Square to w filmie Rubena Ostlunda fragment miejskiej przestrzeni, kwadrat troski i wzajemnego wsparcia. Gdy jakaś osoba w nim stanie, przechodzień musi udzielić jej pomocy, niezależnie od tego na czym miałaby ona polegać. Square, jako prowokacyjna wystawa artystyczna, to również metafora całego dzieła, z ironią piętnującego współczesne relacje międzyludzkie.
Szwedzki twórca dał się poznać szerszej publiczności „Grą” z 2011 roku, lecz na reżyserskie wyżyny wyniósł go „Turysta”, za którego otrzymał jedną z nagród w Cannes. O tym, że lubi prorokować, można dowiedzieć się śledząc jego wypowiedzi. Ostlund przyznał, że kręcąc „Turystę” chciał zwiększyć liczbę rozwodów (na marginesie należy dodać, że wkrótce potem sam rozstał się z żoną) w swoim państwie. Co więc motywowało go przy okazji realizacji „The Square” - tegorocznego laureata Złotej Palmy? Niech Szwedzi stracą głowę – powiedział, mając pewnie na myśli poprawność polityczną społeczeństwa.
Jego kino dotyka głównie kwestii socjologicznych, krytykuje wadliwość systemu (jak w „Grze”), ale również zakorzenione w nim społeczeństwo. Ostlund chełpi się wszelkimi słabostkami człowieka, podkreślając bez wstydu jego tchórzliwą naturę i sprawiając, że widz odbiera to jako personalny prztyczek w nos (jak w „Turyście”). Poczucie wstydu – to kolejny bodziec napędzający Ostlunda i „The Square” trafia w podobne nuty. Tym razem reżyser lokuje akcję w artystycznym środowisku, a zaopatrzona w pokaźną dawką ironii refleksja na temat sztuki współczesnej jest okazją, aby opowiedzieć historię stopniowego upadku społeczeństwa. Bo mimo komediowej powłoki, dzieło nie objawia się dla odbiorcy szczególnie optymistycznie.
Głównym bohaterem jest dyrektor muzeum sztuki współczesnej w Sztokholmie. Christian, jako przystojny facet na wysokim stanowisku, wydaje się mieć uporządkowane życie. Jeździ drogim samochodem, a wychowaniem dwóch córek dzieli się z rozwiedzioną żoną. Wraz z grupą PR-owców pracuje teraz nad nową wystawą – tytułowym Square. Ale jak sprzedać w mediach i rozreklamować wśród przeciętnych przechodniów pomysł na kawałek kwadratu? Na domiar tego Christian zostaje okradziony z telefonu, portfela i... mankietów po dziadku, które chce jak najszybciej odzyskać. Wymierzanie sprawiedliwości odbywa się równolegle do „artystycznej” części filmu, stanowiąc jej sugestywne uzupełnienie.
Z jednej strony satyra na współczesną sztukę, z drugiej absurdalna quasi kryminalna intryga, rodem z „Fargo” braci Coen. „The Square” od razu kojarzy się z „Wielkim pięknem” Paolo Sorrentino, lecz w przeciwieństwie do Włocha, Ostlund jest bardziej kąśliwy. Tam gdzie Sorrentino łączył poezję i sentyment z ironią, tam Szwed pozostaje niewzruszony, dehumanizując oraz kompromitując próżność człowieka. Sztuka odgrywa w „The Square” istotniejszą rolę, lecz nie tyle jest wielkim pięknem, co wielką pustką, metaforyzującą znieczulicę współczesności. Wykorzystanie przestrzeni galerii sztuki jest doskonałą okazją do podśmiewania się z coraz wymyślniejszych znaczeń dopisywanych abstrakcyjnym wystawom. Świetna scena konferencji z udziałem jednego z artystów, mówiącego o przesłaniach i głębokim sensie swojej ekspozycji, nabiera dotkliwej ironii w zestawieniu z bodajże najlepszym fragmentem filmu – małpim performancem, obnażającym pozerstwo i intelektualną ubogość tego samego artysty (nomen omen odgrywanego przez Dominica Westa znanego przede wszystkim z serialu „The Wire”).
Ostlund cały czas szydzi, nie tylko ze sztuki, ale również z ludzkiej znieczulicy na emocje oraz wymierających relacji międzyludzkich. Obiektem uszczypliwej krytyki jest też retoryka kampanii społecznych, w sposób tandetny manipulujących uczuciami widzów. Reżyser nie jest jednak ideologicznie nachalny, nie moralizuje. Jego styl jest bardziej obserwacyjny niż propagandowy. Nic dziwnego, że „The Square” przypomina jeden wielki performance. Wydaje się jakby Ostlund jedynie prowokował kolejne sytuacje, a sam przyglądając się spontanicznemu rozwojowi akcji, z uśmiechem patrzył na odczłowieczone społeczeństwo.
Kompletnie nie przeszkadza, że film podzielony jest na szereg – często ze sobą niezwiązanych – epizodów, spośród których każdy dokłada cegiełkę do całościowego portretu współczesności. Ostlund puszcza wodze fantazji i posiłkuje się coraz to bardziej absurdalnymi pomysłami (nie bez powodu „The Square” szufladkuje się jako czarną komedię). Skandynawski twórca starannie inscenizuje kolejne sceny, czy to ekspozycyjny wywiad amerykańskiej dziennikarki z Christianem, podczas którego rozmówcy niespecjalnie się dogadują (ach ten zawiły język sztuki!), czy to scena dzikiego seksu, obudowana humorem i pomysłem. Pojawia się też miejsce na inne wymyślne elementy filmowej rzeczywistości – sypialnianego szympansa, drwiącą rozmowę bohatera z bezdomną cyganką, zabawny incydent z udziałem chorego na zespół Tourette'a oraz utarczkę między niedoszłymi kochankami.
Wisienkę na torcie stanowi zatarg Christiana z chłopakiem z nizin społecznych. Jako główny bohater, mężczyzna jest nośnikiem kardynalnego przesłania filmu. Ludzie nie potrafią lub nie chcą się ze sobą porozumiewać, unikają kontaktów bądź na siłę je komplikują. Zamykając się w technologicznych kokonach, separują się od świata. Paradoksalnie to artyści – teoretycznie mający nosa do socjologicznych bolączek – okazują się największymi społecznymi asekurantami. Choć brzmi to patetycznie, Ostlund stroni od mentorskiego tonu, przesłaniając gorzkie konkluzje skorupą śmiechu. Jeśli jednak miałbym pokusić się o instynktowne porównanie, Złotą Palmę podarowałbym „Turyście”.
Juliusz Żebrowski