Gra którą uwielbiam i nienawidzę jednocześnie - SWAT 4
Ostatni rozdział Irrational Games - produkcja BioShocka Infinite w relacjach pracowników
Na takiego BioShocka czekałem - recenzja Burial at Sea: Episode 2
Recenzja Burial at Sea Episode Two - domknięte pożegnanie
Recenzja Burial at Sea Episode One - Rapture w rozkwicie
Ken Levine zmienia Irrarional Games – co dalej z BioShockiem?
SWAT 4 to dla mnie wyjątkowa gra. Seria przyciągnęła mnóstwo graczy swoją tematyką, ciężkim klimatem i rozbudowaną rozgrywką. Bo w końcu kto nie chciał chociaż raz włożyć butów antyterrorysty i przekonać się na własnej skórze jak to jest? I nie chodzi oczywiście o bieganie na pałę i strzelanie we wszystkich, które oferuje Counter-Strike, a o dowodzenie prawdziwym oddziałem specjalnym, przeprowadzanie idealnie skoordynowanych akcji ratowania zakładników, lub schwytania seryjnego mordercy, wszystko to z ograniczeniem strat w ludziach do minimum – po obu stronach. I ja także dałem się tej obietnicy przyciągnąć i faktycznie – uwielbiam SWAT 4. Z wyjątkiem momentów, kiedy go nienawidzę.
BioShock Infinite wzbudził wiele dyskusji wśród graczy. Pochwalne teksty wskazujące na geniusz Irrational Games często przeplatały się z krytycznymi głosami zawiedzionych fanów. Jednym z istotniejszych zarzutów był fakt, że zawartość wydanej produkcji w znacznym stopniu różniła się od tego, co zaprezentowano w materiałach przedpremierowych. Nieraz zastanawiałem się nad przyczyną tej sytuacji. Niedawno znalazłem relacje pracowników studia, które pozwoliły lepiej ją zrozumieć.
Przez jednych kochany, przez innych ostro krytykowany BioShock: Infinite jest w rzeczywistości jedną z najbogatszych w treść i najlepszych fabularnie produkcji ostatnich lat. Może i Columbia nie czaruje jak Rapture, ale skrzyżowanie tych dwóch światów dostarcza mnóstwo niesamowitych emocji. Tak jest właśnie w przypadku podzielonego na dwie części dodatku Burial at Sea. Intryguje, zaskakuje, finalizuje.
W chwili, gdy Ken Levine ogłaszał, że Burial at Sea Episode Two, czyli druga część fabularnego dodatku DLC do BioShock: Infinite, będzie nastawiony na ciche działanie bohaterki byłem wniebowzięty. Choć nie jestem przesadnym fanem skradanek, to, z pozoru, niewielka zmiana modelu rozgrywki zdecydowanie odświeżyła nieco zbyt schematyczną formułę podstawki. I faktycznie – taka rotacja zrobiła swoje!
BioShocka uwielbiam. Rapture kocham. Nic dziwnego, że na wieść o umieszczeniu akcji dodatku właśnie w podwodnym cudzie Rayana wzbudziła we mnie niezdrową ekscytację. I choć trwała ona do samej premiery, w trakcie rozgrywki coś pękło i początkowa euforia zamieniła się „tylko” w radość. Byłem zadowolony, że ujrzałem podwodną utopię jeszcze za jej „życia”.
Ta informacja brzmi jak niemiły, primaaprilisowy żart, jednak niestety jest prawdziwa. Założyciel i szef studia Irrational Games, Ken Levine, oświadczył, że zostanie ono całkowicie przebudowane. Zostanie w nim jedynie 15 pracowników, zaś nowe projekty będą znacznie mniejsze od poprzednich i dystrybuowane będą wyłącznie cyfrowo. Poza przygnębiającym faktem, iż ponad 100 utalentowanych ludzi straci pracę, wiadomość ta niesie ze sobą pytanie, co ta zmiana oznacza dla marki BioShock.
Sporo czekałem na jakąkolwiek wieść o kontynuacji dodatku do Bioshock Infinite, Burial at Sea. Poza ogólnym zaznaczeniem, że role się odwrócą i pokierować przyjdzie nam Elizabeth, nic konkretnego wiedzieć nie mogliśmy. W tym tygodniu wszystko się zmieniło i dostarczone informacje wystarczą, by mieć nieco szersze pojęcie o nowym DLC.
System Shock 2, dziecko drużyny dowodzonej przez Kena Levine'a oraz ekipy odpowiedzialnej za Thiefa, zadebiutował 14,5 roku temu i przez ten czas zdążyło obrosnąć małą legendą. W mojej świadomości gra ta zawsze istniała jako inteligentne połączenie RPG i FPSa, które było dużo dojrzalsze, niż typowe shootery z końcówki XX wieku. Tak się jednak złożyło, że mój rok 1999 był wypełniony zachwytami nad Soul Reaverem, czwartym Need for Speedem, GTA 2, Homeworldem czy pierwszym dodatkiem do Half-Life'a i na System Shock 2 miejsca zabrakło. Tak potężne braki w "grografii" wypada z czasem nadrobić, szczególnie że widniejąca obok ocena dobitnie świadczy o niemałym wrażeniu, jakie gra nadal wywołuje.
[achtung, będą fabularne spoilery pod koniec tekstu]
Taki szmat czasu po premierze… Gdy ograłem pełnoprawnego następcę – Infinite – gdy wszyscy już dawno przestali się nim podniecać – ja dopiero zabrałem się za pierwszego Bioshocka. I stojąc w obliczu napisania recenzji, czuję się naprawdę głupio. Tyle ochów, achów, artykułów i wszystkiego innego zdążyło się już przewinąć przez sieć, że mówienie czegokolwiek więcej i tak będzie powtarzaniem raz już wypowiedzianych rzeczy. Nie zmienia to jednak faktu, że po przejściu spacerem przez Rapture jedyne, co dudni mi w głowie, to ciche „would you kindly write this review?”. A, jak wiadomo, pewnym rzeczom po prostu nie sposób się sprzeciwić…
BioShock Infinite długo utrzymywał się na powierzchni bez bonusowej, płatnej zawartości. Ten stan rzeczy trwał do 30 lipca – wtenczas Ken Levine, główny producent gry, ogłosił powstawanie pierwszego fabularnego dodatku, a zarazem poinformował, że jeszcze tego samego dnia pojawi się inne, mniejsze i tańsze rozszerzenie. Nazywa się Clash in the Clouds i udostępnia cztery (nie)nowe areny, gdzie odpieramy kolejne – coraz trudniejsze – fale przeciwników.