Pamiętam swoje pierwsze klocki Lego. Znalazłam je pod choinką w wielkim czerwonym plastikowym pudełku z pokrywką przypominającą klocek. Miałam wówczas trzy lata. Pamiętam, jaki hałas robiły klocki przy wysypywaniu, pamiętam ból towarzyszący nadepnieciu któregoś z elementów. Wiaderko później przejęła moja siostra, a następnie klocki powędrowały w świat do innych dzieci. Przypominam sobie, że głównie budowałam domki, piramidy i samochody. Pewnie przy obecności kuzyna zdarzyło mi się popełnić jakąś klockową broń. Sentyment do Lego pozostał. Dziś już nie buduję, lecz od jakiegoś czasu zachwycam się pomysłowością, jaka towarzyszy twórcom reklam Lego.
Każdy z nas ma swoje strachy z dzieciństwa. Jedni drżeli na widok Gargamela, innym zaszła za skórę Buka. Muminki zresztą miały wiele niepokojących momentów. Pamiętam odcinek o nawiedzonym statku i jakiejś zimowej zjawie, która oczarowywała, by następnie zamrażać swe ofiary. Jednak Muminkowe strachy to pestka. Myślę, że nie miałam więcej niż 4 lata, gdy przyszło mi się zmierzyć z Bliskimi spotkaniami z Wesołym Diabłem. Nie mam pojęcia, z jakiej okazji wraz grupą innych niewinnych dzieci znalazłam się w kinie. Z przedszkolem? W ramach imprezy „z pracy” kogoś z rodziny? Nie wiem. Wiem tylko, że Diabeł Piszczałka pozostawił spustoszenie w moim nieletnim umyśle. Po ponad dwudziestu latach od projekcji, mając nadal w pamięci straszliwą gębę, łzy i motyw z papierem toaletowym, postanowiłam się zmierzyć z koszmarem. Efekt? Nadal twierdzę, że to nie jest film dla małych dzieci.
Są takie książki, których czytanie sprawia wielką radość zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Mimo iż powstawały głównie z myślą o najmłodszych, dorośli również dali się im uwieść. W latach 50-tych XX wieku spotkało się w Paryżu dwóch panów – jeden był mistrzem słowa, drugi rysunku. Połączenie dwóch talentów powołało do życia Mikołajka i jego okropnie sympatycznych kumpli z klasy – Alcesta, Euzebiusza, Rufusa, Gotfryda, Joachima, Ananiasza, Maksencjusza, Kleofasa i innych. Rene Goscinny i Jean-Jacques Sempe czerpiąc z własnych doświadczeń z dzieciństwa, wykreowali wspaniały świat chłopięcych psot, kłótni, bijatyk, nieposłuszeństwa, lecz wszystko to w ramach wspaniałych przyjaźni, bo przecież kumple są najważniejsi. Poznałam tę gromadkę w dzieciństwie, ale dopiero mając lat 26 zaprzyjaźniłam się z nimi na dobre. Nic Wam to nie mówi? Serio? Cóż, może czas zatem poznać Mikołajka i niesfornych chłopaków?
Przez okrągły rok milczałam, ale tekst z moim prywatnym podsumowaniem czytelniczym musi być! W tym roku moje osiągi są znacznie skromniejsze, choć wymykam się z pewnością statystykom dotyczącym czytelnictwa w Polsce. Nie przedłużając, zapraszam Was na wycieczkę po tegorocznych lekturach!
Na takie filmy jak Dziewczyna z szafy Polski Instytut Sztuki Filmowej powinien dawać pieniądze częściej, niż na tarzające się w przeszłości filmy starych mistrzów. Bodo Kox, znany w offowym światku twórca filmowy, wkroczył do głównego nurtu w najlepszy możliwy sposób - tworząc oryginalny, pomysłowy i bardzo ładny film z ciekawymi postaciami. Polecam na samym starcie (i polecę jeszcze na koniec).
Mózg jest najbardziej fascynującym organem, jaki posiadamy wewnątrz siebie. To swoiste centrum dowodzenia zarządza naszymi procesami życiowymi, przypisuje mu się odpowiedzialność za naszą inteligencję, mądrość, refleksyjność, procesy myślowe. Posiada około 86 miliardów neuronów, 10 trylionów synaps, nie wie co to ból ze względu na zerową ilość receptorów bólu, wykonuje 10 000 000 000 000 000 obliczeń na sekundę. Czy taki wybitny organ można oszukać? Czy można się z nim bawić? Można.
10 lipca 1973 roku w Pradze rozpędzona ciężarówka wjeżdża w tłum ludzi, czekających na przystanku tramwajowym. Za kierownicą siedzi dwudziestodwuletnia, drobna dziewczyna – spokojna, opanowana. Na miejscu giną trzy osoby, w ciągu kilku następnych miesięcy, w wyniku poniesionych obrażeń, umrze jeszcze pięć. Nieszczęśliwy wypadek? Zasłabnięcie? Utrata kontroli nad pojazdem? Wpływ alkoholu lub narkotyków? Nie. To była zemsta na społeczeństwie.
Roman Cílek odświeża w swoim reportażu historię Olgi Hepnarovej, dziewczyny, która jako ostatnia kobieta w historii Czechosłowacji została skazana na karę śmierci. W Ja, Olga Hepnarová stara się rzetelnie odtworzyć życie dziewczyny w sposób neutralny – ani jej nie usprawiedliwiając, ani nie osądzając. Kreśli jednak skomplikowany rys, który podejrzewam w każdym czytelniku wzbudzi zgoła inne emocje.
Dawno nie byłam w kinie na porządnym thrillerze. Ostatni tytuł, jaki przychodzi mi na myśl to Dziewczyna z tatuażem, a było to 1,5 roku temu. Na Labirynt wybrałam się w ciemno, nie czytając nawet, jaką tematykę porusza. Moja wiedza ograniczała się do dwóch faktów: czas trwania - 2h 26 minut, w obsadzie - Jake Gyllenhaal i Hugh Jackman. Ryzyko długich filmów polega na tym, że zamiast treściwej, trzymającej w napięciu historii, możemy otrzymać rozwleczoną do granic możliwości opowieść bez polotu (trochę tak miałam z Zodiakiem Finchera, wybaczcie :P). Denis Villeneuve wiedział, co robi, bowiem jego film trzyma w napięciu od początku do końca i serwuje widzom uczucie niepokoju porównywalne do tego, które odczuwają jego bohaterowie.
Kiedy byłam małą dziewczynką i rodzice czytali mi bajkę o Czerwonym Kapturku, mój umysł nie mógł pojąć, dlaczego mama Czerwonego Kapturka jest taka... nieodpowiedzialna. Każe iść Kapturkowi przez ciemny las do chorej babci. Nie mogły iść razem? Która z mam puściłaby własne dziecko prosto w otchłań mrocznego lasu? Bo to, co spotkało Kapturka, ewidentnie było winą matki. Nigdy moimi wątpliwościami nie podzieliłam się z rodzicami, ale doskonale wiedziałam, że moi by tak nie postąpili. Kapturek miał po prostu wyrodną matkę. I mimo happy endu, zawsze czułam niesmak. Nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi się zmierzyć z tą historią raz jeszcze w nieco innej odsłonie, będąc już nieco starszą. Mowa tutaj oczywiście o The Path.
Gry planszowe kojarzę z dzieciństwem – niepogoda za oknem, choroba, sobotni poranek z rodzicami, czy wieczory spędzone z babcią. Tak właśnie spędzało się czas. Później przyszły inne atrakcje, zaś gry odeszły w zapomnienie (prócz świątecznych rozgrywek w Scrabble). Zdarzyło się jednak tak, że w ramach prezentu weszłam w posiadanie gry wspaniałej, pobudzającej wyobraźnię, a imię jej – Dixit.
Pamiętacie Boggle? Taką grę słowną. W zestawie było przezroczyste pudełeczko z 16 kostkami, na których nadrukowane były litery. Gracz potrząsał pudełeczkiem (robiąc przy tym niemiłosierny hałas), a kostki lądowały w swoich przegródkach w pudełeczku. Z wylosowanego układu liter trzeba było stworzyć jak najwięcej słów. Do zestawu dołączona była klepsydra, która odmierzała 3 minuty. Za trzyliterowe słowa otrzymywało się jeden punkt. Im więcej więcej liter w wyrazie, tym więcej punktów się zgarniało. Podobna gierka przeżywa swój renesans w obrębie Facebooka, ale również niezależnie od niego - Słowotok.
Załóżmy, że się nudzisz. Wiem, wiem. Człowiek inteligentny NIGDY się nie nudzi, ale załóżmy, że jednak nuda zaatakowała. Nie masz ochoty nigdzie wyjść, nie masz ochoty na książkę, TV też nie pociąga. Bezczynność też eliminujesz, bo szkoda marnować własne szare komórki. Pograłbyś w gry planszowe, ale do tego potrzeba więcej osób, a tak się składa, że jesteś sam. Cóż, z pomocą może przyjść gierka, którą poznałam... (liczę...) 9 lat temu i nadal do niej powracam, a imię jej CHROMATRON.
Wszyscy wiedzą doskonale, że gdy w reklamie wystąpi znany aktor, reklama staje się tysiąc razy lepsza. Ewan McGregor zachwala auto. Antonio Banderas po posiłku sięga po gumę. Hugh Laurie, Matthew Fox i Gerard Butler gładką cerę zawdzięczają pewnemu kremowi. Eva Longoria sugeruje, że kocha koty i karmi je karmą określonej marki. Zaś Charlize Theron jest gwiazdą z klasą, dzięki konkretnemu zapachowi. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Produkt ze znaną twarzą sprzedaje się lepiej. Z jednej strony reklama może wieńczyć szczyt popularności. Z drugiej - może być małą produkcją, od której kariera dopiero się rozpocznie. I taki postawiłam sobie cel - odgrzebać zapomniane reklamówki wielkich dziś gwiazd z czasów, kiedy nikt nie znał ich nazwisk.
Zaczęło się w czasach, gdy nie każdy miał w domu Internet. Ja nie miałam, kolega studiujący wówczas w Krakowie miał. W związku z tym, że miał – ściągał to i owo. A że dobrym kolegą był (i nadal jest!) przesyłał mi płytki z różnymi swoimi odkryciami. Tak właśnie trafił do mnie folder zatytułowany You All Look the Same To Me. Nie będzie zaskoczeniem, gdy napiszę, że był tam kawałek, który rozkładał mnie na łopatki. Za każdym razem. Nikogo również nie zdziwi, gdy napiszę, że był to utwór Again.
Archive – ponoć nie zespół, a kolektyw. Archive – ponoć dzieli fanów na zwolenników starego zes... kolektywu i nowego. Archive – nazwa, która dla różnych wyszukiwarek wcale oczywista nie jest. Archive – fajne dziewczyny, kochani chłopcy, którzy bez wątpienia znają się na swojej robocie i... już w poniedziałek, 27 sierpnia, będzie można zakupić ich najnowszy album With Us Until You're Dead. Zatem jest to świetna okazja, by przedstawić dotychczasowy dorobek grupy.
Robienie list wszelkiego rodzaju jest fajne. Ponoć ich tworzenie sprzyja kreatywności. No to robię takie listy – listy filmów do obejrzenia, listy książek do przeczytania, listy płyt do kupienia... listy zakupów i rzeczy do zrobienia. Ostatnio zastanawiałam się, jakie książki z czasów podstawówkowych wspominam najlepiej i które z nich pozostały mi głęboko w pamięci. Zatem – oto moje TOP10 książek z dzieciństwa (kolejność bardzo przypadkowa).
PAMIĘTNIK TATUSIA MUMINKA
Tove Jannson
Doskonale pamiętam, że miałam 8 lat i książkę tę zgłębiałam w czasie ferii zimowych u babci. O Muminkach przeczytałam kilka książek, jednak ta urzekła mnie najbardziej. To taka męska przygoda w wydaniu Taty Muminka ;) Tak, tak. Zanim Tata Muminka poznał Mamę Muminka i zanim przyszedł na świat Muminek, już zwany był Tatą Muminka. Książka opowiada o młodości, podróżach, dojrzewaniu, miłości, o męskiej przyjaźni z tatą Włóczykija i tatą Ryjka (tak, oni też mają swoich ojców!). A wszystko to odpowiednio barwne, malownicze, ale momentami mroczne.