Długi tytuł średnia zawartość - recenzja filmu 'Ptaki nocy' - eJay - 8 lutego 2020

Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"

Legion Samobójców był filmem słabym, w porywach przeciętnym. Zawierał jednak element, który zasługiwał na swoją własną, autonomiczną historię. I tak po prawie 4 latach (ale ten czas biegnie!) doczekaliśmy się Ptaków nocy (i fantastycznej emancypacji pewnej Harley Quinn). Uff, długi tytuł, który zwraca na siebie uwagę, prawda? A jak wypada on na tle poprzednika i jak w ogóle pozycjonuje się on w uniwersum DC?

Recenzja%20filmu%20Ptaki%20nocy%20%28i%20fantastyczna%20emancypacja%20pewnej%20Harley%20Quinn%29


Raczej nijak, aczkolwiek od razu muszę zastrzec, że Ptaki nocy to nie jest zły film. Problemem jest sama polityka DC, która jest mniej więcej tak przejrzysta jak polskie prawo podatkowe. Mamy więc do czynienia z fabularną odnogą Legionu z Jokerem w wersji, jakiej już - po sukcesie filmu Todda Phillipsa - pewnie nie zobaczymy. I z Batmanem, który też poszedł w odstawkę. Choć Pana J. i Gacka na ekranie drogi widzu tutaj nie uświadczysz, to przecież ta Harley należy do “tamtego” uniwersum. A przecież Warner z DC postanowili robić już coś nowego. Skomplikowane, trudne do zrozumienia, zwłaszcza na początku, gdy Ptaki są mocno połączone pępowiną z Legionem.

 

Ale gdy spojrzy się na tę historię nieco szerzej, to widać w niej próbę zerwania z przeszłością. Oto bowiem Harley Quinn, skrzywiona psychicznie i porzucona przez Jokera, stawia w swoim życiorysie kropkę i zaczyna karierę od nowa. Dziewczyna legendarnego klauna chce pracować na własny rachunek, jednakże w wyniku kilku niefortunnych zbiegów okoliczności wikła się w kolejne problemy i intrygę utkaną przez Czarną Maskę - gangstera poszukującego pewnego brylantu. Z własnej działalności więc nici, bo trzeba ratować nie tylko siebie, ale także pewną dziewczynę, która stała się celem przestępców w Gotham.

Recenzja%20filmu%20Ptaki%20nocy%20%28i%20fantastyczna%20emancypacja%20pewnej%20Harley%20Quinn%29

Ptaki nocy robią wszystko, aby fabularnie wypaść po prostu lepiej niż wspomniany Legion Samobójców (umówmy się, nie było to trudne zadanie). Całość przypomina więc gangsterką komedię pełną pomyłek, pod którą mógłby podpisać się Guy Ritchie. Historia jest w założeniach prosta, a w egzekucji dodatkowo pokręcona przez retrospekcje i szybkie wrzuty, przedstawiające dane sceny z perspektywy innej bohaterki oraz plansze ukazujące ksywki oraz “grzechy” różnych postaci z drugiego planu. Wygląda to sympatycznie, ale na dłuższą metę robi się trochę irytujące. Niby tytuł chce stać na własnych nogach i oferować coś świeżego w swojej stylistyce, brakuje mu jednak większej inwencji.

Materiału nie wystarczyło również na tytułowe bohaterki. W zestawieniu z Margot Robbie reszta drużyny wypada po prostu nijako, a wątki zaserwowane dla Black Canary, Huntress i Montoyi to siódma woda po kisielu wśród opowieści o zemście, nawróceniu oraz niespełnionej ambicji. Nie pomaga im również fakt, że - TO CHYBA NIE BĘDZIE SPOJLER - przez zdecydowaną większośc część filmu Harley Quinn doskonale radzi sobie sama, a sojusz między dziewczynami zawiązuje się dopiero w finale tej opowieści. Samych Ptaków Nocy jest w Ptakach Nocy bardzo mało.

Zaskakująco sprawnie twórcy wykorzystali małą skalę całej historii. Nie ma w niej klasycznej walki o przeżycie całej planety, ataku kosmitów, czy rozpierduchy na miarę Avengersów. Sama intryga ma bardzo przyziemny rozmach, który rzuca dolarami na lewo i prawo dopiero w ostatnim akcie (na marginesie, wołającym “HEJ TO WŁAŚNIE TUTAJ ROBILIŚMY DOKRĘTKI!”). Po za tym wyjątkiem Harley (dobra forma Margot Robbie trwa) raczej imprezuje, opłakuje utraconą miłość oraz bierze kij bejsbolowy w rękę i robi wszystkim dookoła kuku. Dzielnie wtóruje jej czarny charakter w osobie Romana Sionisa, w którego buty wszedł niezawodny i solidny Ewan McGregor (Szkot bawił się przed kamerą i dobrze to widać np. w scenie z tańcem na stole).

Birds%20of%20Prey%20%28Harley%20Quinn%29

Kiedy jednak opada pierwszy kurz i przyjmujemy szaleństwo głównej bohaterki za standard (nie każdy może trzymać w domu hienę, prawda?), film traci na szaleństwie i trochę zatraca się w mieleniu tego samego schematu typowej adaptacji komiksu. Na dodatek przesadnie sfeminizowanego, bo absolutnie każdy przedstawiciel płci męskiej w tym filmie to albo czarny charakter, albo życiowa pierdoła. Każdy, bez wyjątku. Ktoś powie “przecież to kino komiksowe od kobiet dla kobiet” i owszem, ma rację. Ale o wiele lepiej DC robiło to przy okazji Wonder Woman, gdzie świetna heroska i nie odstawiający żenady przedstawiciel płci brzydkiej mogli istnieć równocześnie. Cóż, widocznie ktoś rzucił przy kręceniu Ptaków karty na stół i rzekł “All in”.

Reasumując, 3 rzeczy, które spodobały mi się w Ptakach nocy to:

  • satysfakcjonujący duet Robbie - McGregor, który bawi się swoimi rolami,
  • przyjemny, nieco odświeżający wymiar historii, trochę w stylu pierwszego Deadpoola,
  • pełna Rka z soczystymi wulgaryzmami oraz krwią i brutalnością na odpowiednim poziomie.

3 rzeczy, które nie spodobały mi się w filmie:

  • przesadny wydźwięk feminizmu. Naprawdę faceci nie zasłużyli, aby potraktować ich w tym filmie tak banalnie,
  • 3 akt gryzie w oczy, a powiązanie wątków wykonane jest trochę na odwal i bez pomysłu. Mało kreatywne, słabo wykonane pod względem choreografii walki,
  • poza Robbie i McGregorem niewiele w tym filmie postaci, które idzie polubić, lub zainteresować. A tytułowy team to bardzo słaby element całości.

OCENA 5+/10

eJay
8 lutego 2020 - 19:57