H1Z1 - Oszustwo czy nieporozumienie? - DrSlaughter - 26 stycznia 2015

H1Z1 - Oszustwo czy nieporozumienie?

Temat Steam Early Access był już wielokrotnie wałkowany i mogłoby się wydawać, że wszystkie kontrowersje z tym związane mamy już za sobą. Valve zredagowało regulamin usługi, a konsumenci, nauczeni doświadczeniem, zastanawiają się dwa razy przed kupieniem kolejnej „zombie-bieganiny” w płatnej wersji beta. Cóż za naiwna myśl z mojej strony. Nic z tych rzeczy, oczywiście. Nad internetem przeszła kolejna burza związana z grą we wczesnym dostępie, a mianowicie H1Z1. Tym razem jest to jednak sprawa trochę bardziej pokręcona, bo w dużej mierze jest po prostu nieporozumieniem. Niemniej, w przyszłości będzie prawdopodobnie służyć za kolejny przykład problemów, jakie wynikają z niewłaściwego podejścia do Early Access zarówno twórców, jak i graczy.

H1Z1, autorstwa Sony Online Entertainment zadebiutowało na Steamie we wczesnym dostępie piętnastego stycznia. Jako że jest to gra bardzo podobna do szalenie popularnego DayZ, nie miała wielu problemów ze sprzedażą. Szybko jednak zaczęły pojawiać się głosy niezadowolenia graczy, dotyczące rzekomego systemu pay to win. Problem polegał na tym, że przed wyjściem gry, jeden z twórców – John Smedley – zapewniał, że kupienie za prawdziwe pieniądze takich rzeczy jak broń i amunicja nie będzie możliwe, bo mija się to z celem gry. Później jednak okazało się, że gracze – poza paroma standardowymi dla tego typu gier dodatkami DLC – mają możliwość wykupienia sobie za prawdziwą kasę zrzutu zapasów, w którym mogą znajdować się takie rzeczy jak jedzenie, leki, czy właśnie broń i pociski. Konsumenci poczuli się, lekko mówiąc, oszukani. Posypały się gromy, negatywne recenzje na Steamie i żądania rekompensaty.

Cała sytuacja wydaje się na pierwszy rzut oka dość czarno-biała, mieliśmy już w końcu do czynienia z takimi przypadkami, jak np. The WarZ/Infestation, gdzie wypuszczono grę całkowicie inną od tego, co graczom naobiecywali twórcy, którzy najwyraźniej najwięcej pracy włożyli w system mikropłatności. W przypadku H1Z1 jest jednak trochę inaczej. Bo czy zrzuty, o których mowa, na pewno możemy porównać do „pay to win” ze wspomnianego Infestation, a twórców nazwać kłamcami? Smedley powiedział, że w grze nie będziemy mogli kupić broni i amunicji, mając na myśli gwarantowane otrzymanie przedmiotu natychmiast po zakupie i tak właśnie jest. Jasne, nie uściślił wtedy w żaden sposób sprawy zrzutów, chociaż wypadałoby to zrobić, nawet jeśli w jego mniemaniu nie jest to typowy przykład p2w. Ale nie jest to też, moim zdaniem, wystarczające, aby grze od razu przypinać odstraszającą łatkę niegrywalnej bez płacenia.

Bo w końcu sama idea zrzutów nie jest całkowicie nieuczciwa. Jeden gracz „zamawia” dostawę skrzyni, którą następnie zrzuca samolot kilkaset metrów dalej. Całe zdarzenie zobaczy praktycznie każdy uczestnik rozgrywki, a na miejscu pojawi się stado zombiaków. Kupujący nie dostaje więc gwarancji, że zakupiony towar zdobędzie. Może zginąć walcząc o skrzynię, albo zostać uprzedzony przez innego gracza. Według twórców jest to celowy zabieg, dzięki któremu co jakiś czas na serwerze będzie można narobić małe zamieszanie i urozmaicić rozgrywkę. Jeśli wygranie takich zawodów będzie odpowiednio trudne, to proszę bardzo, niech kupują. Udało im się zdobyć? Gratulacje, zasłużyli. Gdyby jeszcze twórcy brali te pieniądze i przeznaczali je na darmowe DLC dla wszystkich graczy, to dla mnie taki system byłby w pełni akceptowalny.

Przeciwnicy tego rozwiązania mają jednak sporo racji. Gra jest obecnie w Early Access, dostęp do niej wymaga zapłaty, a twórcy powinni zajmować się ważniejszymi elementami gry, niż mikropłatnościami. Można debatować, czy system wpasowuje się w ramy p2w, czy nie, ale prawdą jest, że mało który gracz lubi, kiedy ktoś otrzymuje choćby szansę na uzyskanie przewagi poprzez płacenie pieniędzy. Zwłaszcza w grach tego typu. SOE podjęło ostatecznie słuszną decyzję i zaoferowali bezproblemowy zwrot pieniędzy wszystkim tym, którzy poczuli się oszukani. Nie usunęli kontrowersyjnej opcji, ale obiecali trochę ją zbalansować – przede wszystkim przedłużyć czas opadania skrzyni i zwiększyć odległość, w jakiej pojawi się od kupującego ją gracza, zwiększając w ten sposób szansę, że cenny łup wpadnie w ręce postronnej osoby.

Odłóżmy jednak na bok kwestię mikropłatności i spójrzmy na recenzje gry w sklepie Steam. Niecała połowa opinii to komentarze negatywne, jednak ogromna większość z nich mówi właśnie o systemie „pay to win”, nie krytykując za to samej rozgrywki. Jeśli mamy więc wierzyć tym recenzjom, samemu rdzeniowi gry nie można wiele zarzucić. Potencjalnie dobra gra zapewniła więc sobie w ten sposób kilka tysięcy negatywnych ocen i opatrzona została plakietką „średniaka”. Czy twórcy się tym przejmą? Raczej nie i to jest właśnie najzabawniejsze. A to dlatego, że gra, mimo wielkiej burzy hejtów, bez problemu wbiła się na listę bestsellerów Steama, wyprzedzając chociażby tak długo wyczekiwane GTA V. W chwili, gdy piszę te słowa, GTA nadrobiło stratę, a H1Z1 piastuje – i tak wysokie – drugie miejsce. Ani tysiące negatywów, ani głośne zarzucanie twórcom nieuczciwości nie odstraszyły graczy, którzy tak panicznie potrzebują kolejnej, niedokończonej gry o przetrwaniu. Ale nie powinienem się wymądrzać, sam nie jestem bez winy, bo też dwie takie gry kupiłem.

Tak czy inaczej, Early Access to wciąż straszny bajzel, podejście wielu twórców do tej usługi sprawiło, że większość graczy kupując grę we wczesnym dostępie spodziewa się już produktu praktycznie skończonego. Wielu grom, których jedyną winą jest to, że są na bardzo wczesnym etapie produkcji, dostaje się straszliwie od niezadowolonych konsumentów, którzy spodziewali się, że dostaną tytuł w pełni grywalny z najwyżej paroma błędami. Za to gry survivalowe to ewenement. Nikt nie patrzy na oceny, na stan w jakim się znajdują, nikt nie interesuje się co, kto i dlaczego – ludzie kupują je na potęgę. Parę dni temu pojawiła się kolejna – Stranded Deep – o przetrwaniu na bezludnej wyspie. W niecałe dwie doby ustawiła się zaraz za H1Z1 w liczbie sprzedanych egzemplarzy. Nie ma się więc co dziwić, że duże firmy zaczynają wciskać się w tę niszę w poszukiwaniu łatwego grosza. SOE, pomimo nadwyrężenia wizerunku, zdecydowanie się ten zabieg opłacił.

Jakie by nie były intencje twórców – czy zrzuty są szczerym pomysłem na wzbogacenie rozgrywki, czy po prostu próbą zakamuflowania systemu „pay to win” – gracze na to poszli. I prawdopodobnie poszliby nawet, gdyby deweloperzy nie próbowali kombinować i zwyczajnie walnęli wbudowany w grę sklep z bronią. Morał z tej historii jest dość banalny – głosujcie portfelami, kupujcie produkcje, co do których naprawdę nie macie żadnych wątpliwości że są tym, na co chcecie wydać swoje pieniądze. Nikt nie będzie podnosił standardów, jeśli gracze zadowalają się niedokończonymi grami, lub takimi, które oferują coś innego, niż obiecały. A jeśli chcecie faktycznie wesprzeć jakiś produkt we wczesnym dostępie – upewnijcie się, że naprawdę tej pomocy potrzebuje.

 
DrSlaughter
26 stycznia 2015 - 15:31