamilton, a wygląda jak Khaleesi z "Gry o tron" po przefarbowaniu włosów. Nie wiem z kim przespała się Emilia Clarke, ale na castingu musiało do czegoś dojść, bo pasuje do roli Sary jak mleko do kotleta. Tam w ogóle musiało się odbyć jakieś wielkie gang bang, bo właściwie każdy aktor został źle obsadzony. Piękni, młodzi, z gładziutkimi twarzyczkami - nienaznaczeni końcem świata i wojną z robotami. Może zaledwie John Connor się broni i to tylko dzięki bliznom.
Gwiazdą wieczoru jest oczywiście Arnold Schwarzenegger. Problem w tym, że występ w "Terminatorze" pomylił mu się z kabaretem. Podobno Koń Polski już zaproponował mu angaż - jako człowiek przebrany za robota będzie idealnie pasował do faceta przebranego za kobietę. W "Genisys" Arnie już nie jest terminatorem, a głównym śmieszkiem. W co drugim zdaniu żartuje, popisuje się ironicznymi uwagami, robi miny, rzuca porozumiewawcze spojrzenia. Terminator! Pozostali próbują mu dorównać, więc wszyscy mają wyjątkowo dobry humor, walcząc z końcem świata i kolejnymi terminatorami. Pamiętacie ten mroczny, niepokojący klimat pierwszych części? Tutaj tego nie znajdziecie. "Genisys" zostało skrojone jako film akcji z licznymi elementami komediowymi. Grupą docelową są chyba głównie dwunastolatki.
Oglądając film, próbowałem się przestawić tak jakby to nie miało niczego wspólnego z "Terminatorem" - ot, zwykły, kolejny blockbuster do pośmiania się i pooglądania efektów. Nie da się. To tak jakby w trzeciej części "Władcy Pierścieni" Sauron rzucał ironiczne uwagi do Gandalfa i nabijał się ze wzrostu hobbitów. "Genisys" momentami jest jak zwykła parodia w stylu "Strasznego filmu". Produkcje science fiction o podróżach w czasie zawsze mają dziury logiczne, ale tutaj postanowiono o tym porozmawiać, rzucając kolejne "naukowe" teksty, co jest przekomiczne. Gdyby nawet skupić się na samej warstwie wizualnej, to nie ma tutaj niczego godnego zapamiętania i nie warto płacić więcej za wersję 3D. Tak wielki budżet, a efekty specjalne nie powalają. Muzyka podczas scen akcji jest zupełnie nijaka, a znany motyw ze starych części pojawia się chyba dopiero podczas napisów końcowych. Prawie wszystko, co jest dobre, to kopia poprzednich części. Na plus zaliczam jedynie wprowadzenie nowego rodzaju terminatora - nawet miał potencjał i mógłby być ciekawym przeciwnikiem w normalnym terminatorze, a nie tym produkcie terminatoropodobnym.
Zarazą jest kategoria wiekowa PG-13. Teoretycznie wtedy więcej osób zobaczy film w kinie, a grubi producenci kupią sobie nowe helikoptery. Jakże mnie cieszy, że w stanach "Genisys" okazał się klapą finansową. Mniej podoba mi się, że chyba swoje zarobi poza granicami USA, co otworzy drogę do kolejnych części. Od początku planowano, by to była nowa trylogia. To jest dopiero przerażająca wizja przyszłości.
3/10