W jednej ze scen miła pani naukowiec tłumaczy głównemu bohaterowi zasadę inwersji czasowej słowami “tego nie można omówić, to trzeba poczuć”. To również idealne odzwierciedlenie tego, co sobą reprezentuje Tenet - jeżeli poczujesz główny motyw manipulacji czasem, z pewnością docenisz tuzin innych rzeczy. W filmie Nolana cofanie czasu jest kluczowe dla wielu wydarzeń, ale ja takiego luksusu nie mam. Będzie więc konkretnie i na temat, czyli…
…Tenet ogólnie nawet mi się podobał, choć to obraz o zaiste falującej formie (o tej wspomnę niżej). Jest w nim również przemycona spora miłość do szpiegowskich klasyków z Bondem - przepych związany z lokacjami, piękna kobieta, dzielny główny Protagonista (wielka litera użyta nie bez powodu), strzelaniny, pościgi i walka o pokój na świecie. Można stwierdzić, że twórca trylogii o Batmanie poszedł na całość i zrobił “swojego Bonda”. Będzie w tym sporo racji, jednak nie byłby sobą, gdyby nie ufał w bezkompromisowy sposób autorskiej wizji. A ta nie pozwoliła mu na nakręcenie zwykłego kina akcji. Tenet jest więc prosty, ale jednocześnie zdrowo pokręcony i nie brakuje mu realizacyjnego kopa oraz unikalnej inscenizacji.
Założenia fabularne Tenet są bardzo pretekstowe i w sumie pisząc o nich więcej niż trzy zdania mogę narazić się na niepotrzebny spoiler. Zamknę się więc w dwóch: W ręce pewnego Rosjanina trafia “coś” co może doprowadzić do anihilacji ludzkości. Duet w osobie syna Denzela Washingtona i Roberta “już nie jestem Edwardem ze Zmierzchu” Pattinsona łączy siły i postanawia zabawić się czasem, aby mu w tym przeszkodzić.
Nolanowi od czasu rewelacyjnego Prestiżu przestało zależeć na kreśleniu historii niesionej emocjami i ciekawymi postaciami. Od mniej więcej dekady Brytyjczyk woli bawić się w tworzenie widowisk, gdzie główną rolę gra rozmach i obraz. Tenet wpisuje się w ten trend idealnie, ponieważ - nie da się ukryć - to film WIELKI pod względem realizacji. Wpompowane miliony dolarów widać tu na niemal każdym kroku, a warto wspomnieć, że Nolan zminimalizował ponownie ingerencję komputerów do minimum na rzecz efektów tworzonych bezpośrednio na planie.
Rezultat jest w wielu fragmentach rewelacyjny, zwłaszcza pod kątem inwersji czasowych o różnej skali - raz jest to nabój trafiający ze ściany z powrotem do magazynka, w innym przypadku katastrofa samolotu i akcja ratunkowa, która przebiega w odwrotnym kierunku. Trzeba oddać Nolanowi, że pomysłów na tego typu sekwencje mu nie brakuje i jeśli szukacie czegoś spektakularnego w kinie ery covidowej to Tenet ma zdecydowanie “to coś”.
Gdzie tkwi haczyk, związany z nierówną formą? Mógłbym rzec “w całej reszcie”. Moje odczucia mówią mi, że Nolan ponownie wpadł w sidła swojej wizji, która stawia w pierwszej kolejności na skalę wydarzeń, a ludzi traktuje (dosłownie) z buta. Mamy więc niby przeogromną stawkę i ważące się losy świata, do którego wrzucono papierowych, mało charakternych bohaterów. Wiecie dlaczego Casino Royale jest jednym z najlepszych Bondów w serii? Bo ma świetnego Daniela Craiga i Evę Green, mądrą ekspozycję i znakomite dialogi, a dopiero potem fajną akcję. Tenet nie jest nawet w połowie drogi do osiągnięcia takiego poziomu. To film chłodny, pozbawiony tła historii i z duetem, na który może fajnie się patrzy, ale ich przyjaźni nie idzie kupić. Tak zwane “nolanizny” dają się we znaki również w relacjach damsko-męskich. Jak na szpiegowską intrygę za mało tu pieprzu i iskier, a wątek sympatii do żony czarnego charakteru jest sexy jak dobranocka z Bobem Budowniczym.
Filmowi nie pomagają również mechaniczne, pozbawione życia, za to wypełnione naukowymi blubrami dialogi. W kinie typowo rozrywkowym - na które sili się Tenet - wypadałoby wpuścić do rozmów między bohaterami trochę powietrza, zbudować między nimi jakąś relację. Tymczasem Nolan (poza 1-2 wyjątkami, gdzie pojawia się odrobina humoru) chyba zupełnie się tym nie przejmuje i wsadza kij w tzw. cztery litery. Prościutka fabuła ulega więc sztucznej kombinacji, aby udawać dzieło bardziej ambitne, niż nam się wydaje. Nie tędy droga!
Dla kogo jest więc Tenet? Pierwsza grupa, która przyszła mi do głowy to fani twórczości reżysera. To obraz bardzo w jego stylu - wziął na tapet wyświechtany motyw ratowania świata i wrzucił do niego kapitalne, nieoczywiste sceny akcji. Z drugiej strony brakuje w nim odrobiny luzu oraz emocji, które wiązałyby się z duetem głównych bohaterów. Dość powiedzieć, że najlepszy background i nakreśloną osobistą motywację ma tutaj postać grana przez Elizabeth Debicki (na marginesie - nie wiem jak specjaliści od castingu mogli dopuścić do sytuacji, w której stylizowany na czarnoskórego Bonda bohater jest…. o głowę niższy od ekranowej partnerki).
Jeżeli jednak szukacie rozrywki opartej na zabawie czasem, bezwstydnej spektakularności (hej, rozwalmy sobie samolot!) i akcji zakrapianej szpiegowskim klimatem w różnych lokacjach - Tenet będzie dla Was perfekcyjnym filmem w tym wyjątkowym dla nas wszystkich czasie.
OCENA 6/10
Ciekawostka dla ciekawych - przez jakiś czas krążyła po sieci plotka, że Tenet to nieoficjalny sequel Incepcji. Donoszę więc, że jest to bujda na resorach.