Różnie mnie nazywają - ale uzyskałem pseudonim, więc żal z niego nie korzystać - Rywa. Zechciejcie posłuchać, co mam do powiedzenia. Jest to opowieść krótka, swoisty wstęp. Blogosfera, czyli ludzkie narzędzie do komunikacji niewerbalnej. Prawdziwy teatr. Pisarski teatr. Występ jednego człowieka przed tłumem czytelników.
Ładny ten napis na górze!
18 września minęło sześć lat od momentu publikacji pierwszego wpisu w Gralingradzie na gameplay.pl. Niepozorny cykl, który sporadycznie przeplatał newsy na stronie Gry-OnLine, przerodził się w bloga o grach, piłce nożnej, anime i wszystkim tym, co mnie pasjonuje. Sześć lat później cała ta moja inicjatywa rozrosła się jeszcze bardziej. Obecnie na cały projekt składają się dwa blogi, kanał YouTube, a także profile społecznosciowe na Facebooku i Twitterze. Śmiało mogę nazwać obecny etap swojej twórczej działalności w internecie Gralingradem 2.0.
Od dawna o tym myślałem i w końcu postanowiłem to zrealizować: typowo blogowy wpis z mojej strony. Na wszelki wypadek na końcu tytułu dodałem #, gdyby okazało się, że będzie tego więcej. Co tutaj znajdziecie? Moje biadolenie o grach, które aktualnie męczę, luźne przemyślenia o nich, które nie zasługują na cały osobny artykuł, również coś o filmach i być może nieco o muzyce. Prawdę mówiąc czytając to nie dowiecie się nic konstruktywnego. A więc do dzieła!
Zapraszam na kolejny, już siódmy odcinek ADG. Dzisiaj głównie (acz nie tylko) o grach z gatunku FPS. Jest też geneza skocznej piosenki krasnoludków ze Śpiącej Królewny. Czy wiedzieliście, że "hej ho, hej ho" to nawiązanie do ich przeszłości w wojskach desantowych?
Blogi i vlogi zna, czyta czy ogląda każdy, albo przynajmniej raz w życiu to zrobił. Ostatnio w sieci narobiło się ich mnóstwo, bo każdy może sobie jednego stworzyć i pisać, albo mówić na nim co chce. Nawet o tym, że niedawno zapchała mu się toaleta. Zróżnicowana tematyka takich stron i luźny styl pisania przebijają się do praktycznie każdej niszy oraz odbiorcy, co jest chyba największą zaletą. Czuć, że ktoś, kto stworzył wpis, jest człowiekiem takim samym jak my, tworzy rzeczy z pasją, a blog to dla niego hobby. Albo przynajmniej tak było. Niestety, ale jakiś czas temu ta cała blogosfera (czy jakkolwiek to się nazywa) uległa zmianie. Ludzie takie pisanie zaczęli traktować jak pracę, taplać się w ofertach marketingowych, a przede wszystkim – kochać się między sobą i nienawidzić. Pełno tu „wojenek” z niewiadomych powodów. Dlatego wszyscy od niedawna hucznie nazywają ją blongosferą.
Tak, jestem hejterem. Hejtuję blogerów, bo zazdroszczę im kasy, darmowych przedmiotów i wyjazdów, fanek oraz fanów. Nie znoszę tego, że są w każdym aspekcie lepsi ode mnie i dlatego ciągle ich krytykuję.
W ciągu paru dni wokół vlogosfery rozpętała się mała burza. Pokazuje ona niestety, w jakim stanie znajduje się, wyrosła nam radośnie scena YouTube’owa. Czym innym są Lekko Stronniczy, tworzący program, powiedziałbym rozrywkowo-publicystyczny, czym innym Wybuchające Beczki z Krzysztofem Gonciarzem, gdzie króluje forma komentarza, czym innym proste let’s playe z CTSG, Rojem czy Rockiem, a jeszcze gdzieś indziej czai się Niekryty Krytyk, ze swoim suchym jak skręty Kory humorem. Niestety na każdym z tych kanałów (no, za wyjątkiem LS), czeka tykająca bomba.
Zasadniczym błędem, będącym młodzieńczym trądzikiem polskiej blogosfery, jest opieranie swojej działalności na najbardziej podatnej i pozornie najaktywniejszej grupie – na (umysłowych) gimbazjalistach. Zjawisko gimbusiarstwa w polskim internecie jest niezaprzeczalne, co w żartobliwy sposób zauważył wspomniany już Gonciarz, zakładając nawet dla owego archetypicznego Gimbusa fanpage. Wydaje mi się jednak, że zupełne negowanie faktu zgimbazienia dużej części sieci, to nie głos rozsądku, a odgłos pocieszającego, nerwowego poklepywania po ramienu.
Do tworzenia pierwszego wpisu, na moim gameplay'owym blogu zasiadłam z przekonaniem, że doskonale wiem o czym chcę pisać, w jakiej formie pragnę podzielić się swoimi zainteresowaniami i jak zamierzam oczarować czytelnika. Przed ekranem laptopa usiadłam z wcześniej nakreślonym w umyśle planem działania. Wszystko wydawało mi się takie oczywiste: wystarczy dobry temat, przemyślana konstrukcja, odrobina humoru, szczypta fachowości i sukces gotowy. Mój naprędce sklecony plan, który zawisł nad stosem pomysłów na drugi, trzeci i enty wpis, zawierał w sobie multum ważnych i koniecznych punktów programu: zainteresować, rozśmieszyć, oczarować, rozkochać, powalić na kolana i przyprawić o szybsze bicie serca. Wszystko w idealnym porządku, w ściśle określonej kolejności. Wtedy właśnie, z przerażeniem odkryłam, że mój umysł, choć przecież świadom niedoskonałości swej właścicielki, stworzył plan całkowicie niekompletny. Z nieznanych mi przyczyn zapomniał uwzględnić w nim scenariusza: zanudzić, zniesmaczyć, narazić się na śmieszność, pomylić, zbytnio uprościć i nadmiernie skomplikować. Tym samym okazało się, że ja - zadeklarowana pasjonatka internetu, o pisaniu bloga wiem tak naprawdę bardzo niewiele...