Gry JRPG mają są produkcjami raczej niszowymi. Tytuły nastawione na wiele godzin rozgrywki, sporo grindu i systemy walki opierające się w znacznym stopniu na grzebaniu w menu. To sprawia, że tylko część graczy ma ochotę zmierzyć się z tymi grami. Co jednak gdyby ktoś chciał stworzyć grę JRPG, która będzie bardziej przystępna? Czy takie rozwiązanie ma sens i czy KEMCO jest w stanie dostarczyć nam świetny tytuł?
Fani gier o wyścigach motocyklowych mają trochę przewalone. Zarówno na konsolach jak i komputerach można ze świecą szukać produkcji o tej tematyce. Jeśli chciałoby się jeszcze coś w klasie produkcji wysokobudżetowych, to jesteśmy kompletnie bez nadziei. Osobiście ostatnimi laty przychodzi mi do głowy jedynie DriveClub z dodatkiem Bikes oraz RIDE. Dlatego też fani jednośladów muszą zwrócić swoją uwagę w kierunku pozycji takich jak Moto Racer 4. Tylko czy produkcja ta zasługuje nawet na odrobinę zainteresowania ze strony graczy?
Od lat toczy się wielka wojna o rząd dusz i przyszłość naszego gatunku. Koty czy psy? Które zwierzęta są fajniejsze, lepsze i sprawdzają się jako życiowy towarzysz. Obie strony boju mają ciężką amunicję, która materializuje się w postaci przeróżnych argumentów. Grupa szaleńców postanowiła jednak na najodważniejszy ruch w historii świata. Co gdyby do naszej gry o kotach wsadzić psy? W ten sposób powstało Cat Quest II.
Kolejne studio znika z branży gier wideo. Tym razem nie jest to jednak efekt działań giganta pokroju EA czy Activision, który uznaje, że można zaoszczędzić parę groszy wywalając masę ludzi na zbity pysk. W tym przypadku realia okrutnego rynku pokazały prawdę. Jeśli ktoś tworzy gry, które nie interesują (prawie) nikogo to na nich nie zarabia. Oznacza to, że pewnego dnia trzeba zwinąć biznes i zająć się czymś innym. Dlaczego więc taki oczywisty przypadek jest dla mnie interesujący?
Czas płynie w zawrotnym tempie. Właśnie minęło 20 lat od premiery Blair Witch Project. Przełomowy horror dał początek nowej fali straszaków i na zawsze zmienił kino. Nieudane sequele, okropne zabawki i antyczne gry wideo sprawiły, że kultowy film jest również przykładem tego jak łatwo zniszczyć dochodową markę. Wraz z biegiem lat ludzie zapomnieli o wiedźmie z Blair. Czy czwarta gra o szwendaniu się po przeklęty lesie przywróci blask serii. Czy polskie studio Bloober Team udowodni, że zasługuje na miejsce pośród najlepszych deweloperów horrorów? Przekonacie się o tym wszystkim tylko jeśli zagracie w Blair Witch. Ewentualnie możecie poświęcić kilka minut i przeczytać moją opinię.
Za kilkanaście dni premiera The Surge 2. Gra zapowiada się dosyć dobrze, ale mam pewne zastrzeżenia co do tego czy czeka nas prawdziwy hit godzien stania obok tytułów takich jak Dark Souls, Bloodborne czy Nioh. Dlatego też w ramach przypomnienia postanowiłem podzielić się moimi uwagami na temat części pierwszej, która była sporym krokiem w przód wzgledem ich innego "klonu soulsów" - Lords of the Fallen
Żyjemy w mrocznych czasach. Wszystko jest w porządku do momentu, gdy zatrzymamy się na chwilkę i zdamy sobie sprawę z tego co dzieje się wokół nas. Śmierć, wojna, ludzie wciąż cierpią z głodu, a kilka koncernów posiada większość planety. Stoimy na krawędzi zagłady i nie zdajemy sobie z tego sprawy. W przyszłości może być jeszcze gorzej. The Surge zdaje się przedstawiać nam wizję tego, co będzie się ze światem działo za te kilkadziesiąt lat. Czy jest dla nas jakakolwiek nadzieja? No i czy najnowsza produkcja Deck 13 warta jest naszej kasy?
Rodzina jest najważniejsza. Przynajmniej takie są moje wnioski po obejrzeniu wszystkich części niekończącego się cyklu o superbohaterach w samochodach. Nie wiem czy pan Diesel ma 100% racji, ale twórcy Children of Morta się z nim zgadzają. Dlatego też otrzymujemy grę o dosyć nietypowej rodzince. No chyba, że wspólne zabijanie potworów to norma, a ja jestem jakiś dziwny?
Mniej więcej trzy lata temu miałem okazję zagrać w Root Letter. Jest to gra typu visual novel z naprawdę fajnym motywem wymiany listów pomiędzy głównym bohaterem a pewną tajemniczą dziewczyną. Teraz na rynek trafia Root Letter: Last Answer. Jako, że podobał mi się oryginał postanowiłem sprawdzić nowy tytuł.
Spędziłem wiele godzin przy przeróżnych automatach podczas częstych wizyt w salonach gier. Do moich ulubionych produkcji należały wszelkiej maści chodzone bijatyki . Gatunek ten jest nierozerwalnie związany z automatami. Dlatego wraz ze zniknięciem salonów gier i wozów Drzymały zniknęły też chodzone bijatyki. Gatunek ewoluował i przeobraził się w coś innego, co bardziej pasuje do współczesnych standardów. Mi jednak od czasu do czasu brakuje prostej, ale fajnej gry o obijaniu wszystkiego co pojawi się na ekranie. Dlatego też niezwykle ucieszyła mnie premiera The Ninja Saviors: Return of the Warriors.
Minął już prawie rok od ostatniej premiery ostatniej dużej gry typu musou. Dla większosci graczy nie ma to wielkiego znaczenia, ale fani tych gier czują głód. W końcu ile można wytrzymać bez rozwalania dziesiątek jeśli nie setek przeciwników jednym combo? Jak można żyć jeśli gra wymaga od nas więcej niż klepania kwadratu? Na szczęście nie zostaliśmy kompletnie opuszczeni i na rynek trafia nowa pozycja inspirowana cyklem gier od Koei Tecmo. Tylko czy Utawarerumono: Zan dostarczy fanom siekania odpowiednich wrażeń?
Ponad 5 lat temu miałem okazję zagrać we wczesna wersję tytułu znanego dzisiaj jako Wreckfest. Wtedy była to jeszcze produkcja znana jako Next Car Game. Trochę czasu spędzonego z tą grą przekonało mnie, że na rynku jest miejsce dla zakręconych ścigałek. Jednak było to tak naprawdę tylko demko produkcji, która miała się kiedyś pojawić. Szybko zapomniałem o tym tytule i zaginął on w czeluściach mojej biblioteki Steam. Teraz pełna wersja gry znana jako Wreckfest ląduje na konsolach. Czy popełniłem błąd zapominając o tej gierce?