Do niedawna nie byłem nigdy za granicą, ani nie leciałem samolotem, ale w końcu przestałem się bać i postanowiłem urzeczywistnić dwa swoje marzenia.
Pierwszym z nich było zobaczenie na scenie wirtualnej piosenkarki, Miku Hatsune, na punkcie której odbiło mi za sprawą kilku gier rytmicznych z jej udziałem. W ciągu kilku ostatnich lat, gdy szukałem jej teledysków do wpisów, w których wystąpowała natrafiłem na wiele kawałków Miku na żywo. Zacząłem się więc zastanawiać: Jak to jest bawić się na koncercie piosenkarki, która nie ma fizycznej formy? Te myśli towarzyszyły mi przez długi okres czasu. W głowie zakołatała nawet szalona myśl, o tym, że kiedyś wybiorę się na jej koncert, żeby poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. To były tylko takie puste rozważania, bo żeby zobaczyć Miku na scenie musiałby najpierw przyjechać z koncertem do Polski.
Wydana w 2000 roku na Dreamcasta Code Veronica była ostatnią częścią Resident Evil na duże konsole, która przypominała poprzednie odsłony pod względem prezentacji akcji i kierowania postacią. Potem Capcom zdecydował się na (r)ewolucję serii, czego efekty widzieliśmy w świetnej „czwórce” i zbierających różne oceny „piątce” i „szóstce”. Nie przypuszczałem, że słynną produkcję z zombi aż tak może przypominać inne dzieło z początków XXI wieku, na pozór zupełnie różny od niej Headhunter.
W Jet Set Radio nie grałem od lat. Zawsze zazdrościłem tej gry posiadaczom Dreamcasta, zaś jej sequela posiadaczom Xboxa. Jestem wielkim fanem SEGI i wielkim fanem Tonego Hawka – dlatego wyczekiwałem tego powrotu. I oto od dzisiaj grę można kupić w wersji na PlayStation 3 (posiadacze PS Plus), niedługo będzie dostępna na Xboxie 360 i PC. Jak po latach ma się Jet Set?
Bieżący rok nieuchronnie zbliża się ku końcowi i gdy tylko trwająca obecnie w najlepsze gorączka premier najgłośniejszych tytułów gier przeminie, zastąpi ją czas różnorakich plebiscytów i podsumowań. Tradycyjnie, wszystkie najlepsze nagrody zgarnie nowa odsłona „Call of Duty”, a część zainteresowanych – w tym i moja skromna osoba – rozpocznie narzekanie o niedocenienie prawdziwych pereł pokroju „Dark Souls”, dzięki czemu dopełni się coroczny rytuał. Zanim jednak to nastąpi, pragnę zachęcić Was do oderwania się na chwilę od podziwiania kolejnych zwiastunów gier, i zajmujących rozważań czy lubimy grać na siedząco, czy na leżąco oraz czy w którejś z najnowszych produkcji lepiej eksterminować wrogów wirtualnym kijem, czy pałką.
W zamian proponuję zabawę, którą zapamiętałem z jednego z for internetowych. Spróbujcie sobie przypomnieć jak przebiegała ostatnia dekada dla Was, jako graczy. Których tytułów oczekiwaliście? Co było największą niespodzianką? Jak wielki zachwyt wzbudzały nowinki technologiczne? A może mieliście chwile zwątpienia i porzuciliście na pewien czas granie jako hobby? Wybierzmy się razem w sentymentalną podróż w przeszłość przy pomocy niezbyt imponującego wehikułu czasu, który cofnie nas jedynie o dziesięć lat.
Ah, Dreamcast. Co to była za konsola. Co to był za sprzęt. A jakiego miała pada! Takich rzeczy się nie zapomina. Mój osobisty, makaroniasty egzemplarz spoczywa od dobrych paru lat w piwnicy, bo jakoś nie miałem czasu i funduszy, żeby naprawić/wymienić zajechany laser. Konsola posłużyła mi jednak solidnie, zapewniając wiele miło spędzonych chwil. Jak dobrze zatem wiedzieć, że twórcy tej stosunkowo szybko uśmierconej konsoli nie zapomnieli o niej. Co więcej, bardzo chętnie zaprojektowaliby jej następcę.
Jeszcze tej jesieni fani oldskulowych strzelanek, będący posiadaczami Xboksa 360, otrzymają okazję zaopatrzenia się jeden z najciekawszych tytułów należących do tego gatunku.