Uciekaj! - recenzja horroru który warto obejrzeć (choć nie straszy) - eJay - 28 kwietnia 2017

Uciekaj! - recenzja horroru, który warto obejrzeć (choć nie straszy)

Kolejny horror w kinie? O duchach? Nawiedzonej lalce? A może za wszystkim stoi jakiś potwór? Figa z makiem. Bohaterem dzisiejszej recenzji jest film, który zdążył sporo namieszać na amerykańskiej ziemi zbierając ponad 230 pozytywnych opinii i 1 negatywną w serwisie Rotten Tomatoes. A na dodatek głównym złym jest tutaj rasizm. Brzmi nieźle, nie?

Uciekaj! nie jest horrorem, na który zazwyczaj czekacie. To obraz, który ciężko nazwać efektownym (jest za to efektywny w tym co robi), a straszenia wielkiego tutaj w zasadzie nie ma. A przynajmniej nie będzie to straszenie dla samego straszenia. Przygotujcie się jednak na dyskomfort i atmosferę paranoi na wysokim poziomie.

No ale od początku. Młody, czarnoskóry fotograf Chris zostaje zaproszony przez swoją białą dziewczynę Rose do domu jej rodziców. Mają tam spędzić miły, zapoznawczy weekend. Sęk w tym, że Chris nie jest do końca przekonany, czy będzie się czuć tam dobrze. Ulega jednak namowom dziewczyny i rusza w drogę. Pierwsze kroki podczas wizytacji to prawdziwa sielanka – goście z gospodarzami nie szczędzą sobie przytulasów, a Pan Domu przekonuje, że chciałby głosować po raz trzeci na Obamę. Piękna sprawa i miłość na całe życie? Nie do końca, gdyż już w nocy Chris zaczyna odczuwać pewien niepokój, związany z jego obecnością w domu...

Jordan Peele, znany do tej pory ze świetnej, komediowej serii „Key & Peele”, czuje się w konwencji horroru jak ryba w wodzie. Na dodatek wie jak wykorzystać humor, zmiksować go z gęsta atmosferą i osiągnąć odpowiedni efekt. Widać to zwłaszcza w początkowej ekspozycji bohaterów, czyli elemencie, który inne horrory traktują jako przykry obowiązek. W pierwszym akcie widz cały czas czuje, że w powietrzu wisi jakaś niepewność, a słowa bohaterów są jedynie fasadą, za którą kryje się przykra rzeczywistość. Zamiast ścieżki pełnej trupów mamy więc grę w kotka i myszkę.

Peele zresztą fajnie bawi się dialogami i inteligentnie zmienia tok dyskusji np. podczas gdy Chris (i przy okazji widownia) zauważa, że obsługa domu przypomina plantację bawełny (służąca i ogrodnik to Afroamerykanie), ojciec dziewczyny stwierdza, że to wszystko jest zaplanowane w trosce o ich byt. A sami zainteresowani uważają się za szczęściarzy. No i co? Gdzie tu rasizm?

Prawdziwe tornado zaczyna się jednak w połowie filmu, gdzie druga strona barykady powoli zrzuca maskę łagodnej familii. Mowa tutaj również o osobach z otoczenia. Przyjaciele rodziny to banda zblazowanych, białych biznesmenów, którzy spędzają wolny czas na grze w bingo, a przy okazji zadają Chrisowi bardzo ciekawe (z perspektywy finału) pytanie – czy bycie czarnym we współczesnym świecie otwiera nowe możliwości, czy też ogranicza nas do egzystencji na niskim poziomie? Bohater postanawia nie odpowiadać, ale zgodnie z tytułem rusza 4 litery. Tylko, czy jest to w ogóle możliwe?

Jest w tej fabule kilka tropów, które można łatwo przewidzieć. Ważne jest jednak to, że zostało to doskonale opakowane i wyreżyserowane. A zagrane jest zdecydowanie najlepiej spośród horrorów ostatnich... bo ja wiem, może 10 lat.

I tylko szkoda, że do świetnego wprowadzenia oraz ekspozycji nie dostosowała się końcówka. Wprowadza ona do „Uciekaj!” duży ciężar świadomego pastiszu, który jest tylko OK. Generalnie wiem, o co chodziło Peele'owi, ale nie sądzę, aby w zestawieniu z pierwszą godziną ten fragment spełnił oczekiwania widzów. Z drugiej strony to kolejny dowód, że reżyser lubi po prostu dobrą zabawę. I chrzani jako-taką konwencję. To dobry znak na przyszłość i kolejny projekt.

To ostatecznie przekonało mnie, aby jednak odjąć od końcowej oceny jeden punkt. Do kina pójść jednak warto – możecie w trakcie seansu poczuć się dziwnie. Zupełnie jak Chris.

OCENA 7/10

eJay
28 kwietnia 2017 - 22:56