Zdradzę wam pewną tajemnicę. Zawsze lubiłem pisać o filmach. Wiedział o tym również naczelny i gdy do kin wchodziło coś co zostało nakręcone w oparciu o grę, kazał trzaskać reckę na drugi dzień. No i ja się go słuchałem, w końcu na diecie tlenowej nie przeżyję nawet miesiąca. W recenzowaniu filmów jest jednak ukryte ryzyko - gust czytelnika. Traf na takiego, któremu akurat się coś podoba i przeżegnaj się, bo nie odpuści. Na szczęście gamepleyowy serwis pozwala oderwać się nieco od poważnego tonu, co zamierzam wykorzystać. Moją pasję chciałbym przenieść właśnie tutaj - o filmach przeczytacie na blogu często i gęsto. I nie tylko o nowościach kinowych, ale również VHSowych starociach, o których już nikt nie pamięta. Słowo honoru. Dzisiaj zaczynam dziewiczy rejs ku "Splice" Vincenzo Nataliego.
Będą spojlery!!!!!
Mistrz perwersyjnej ohydy i brzydoty - David Cronenberg - zawarł w kasowym horrorze pt. "Mucha" mądrą tezę - ZA ŻADNE SKARBY NIE BAWCIE SIĘ GENAMI. A udowodnił to tak: wcielający się w szalonego naukowca Jeff Goldblum starał się znaleźć środek na teleportowanie organizmów żywych. Tak się wkopał w tę ideę, iż w trakcie eksperymentu przemieścił się razem z owadem, w skrócie - jego geny zmieszały się z genami muszki. Jak to się skończyło? Ci co widzieli ten film wiedzą - Jeff zamienił się w zajebiście dziwnego osobnika, coś co z człowiekiem ma niewiele wspólnego. "Mucha" należy do ciężkostrawnych horrorów i nie chodzi tutaj o zagmatwaną fabułę, która akurat w tym przypadku jest banalna. Charakteryzacja podczas przemian Brundle'a do dzisiaj kojarzy mi się z pretekstem do zwrócenia obiadu :)
Natali podążył identyczną ścieżką. Mamy naukowców, groźny eksperyment i opłakane skutki tegoż eksperymentu. Problem rodzi się jednak nie w samej zawartości "mięsa w mięsie", a w konsekwencji. Główną wadą Splice jest zbyt łatwe popadanie ze skrajności w skrajność. Włoch zawarł tu bowiem zarówno elementy rasowego horroru, jak i taniego romansidła, a nawet komedii. Każdy wie, że te 3 składniki nie mają prawa ze sobą współpracować na pełnych obrotach. Splice jest więc tworem równie dzwnym co stworzona przez głównych bohaterów istota.
Film popada w megasztampę już po 45 minutach. Wcześniej mamy do czynienia z kawałkiem naukowego blichtru, ale w zdrowych ilościach. I gdyby reżyser zachował trzeźwość umysłu i nie przenosił historii na obyczajowe tory to Splice byłby na pewno spójniejszy w kwestii wizji manipulacji genami. Stety, kolo grany przez Adriena Brody'ego zalicza międzygatunkowy seks z włąsnoręcznie wykreowaną dziewuchą o imieniu Dren. Ergo, jest zoofilem, pedofilem (bo istota ma ledwie kilka tygodni) i kazirodcą (bo to jego "dziecko") w jednym. Wow, nie sądziłem, że będzie to tak pretensjonalny filmik!
Choć potencjał był ogromny, a nazwisko reżysera kojarzone z "Cube" stwarzało pozory inteligentnego kina, z przykrością stwierdzam, że Splice okazał się gniotkiem I to najgorszym, bo nie dość, że nudnym jak flaki z olejem, to na dodatek głupim jak but.
Co się podobało:
- pomysł wyjściowy
- pierwsze 45 minut
- niezłe efekty specjalne jak na skromny budżet
Co dało ciała:
- fabuła (jako całość)
- Adrien Brody
- ni to horror, thriller, romansidło, komedia
OCENA: 3/10
BTW. Polski tytuł to "Istota", jakbyś ktoś szukał w repertuarze :)