Równo dwadzieścia lat temu dwie małe rączki obejmowały z przejęciem szary kawałek plastiku podłączony do trochę większego szarego pudełka, od którego kabel prowadził w końcu do mieniącego się kolorami ekranu. Na ekranie fioletowy smok ganiał za owcami po polach. Co jakiś czas ze zgrozą spoglądał na podróżnika, mającego zabrać go balonem do innych światów. Choć małe rączki z całą pewnością poradziłyby sobie z niebezpieczeństwami czyhającymi za horyzontem, bały się nakazać choćby krok w tym kierunku. Jak to jednak w życiu bywa, ze strachem dało się walczyć – coraz śmielsze wychylenia analoga posyłały gada na coraz to dalsze podróże. I choć dłonie na szarym padzie szybko przestały pocić się w obliczu nieznanego, można było dostrzec, że wyraźnie poluźniają chwyt, gdy tylko smok wracał do najpierwszej z pierwszych krain. W tym pozbawionym jakichkolwiek zagrożeń azylu powtarzane po tysiąckroć, te same ruchy gałek pozwalały odgrywać wirtualną postacią wyimaginowane scenariusze. Jedni bawili się figurkami na dywanie, inni smokami na polanie.