W kilku słowach o Miku Expo 2018 w Londynie - squaresofter - 12 grudnia 2018

W kilku słowach o Miku Expo 2018 w Londynie

Do niedawna nie byłem nigdy za granicą, ani nie leciałem samolotem, ale w końcu przestałem się bać i postanowiłem urzeczywistnić dwa swoje marzenia.

Pierwszym z nich było zobaczenie na scenie wirtualnej piosenkarki, Miku Hatsune, na punkcie której odbiło mi za sprawą kilku gier rytmicznych z jej udziałem. W ciągu kilku ostatnich lat, gdy szukałem jej teledysków do wpisów, w których wystąpowała natrafiłem na wiele kawałków Miku na żywo. Zacząłem się więc zastanawiać: Jak to jest bawić się na koncercie piosenkarki, która nie ma fizycznej formy? Te myśli towarzyszyły mi przez długi okres czasu. W głowie zakołatała nawet szalona myśl, o tym, że kiedyś wybiorę się na jej koncert, żeby poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. To były tylko takie puste rozważania, bo żeby zobaczyć Miku na scenie musiałby najpierw przyjechać z koncertem do Polski.

Japonię już dawno podbiła i tam koncerty skupiające tysiące jej fanów są już normą. Wirtualna piosenkarka nie obrazi się nigdy na swoich fanów, nie straci głosu, ani nie poczuje się źle na tyle, że będzie niedysponowana w dniu swojego występu przed publicznością. Co najwyżej projektor wyświetlający jej sylwetkę może się zepsuć i to w zasadzie wszystko, co mogłoby uniemożliwić jej fanom zobaczenie jej na żywo.

Miku jest programem komputerowym wykorzystującym bank głosowy japońskiej aktorki głosowej, Saki Fujity, która podkłada swój głos bohaterom takich anime jak Attack on Titan lub Working!!

Wszystko to, co i jak zaśpiewa Miku zależy tylko i wyłącznie od kreatywności jej fanów. Raz może to być spokojna ballada a innym razem utwór, w którym młoda wirtualna gwiazda, której znakiem rozpoznawczym są jej dwa kucyki sięgające aż do samej ziemi, wypluwa z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, czyli w sposób niemożliwy do zaśpiewania przez żywą osobę.

Turkusowo-włosa piosenkarka jest po prostu dokładnie taka, jaka ma być w oczach jej fanów. Tylko tyle i aż tyle.

Gdy przez przypadek dowiedziałem się, że Miku zaśpiewa po raz pierwszy w Europie na początku grudnia tego roku (Paryż, Berlin i Londyn) przed europejską publicznością, to strasznie się ucieszyłem. Pomyślałem sobie, że fajnie by było, gdyby zawitała też kiedyś do naszego pięknego kraju a wtedy może przeżyłbym coś tak niesamowitego jak kiedyś na krakowskim koncercie poświęconym muzyce z mojej ukochanej serii gier, Final Fantasy, na którym widziałem nawet jej twórców.

Z drugiej strony jednak pomyślałem sobie, że Miku może równie dobrze nigdy nie zawitać do Polski. I co wtedy? Jeśli nie wybiorę się do którejś z tych wielkich europejskich stolic, to stracę niepowtarzalną szansę przeżycia niesamowitej przygody.

Moim drugim marzeniem było zobaczyć kiedyś Londyn.

Bałem się. Strasznie się bałem. Kiedyś miałem okazję wyjechać za pracą do Anglii. nie zrobiłem tego, bo bałem się zaryzykować. Sprzed nosa uciekła mi ciekawa perspektywa rozwoju zawodowego. Nigdy nie wybaczyłem sobie tej tchórzliwej decyzji.

Los potrafi czasem się do nas usmiechnąć i otrzymałem kolejną szansę na zobaczenie Londynu, w którym zakochałem się blisko dwadzieścia lat temu, grając w Metropolis Street Racer na Dreamcaście. Okolice Trafalgar Square, pałacu Buckingam, Big Bena, opactwa westminsterskiego i St James’s Park stanowiły doskonałe miejsca do sprawdzenia swoich rajdowych umiejętności w grze wideo. MSR uwielbiam do dziś za tamten niepowtarzalny klimat.

Choć w tygodniu poprzedzającym londyński występ Miku, który miał się odbyć 8 grudnia 2018r. wielokrotnie rezygnowałem z zagranicznego wyjazdu,  coś mnie tknęło podczas oglądania ceremonii rozdania nagród za najlepsze gry tego roku. Raz po raz RDR2 coś wygrywało, więc wyłączyłem transmisję w cholerę a gdy zauważyłem, że na koncert vocaloidki  zostały już tylko trzy ostatnie bilety, wiedziałem, że albo odważę się na to, aby przeżyć coś niepowtarzalnego, albo już zawsze do końca życia będę zgryźliwym tchórzem narzekającym na kolejne stracone szanse.

Wybrałem to pierwsze … i przeżyłem jedną z najwspanialszych przygód w życiu.

Kupiłem bilety lotnicze do Londynu, spakowałem do plecaka artykuły pierwszej potrzeby i wynająłem hostel mieszczący się ok. kilometra od hali Olympia, w której miała wystąpić Miku i jej przyjaciele. Wszystko to robiłem pierwszy raz w życiu. Chciałem jednak sprawdzić  w praktyce wiedzę, którą zdobyłem pracując w jednym z lubelskich biur podróży.

Strasznie się ze wszystkim guzdrałem, więc gdy w dniu wylotu z Polski na pół godziny przed zamknięciem bramki lotniskowej byłem w kompletnie nieznanej części Świdnika omal nie miałem zawału serca. Wydałem sporo pieniędzy na bilety, nocleg i koncert a zacząłem się poważnie obawiać o to, że zdążę na samolot. Gdyby tak się stało, to wyszedłbym na kompletnego idiotę przed wszystkimi znajomymi, którym zacząłem się już  chwalić swoją angielską eskapadą. Na całe szczęście jakaś młoda dziewczyna w okularach stojąca z koleżanką obok przystanku zamówiła mi taryfę i w ostatniej chwili udało mi się dotrzeć  na świdnickie lotnisko. Z sercem w gardle przeżyłem swoją pierwszą odprawę. W poczekalni lotniskowej dowiedziałem się o opóźnieniu lotu, więc mogłem się przynajmniej uspokoić.

Dziwnie się czułem, lecąc pierwszy raz samolotem, ale moment startu i tąpnięcie na płytę lotniska w angielskim Luton zapamiętam na długo. W Londynie wylądowałem późno w nocy, więc nie miałem czasu na zwiedzanie. Jedyne co chciałem zrobić, to znaleźć wspomnianą wcześniej noclegownię i położyć się spać. Nie było to takie proste, bo o Londynie nie wiedziałem zupełnie nic. Na szczęście jeden z pracowników na lotnisku poratował mnie mapą, która ułatwiła mi orientację w terenie. Sporo się naszukałem tego hostelu, ale na całe szczęście natrafiłem na przechodnia, który zarezerwował tam pokój. Dobrze się stało, bo już się obawiałem, że będę nocował na ulicy.

Nie spałem długo, ale wystarczająco długo, aby wypocząć. Obudziłem się dosyć wcześnie w dniu koncertu, zjadłem śniadanie i udałem się czym prędzej przez pobliski park w kierunku hali koncertowej. Chciałem ją zobaczyć przed koncertem, żeby jej później nie szukać i pluć sobie w brodę, że się spóźniłem na koncert, na który poleciałem samolotem do innego kraju.

Gdy tylko trafiłem we właściwe miejsce i zobaczyłem baner z Miku informujący o braku biletów wiedziałem, że jestem w dobrym miejscu.

Miałem cały dzień dla siebie, więc gdy tylko zobaczyłem, że spod pobliskiego przystanku mogę się udać na Trafalgar Square udałem się tam natychmiast. W końcu zobaczyłem te wszystkie atrakcje turystyczne, o których zawsze marzyłem. Londyn mnie zauroczył swoim klimatem, nawet pomimo tego, że połowa centrum jest rozkopana a z Big Bena, to widziałem jedynie wieżę zegarową.

Zmiana warty przy Buckingham Palace, tabuny turystów ciągnące się ulicami, mężczyźni ubrani w tradycyjne szkockie kilty i grający na dudach, angielskie piwo w typowym angielskim pubie oraz przechadzka po parku pełnym pelikanów, kaczek, gęsi  a nawet wiewiórek to coś, co z pewnością zapamiętam z mojego londyńskiego spaceru. St. James’s Park przypomniał mi lubelski Ogród Saski. Skala oczywiście nie ta sama, bo ten londyński park został stworzony z myślą o jednym z krółow angielskich, był wielokrotnie modernizowany a dziś, gdy monarchia angielska jest już tylko kolejną angielską atrakcją turystyczną, to każdy może tam spacerować, odpoczywać, czy przekąsić coś w pobliskiej restauracji, jeśli nie przeszkadza mu towarzystwo gołębi podczas posiłku.

Nachodziłem się trochę po Londynie, dlatego też gdy postanowiłem w końcu udać się w kierunku Olympii, to już praktycznie nie czułem nóg. Planowałem coś zjeść przed koncertem, ale gdy jacyś fani Miku poprosili mnie o zrobienie im zdjęcia pod szyldem z Miku a w okolicy zaczęły pojawiać się cospalyerki i fani vocaloidów w różnym wieku, to nagle przeszła mi ochota na jedzenie. Chciałem zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy przyszli zobaczyć swoje ukochane wirtualne gwiazdy. Widziałem tam sporo młodych dziewczyn i chłopaków, całe rodziny a nawet facetów po czterdziestce.

Żeby nie zanudzić się w kolejkach oczekujący fani mogli kupić jakieś pamiątki, coś zjeść, gdyż pobliska pizzeria nawiązała współpracę z właścicielem hali targowej, pokolorować małe głowy Miku, napisać coś od siebie i przykleić to do wielkiej tablicy. Nie udało mi się tego zrobić, ale przynajmniej przyczepiłem znaczek na mapie świata, że jestem z Lublina i z tego, co widziałem nie byłem jedynym polskim fanem Miku na tym Expo. Najwięcej było oczywiście Anglików, ale na koncercie byli też ludzie z całego świata.

Nie było nas dużo, ale gdy po ponad dwóch godzinach wreszcie zobaczyliśmy małą vokaloidkę, to wszyscy oszaleliśmy ze szczęścia. Ktoś mnie niedawno pytał: Jakie to uczucie być na koncercie wirtualnej piosenkarki? Wspaniałe.

Miku może jest jedynie trójwymiarową projekcją wyświetlaną przez projektor, ale poprzez swój śpiew, taniec i muzykę stara się przekazać ludziom wszystkie uczucia, którymi darzą ją wszyscy twórcy jej kawałków, fanartów itp. Może i nie jest prawdziwa, ale radość ludzi, którzy przyszli zobaczyć jej sceniczne wygibasy już jest i naprawdę trzeba sporo energii, żeby przetrwać koncert kogoś, kto nigdy się nie zmęczy.

Nie chciałem być gorszy niż jej młodsi fani i nawet pomimo tego, że nie czułem za bardzo nóg na tym koncercie wrzeszczałem z całej siły w płucach, bo kto wie, czy będę miał jeszcze sznasę kiedykolwiek zobaczyć koncert vocaloidów?

Nigdy nie zapomnę chwili, gdy Miku pojawiła się na scenie pierwszy raz, następnie zaśpiewała i zatańczyła przy kawałkach, które znałem tylko z gier wideo, gdy przywitała się z widownią i zakończyła swój występ w pięknym stylu wywołana przez nią na bis.

Mógłbym napisać kolejnego bloga o ogrywanych grach lub narzekać jak inni na to,  jaka ta Anglia brzydka i deszczowa a chodzenie na koncert hologramów to jeden z pierwszych kroków do zagłady ludzkości. To są jednak wszystko bzdury powtarzane przez ludzi zadowolonych ze swojego minimalistycznego podejścia do życia. Oni nie mają nawet siły, aby marzyć.

Marzyć każdy może, ale tylko ci najodważniejsi potrafią urzeczywistnić te marzenia. Nie żałuję weekendu spędzonego z tą wirtualną weekendową dziewczyną, o której tyle się opisałem w swoich tekstach.

Jestem wdzięczny koleżance, która otworzyła mi oczy na pewne sprawy w życiu i pomogła mi zdobyć się na odwagę, aby przeżyć jedną z najbardziej niesamowitych przygód w zupełnie obcym mi świecie, który okazał się o wiele bardziej przyjazny niż początkowo zakładałem.

squaresofter
12 grudnia 2018 - 20:09