Ostatnimi czasy - nie licząc bardzo modnych, ale i niezwykle pachnących zgniłym mięchem zombiaczków - popularnymi pozycjami okazują się wszelakie symulatory. Poczynając od odważnych strażaków, a kończąc zaś na eksluzywnych szambiarkach. Jest tego dużo, ale wszystkie te tytuły kręcą się niczym karuzela wokół bezdusznych pojazdów i maszyn. Brakuje tu natury, tak bardzo nam bliskiej (szczególnie podczas śniadania). Mianowicie brakuje nam symulatora poświęconego niezwykle interesującemu istnieniu kury.
Od dawna lubiłem elementy survivalowe w grach. Nawet jeśli nie były one przewidziane przez twórców to i tak sam je wplatałem w rozgrywkę. Nie ma to jak wybrać się na północne wybrzeże kolonii Khorinis i zjeść pieczonego ścierwojada, zagryźc chlebem i popić piwkiem ciesząc się miłymi okolicznościami przyrody. Albo schować się przed deszczem gdzieś w Tamriel, bo nasza postać przecież moknie... Dziś coraz więcej gier zawiera elementy "przetrwania", a niektóre na tym się opierają...
Gry typu sandbox survival zawsze mnie wciągały, ale na krótko. Najdłużej wciągnął mnie Minecraft, Terraria już prawie wcale - w Terrarii byłem, przyznam się, mocno zagubiony. Starbound, mimo że na screenach przypomina mocno Terrarię, zainteresował mnie - bo, jak obiecywali twórcy, jest w nim trochę historii, fabuły i legend (lore) związanych z poszczególnymi rasami postaci.
Pierwsze na co napotykamy w grze, to właśnie tworzenie postaci. Do wyboru jest kilka ras, w tym... inteligentne roboty. Rozbawiła mnie opcja płci u robotów (patrz obrazek).
Fabuła przedstawia się następująco: twoja planeta eksplodowała, jesteś uciekinierem w statku kosmicznym na orbicie nad nieznaną planetą i musisz przeżyć.
A stąd, gdzie napastnik nie potrzebuje się bać niczego więcej, niż siły innego poszczególnego człowieka, tam, jeśli jeden sadzi, sieje, buduje lub posiada wygodną siedzibę, inni, jak można oczekiwać, prawdopodobnie przyjdą, zjednoczywszy przed tym swoje siły, by go pozbawić tego, co posiada, i odebrać mu nie tylko owoc jego pracy, lecz również życie lub wolność.
Thomas Hobbes, Lewiatan
Przykre konsekwencje lekkomyślności
Dopiero kiedy przyszli po mnie nocą, wciśnięty w zagracony ekwipunkiem kąt chaty, nasłuchując narastającego łomotu toporów, zrozumiałem jak wielki popełniłem błąd. Nie ma co ukrywać, sam byłem sobie winien ściągnięcia tu tych dzikusów. A przecież zdrowy rozsądek podpowiadał, że z rozpalaniem pieca hutniczego trzeba będzie poczekać do rana. Niby wiedziałem jak należy postąpić, a mimo to chciwość i zniecierpliwienie wzięły górę nad resztkami instynktu samozachowawczego. Rytmiczne uderzenia zwiastowały moment bezceremonialnej egzekucji, połączonej z perspektywą utraty całego dobytku. W dodatku dranie mieli nosa, bo gromadzeniem zapasów zajmowałem się z zawziętością (i naiwnością) chomika cierpiącego na poważny zespół kompulsywnego zbieractwa. Naprawdę wielka szkoda, przed tą fatalną nocą szło mi już całkiem nieźle i miałem nadzieję, że tym razem wreszcie dorobię się tej porządnej pary spodni…