Mogę śmiało powiedzieć, że Luzaki i kujony to jeden z moich najukochańszych seriali. Mogłabym do niego wracać, oglądać fragmentami, albo napawać się samą czołówką. Dlaczego zatem jakiś niedobry ktoś postanowił go skasować i zakończyć losy bohaterów na jednym sezonie?
Pewnego razu w odległym mieście Meksyk spotkał się chłopak z dziewczyną – oboje zafascynowani muzyką gitarową, oboje lubujący się w mocniejszych brzmieniach. On miał kapelę thrashmetalową, ona postanowiła do niej dołączyć. Okazało się jednak, że Meksyk nie jest gotowy na pikantniejsze granie. Duet pożegnał kolegów z zespołu i wybrał się w podróż po Europie. Sprzedali gitary elektryczne, kupili akustyczne. Drapieżnego grania nigdy nie porzucili, zmienili jednak nieco repertuar. Pracowali nad własnymi kawałkami, lecz nie stronili od coverów. Odkąd opuścili swój rodzinny kraj, wypracowywali swój styl, szkolili się w obranych technikach. Trudno uwierzyć, że żadne z nich nie ma wykształcenia muzycznego. Grywali na ulicach, w pubach, kawiarenkach. Pomieszkiwali w Niemczech, Danii, aż w końcu w Dublinie poczuli się jak u siebie w domu. Nikt nie przypuszczał, że z ulicy trafią na scenę festiwalu Oxygen. Mimo że potrafili w ciągu dnia grania wyciągać kilkadziesiąt funtów, nie podejrzewali, że kiedykolwiek przyjdzie im współpracować z samym Hansem Zimmerem. Kim są bohaterowie historii? Rodrigo y Gabriela.
Na film Frank czekałam od pierwszej informacji i zdjęcia, z których wynikało, że Michael Fassbender zagra w muzycznej komedii i przez cały czas będzie nosił na swojej własnej łepetynie gigantyczną, kreskówkową głowę z jakiegoś tworzywa. I że będzie śpiewał. Jeśli sam ten opis brzmi dla Was odpowiednio wyjątkowo i intrygująco, zapewniam, że film też taki będzie. Choć pomysł zasłonięcia Fassbenderowi twarzy wydaje się być szalonym, sto milionów razy lepiej jest wydać kasę na Franka (którego premiera już 11 lipca), niż na kolejne Transformersy, mówię Wam.